Apuane cz4 Nowy Rok

Dzięki tak nietypowej sylwestrowej nocy 1 stycznia przed świtem byłam rześka jak skowronek i spakowana. Wywieszony na kapliczce namiot prawie mi wysechł, niebo było gwiaździste i czyste, trzymał lekki mróz. Długo szłam przez piękny las wygodną, szeroką ścieżką. Drzewa zasłaniały mi troszkę widok, ale ponieważ były bezlistne nie cały i nie zawsze. Nad morzem było troszkę mgliście, poza tym nic nie uzasadniało nieodwołalnie złej prognozy pogody. Nie chciało mi się wierzyć, że ma się zepsuć. Słoneczne światło ścieliło się nisko odbijając w gładkich bukowych gałęziach. Czasami robiło się skaliście i stromo, ale nie było tam nic trudnego. Doszłam tak do lekko oszronionych rozstajów, troszkę zaśmieconych skórkami z pomarańczy. Ścieżka na wprost wyprowadzała na pięknie poszarpany grzbiet, znak zapowiadał trudności. EE- znana mi z Alp tabliczka informująca, że trudność przekracza T3. Nic takiego, ale miałam bardzo ciężki plecak. Ta trasa miała też wariant z via ferratą, chyba bardzo popularny, sądząc po zaśmieceniu. Zastanawiałam się chwilkę i ominęłam to. Nie wiem czy słusznie. Wtedy się z tej innej ścieżki cieszyłam. Była niepopularna, pusta i dzika, a z góry z grani dobiegało mnie głośne gadanie. Zamiast ekscytujących górskich trudności wybrałam spokój. Plusem była niespodziewanie znaleziona woda, kapiąca do wymurowanej z kamieni studzienki. Wypiłam nią spóźniony toast za Wasze zdrowie. Pyszna była. Dalej szłam znów pięknie przez zrudziałe łąki i lasy z dalekim widokiem. Alpy Apuańskie wypiętrzyły się wysoko ponad falujące pagórki i wybrzeże, i większość zdjęć sięgających poza same góry wygląda jak z samolotu. Byłam tym zafascynowana. Cieszyłam się słońcem, refleksami jakie tworzyło w ogołoconym z resztek liści lesie. Spotkaniem z wolno biegającym koniem.

Idąc dalej trawersem doszłam na przełęcz gdzie był niestety tłok ( 4-5 osób). Ten trudny kawałek przyciągnął sporo ludzi. Był przecież wolny, świąteczny dzień. Do tego widok-wprost cudowny, skalna maczuga na tle półprzezroczystych mgieł. Siedziałam tam długo i żal mi się było ruszyć. Schronisko Rossi było już niedaleko, najwyżej z godzinę, tuż za wysoką, trawiastą granią. Ludzie spotkani na przełęczy mówili, że jest otwarte. Tak też mi się wydawało, przecież nocą widziałam błyski fajerwerków. Zresztą w internecie wyczytałam, że otwarte w weekendy i święta, czyli chyba w Nowy Rok też. Nie spiesząc się, bo nie było do czego, i bo mój plecak był jednak zbyt ciężki wdrapałam się na grzbiet robiąc po drodze mnóstwo zdjęć. Czym wyżej tym więcej tonących w lekkiej mgiełce grzbietów, tym bardziej nasycona smuga pomarańczowego  światła odbitego w morzu. Pięknie.

Ostatni fragment trasy jest skalisty, trzeba się nawet przytrzymać rękami. Przeszłam to już chwilkę po zmroku. Schronisko było schowane w mroku, ale na dalekich pasmach gór złapałam jeszcze wystarczająco dużo światła żeby udało się zdjęcie z ręki. Potem szybko zapadła noc. Rossi było nieczynne. Wiał bardzo zimny wiatr. Zrzuciłam plecak i poleciałam poszukać wody. Zaznaczone na mapie źródło kilkadziesiąt metrów za schroniskiem obrosło soplami i bałam się, że zamarznie na kość. Schronisko zostawiło mi salę zimową. Kamienny przedsionek z kominkiem i stołem. Skręciłam maszynkę. Nastawiłam kubek. Przydałaby się ciepła herbata. Kiedy ściągnęłam spodnie żeby założyć wszystkie warstwy jakie ze sobą miałam (to 1600 m, dużo zimniej niż w poprzednich dniach), drzwi otworzyły się niespodziewanie i do wnętrza wpadło dwóch młodych mężczyzn i wiatr. Świeciliśmy sobie nawzajem po oczach więc pewnie nigdy bym ich nie rozpoznała.

-Zamknięte?-z niedowierzaniem szarpali prowadzące w głąb budynku drzwi. Przytaknęłam.

– i masz zamiar tu sama spać?- Mhmmm- skinęłam głową.

-nie rozpalasz?- Rozpalenie nawet mi nie przyszło do głowy. Wciągnęłam do końca spodnie. Poprawiłam puchową kurtkę. Tak ubrana nie potrzebowałam już więcej ciepła- Nie jest mi zimno- powiedziałam.

-Poczekaj chwilę- Włosi byli zdecydowani i bardzo ruchliwi. Wybiegli na dwór i za chwilkę łamali w ekspresowym tempie sterty zmrożonych patyków. Cierpliwie rozpalili ogień kupką uschniętych traw i ogłoszeniami zdartymi ze ścian. -Sami są sobie winni- skwitowali widząc mój zdziwiony wzrok- Mieli być otwarci. Oglądaliśmy zachód słońca z góry i przyszliśmy tu na lampkę wina. Dziwne, że nikogo nie ma…

Zaproponowałam herbatę, ale mieli w termosie swoją. Nie zostawali na noc. Ten ogień był tylko dla mnie. Pouczona, że muszę dokładać, wyposażona w stertę połamanego drewna i mnóstwo dobrego, a ciężkiego jedzenia, którego sama tu z braku sił nie wniosłam, długo siedziałam w ciepłym i rozświetlonym ogniem wnętrzu zastanawiając się nad niezwykłą uprzejmością Włochów.  Panowie wypili łyk i tak samo szybko jak tu weszli polecieli w dół.

-Za godzinę będziemy pod prysznicem- zaśmiali się zostawiając mnie samą w śród hulającej po grani wichury. Wcześniej zadzwonili jeszcze do domu, spytali o numer kolejnego na tej trasie schroniska, i wyjaśniając mi,  że ma się zmienić pogoda ustalili, że na pewno nie trafię na zamknięte drzwi.

Niewiele rozumiem po włosku, ale zabawnie było obserwować jak nieznany mi jeszcze człowiek z Refugio Freo wypytuje kim jestem i czy dam sobie radę sama.

-Tak, ma kurtkę i puchowy śpiwór. Tak, ma coś od deszczu i raki… Jedzenie też ma. Nie, raczej nie zginie…

Dostałam jeszcze kilka instrukcji jak pójść gdyby widoczność okazała się bardzo zła. Niewiele wskazywało, że pogoda aż tak się zmieni. Niebo nadal było świetliste i czyste. Tylko doliny robiły się coraz bardziej zamglone. Wiatr naciągał na nie strzępy ciemnych mgieł. Światełka rozmazywały się i gasły. Kiedy wyszłam koło 8-mej wszędzie wokół było już całkiem mętnie, ale nade mną wciąż świecił ocean gwiazd.

Rano za oknem było zupełnie biało. Mleko i gęsty, ulewny deszcz.

Share

7 komentarzy do “Apuane cz4 Nowy Rok”

    1. to blisko wybrzeża, dość ciepło, a w tym roku zima się chyba spóźniła, ale spokojnie, nie aż tak żebym się na nią nie załapała, poczekaj chwilkę śnieg się zaraz pojawi :)

  1. Opisy przyrody są „ok” :), ale dialogi w tym stylu to jest coś co lubię. Z niecierpliwością czekam na kolejną część i nie oszczędzaj Kasiu proszę wątku o tych chłopcach i rozmów. Czuję, że to może być ciekawe i potoczy się dalej.
    A powiedz mi proszę, bo o tym nie czytałem wcześniej, tak wewnętrznie nie masz lęku, nie boisz się, nie pojawiają Ci się w głowie rożne rzeczy typu: co oni chcą, czy nie trafię jakiegoś niedźwiedzia, jakieś paniczne uczucie powodujące dyskomfort. A jeśli tak to co wtedy robisz? Jak uspokajasz własną jaźń?

    1. Hej, w górach spotykam mało złych ludzi, oczywiście nie jest tak, że się zupełnie nie boję, ale nie panicznie. Ja tak ogólnie nie wpadam w panikę w krytycznych sytuacjach. Raczej się mocno koncentruję. Tu nie było powodu. Zwykli sympatyczni ludzie. Była sieć telefoniczna… mogę kiedyś napisać o damsko-męskich układach, chociaż nie wiem czy warto?

  2. Życzliwość ludzka o której piszesz jest poruszająca. Gdy to czytam w ciepłym domu w głowie z głębin pamięci wydostają się obrazy związane z podobnymi przeżyciami z mojej górskiej drogi, a oczy szklą się ze wzruszenia. bo jak tu się nie wzruszyć gdy ludzie jeszcze potrafią nadal być Ludzcy? I to nawet dla obcych.

    1. Hej. Jestem na targach Boot w Dusseldorfie, nie mam jak pisac mamy klopoty z Internetem. Nie zdazylam Wam napisac, Tak wysylo. Odpisze na komentarze po powrocie, dopiero za tydzien.

    2. Mam duże szczęście do ludzi, ale w Apuane pod tym względem nawet jak na mnie było wyjątkowo. Ludzie byli naprawdę wspaniali. Opiszę wszystko po kolei :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »