Alpy Nadmorskie cz7

I znów lodowaty poranek z powietrzem klarownym od mrozu. Nad szczytami gonitwa chmur, na stawie fala. Szkoda, że bez odbicia. Kiedy się w końcu zwinęliśmy (niezbyt tym razem pośpiesznie) wyspa na stawie wynurzyła się już z cienia, ale była pod światło i pod wiatr więc to zdjęcie mi zupełnie nie wyszło. Ignorując zbiegający w dolinę Haut Boreon szlak przeszliśmy na oznakowany żółto trawers prowadzący do Refuge Cougourde. Było jeszcze otwarte, tak na pół gwizdka. Dwaj panowie się właśnie zwijali, ale znaleźli chwilkę żeby zrobić nam kawę i przełączyć generator tak, żebym mogła podładować baterie. Nie wiem na czym polega problem, ale najwyraźniej rzecz nie jest bardzo prosta. Podarowano mi tylko 20 minut- dla bezpieczeństwa z minutnikiem. Odnalazły się też dwa ostatnie kawałki tarty z jagodami (wczorajsze, więc w cenie jednego), o którym to cieście (reklamowanym w każdym z mijanych schronisk) Jose marzył już od kilku dni. Osłonięty od wiatru taras, śpiew ptaków (jak to w lesie) i słońce… Do tego najważniejsze, dowiedzieliśmy się jak pójść dalej górami nie schodząc do dróg i wsi. Szlaku nie było na mapie, ale panowie ze schroniska narysowali go nam tak dokładnie, że pomimo mgły trafiliśmy bez wielkich kłopotów. Najpierw wprost do góry za schroniskiem, przed stawem ( Sagnes) w lewo, nadal stromo w górę, potem trawers, wypłaszczenie, malutkie stawki, niewielka przełęcz, spore jeziora (Les Lacs Bessons). Dalej musicie przejść przez rzekę… tu się na chwilkę pogubiliśmy. Wlazła na nas chmura i oblepiła tak gęsta mgła, że chwilami nie widzieliśmy nawet stawu stojąc tuż nad jego brzegiem. Lekko padało. Obejrzeliśmy rzekę niemal po omacku. Wpadała w kanion i jedyne miejsce gdzie dałoby się ją łatwo przekroczyć było tuż przy samym jej początku. Przeszliśmy wciąż widząc na mniej więcej metr. Potem wypatrzyliśmy kopczyk. Dalej wdrapywaliśmy się na górę, sama w sumie nie wiem jak. Kiedy wydostaliśmy się na troszkę bardziej płaską łączkę chmury rozwiały się lekko, a potem długo ocierały o nas pokazując bardzo piękne widoki. Na skale obok opalał się koziorożec. Widział nas, ale to mu nie przeszkadzało. Kiedy odchodziliśmy podeszły jeszcze dwa.

Nad Francją gromadziły się burzowe chmurska, przez resztę dnia uciekaliśmy im i ostatecznie zostały za nami. Przeszliśmy jeszcze przez dwa grzbiety, niewiele pomiędzy nimi schodząc (trawersem obok jeziorek Baisette) i dołączyliśmy do ścieżki podchodzącej z południa na Col de Mercantour. Dalsza droga jest znakowana. Nieregularne czerwone placki prowadziły nas początkowo poszarpaną moreną, a dalej wpuściły w dziki wysokogórski teren wiodący mniej więcej po płaskim (czyli nieustannie w górę i w dół) aż do żlebu opadającego do Rifugio Remondino. Z Col de Mercantour można było też zejść w dolinę, ale tego staraliśmy się unikać. Były chwile, że żałowałam. Trawers po zboczu Cima de Brocan i Il Bastione był męczący i bardzo długi. Trudniejszy niż wcześniejsze nieznakowane szlaki, chociaż być może tylko tak mi się wydawało. Byłam zmęczona, tego przejścia nie ma na żadnej mapie i nie byłam pewna gdzie uda nam się nim dojść. Tuż przed zachodem słońca dotarliśmy do zaznaczonej kropkami (czyli trudnej) ścieżki opadającej z Colle de Brocan. Do Remondino zeszliśmy już prawie o zmroku, podziwiając z góry resztki światła ozłacające francuskie chmurska. Burza nie przeszła przez grań. Noc była gwiaździsta, mroźna i wietrzna. Ucieszyliśmy się bardzo z sali zimowej. Nawet dwukrotnie. Najpierw, kiedy udało nam się ją odnaleźć na strychu (przy prowadzącej do niej drabinie jest strzałka), a drugi kiedy Jose wymyślił jak się tam dostać z plecakiem. Ja się już prawie poddałam…Ewakuacyjne drabiny otoczono okrągłą barierką zbyt ciasną na objuczonego wędrowca i jedynym sposobem przechytrzenia jej okazało się założenie naszego bagażu na brzuch. Niby nic, ale do pokonania były aż trzy piętra, drabina lodowata i całkiem pionowa, a do tego ten upiorny wiatr. Zupełnie mi się nie chciało wychodzić, więc temu schronisku zawdzięczam też brak nocnych zdjęć…

Share

10 komentarzy do “Alpy Nadmorskie cz7”

    1. Musisz koniecznie :) Przecież sam mnie namawiałeś żebym sprawdziła jak tam jest. Tylko się boję, że latem nie będzie już tak pusto. Trzeba będzie się trzymać tych nieznakowanych i kropkowanych ścieżek, sfotografuję Ci mapę z rysunkami w razie czego.
      a Pireneje są wyjątkowe i już!

  1. Hej,

    Ile czasu zajęła wam cała wyprawa? No i czy przed wyjazdem się jakoś przygotowywaliście? Chciałbym się wybrać na taką „wycieczkę” ale zastanawiam się jaki jest stopień trudności tych szlaków. Chodziłem duże po tatrach zarówno polskich jak i po 2 stronie granicy. Nie wiem jednak czy poradziłbym sobie w Pirenejach. Będę wdzięczny za wskazówki.

    1. tylko, że ten wpis jest o Alpach :)
      pisałam już o tych wszystkich rzeczach. To nie jest nic trudnego, trudność na kropkowanych trasach dochodzi do T4., wyjechać można na dowolnie długi czas, jest mnóstwo punktów skąd da się wyjść i gdzie zejść (ja byłam teraz troszkę ponad 2 tygodnie)

  2. Dzisiaj zacząłem dostrzegać różnicę w zdjęciach i analizować je z poprzednimi. Chodzi oto, że jednak przeglądać a obserwować to różnica. Trzeba się zatrzymać, poddać analizie, nie tylko podziwiać. Porównać do innych wyjazdów.
    A druga sprawa to miło, że na tych zdjęciach są „ludzie” bo tak my młodzież pomyślelibyśmy, że ktoś wysłał drona aby obstrykać jakąś dolinkę między szczytami czy trawers. hihi
    Kasiu pamiętaj o Polsce. W zasadzie to jestem ciekaw jak byś opisała „swoim językiem” pisanym i ilustrowanym wyjazd w Bieszczady, Karkonosze czy Tatry. Czy byśmy poznali to miejsce czy pewenie jak mi się wydaje wydało by się sto razy bardziej urocze i magiczne aniżeli my to widzieliśmy na naszych poprzednich wyjazdach. Może w malutkiej przerwie zaprezentujesz nam? W sumie wiem, że są wpisy z okolic i nart biegowych, ale to było dawno :)

    1. Czy to znaczy, że teraz zdjęcia są lepsze? Mam nadzieję, że te moje zmiany idą w dobrym kierunku:)
      Z ludźmi miałam podobne wrażenie, że dodają skali i że takie z kimś przekazują więcej emocji niż bez. Z tym, że ja często nie mam pod ręką ludzi stąd te eksperymenty z cieniami. Rzeczywiście w czasie dronów i łatwego dostępu do zdjęć z satelity wszystko będziemy odbierać inaczej. Autor już niekoniecznie będzie świadkiem. Swoją drogą to bardzo ciekawe.
      Z Polską jest kłopot. „Nasze” prawo w zasadzie zabrania wszystkich moich ulubionych rzeczy. Pamiętasz co było jak sobie młodzież rozbiła biwak na Bukowym Berdzie? Nie bardzo miałabym gdzie pójść, albo musiałabym się chować po krzakach, więc zamiast górskiego luzu byłyby nerwy.
      O Tatrach myślałam wielokrotnie, ale tam też nie byłoby tak, jak Wam opisuję. U nas nie wolno zejść ze szlaku nawet zimą kiedy to przecież niczemu nie szkodzi, a w Pirenejach czy Alpach właśnie odszukiwanie tego szlaku daje poczucie wolności. Idziesz gdzie chcesz i na własne ryzyko. Chcesz (albo musisz) to biwakujesz. Nikt nie jest mądrzejszy od Ciebie, więc Ty musisz być ogarnięty. W Polsce każdy wie lepiej co dla Ciebie bezpieczne i dobre. I GOPR, i Park, i wojewoda i leśniczy…
      Obawiam się, że to nie dla mnie :)
      Wzięłam „nasze” w cudzysłów, bo nie rozumiem jak do tego dopuściliśmy i dlaczego się na to zgadzamy. To pozostałość po poprzednim systemie, nie wiem czemu pozostawiona bez zmian. Widać o tę wolność nikt nie powalczył.

  3. A ja sobie nie mogę naszej Kasi – szczęśliwej Kasi – w polskich górach. Po prostu są za małe, zbyt klaustrofobiczne. Mało już tam dzikich miejsc i takich, w któych można poczuć się sam na sam ze sobą i z naturą. Może jeszcze Bieszczady, mocno poza sezonem, ale Tatry czy Karokonosze pewnie już nie. Sama niedawno poczułam się jak na karkonoskich szlakach jak w centrum dużego miasta.
    Podróżuj więc Kasiu w te dzikie góry, i przywoź je ze sobą do nas :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »