trzy metry nad poziomem morza

To nie na temat, więc z góry przepraszam, jeśli zawiodę czytelników bloga. Chodząc po górach często fotografuję górskie rośliny. Moje zainteresowanie nimi jest dwojakie- podziwiam je, za piękno i wytrwały wzrost w ciężkich warunkach i dużo się uczę na temat tworzenia naturalnych zespołów roślin. Wykorzystuje tę wiedzę, bo mam ogród. Nie taki jak z kolorowego folderu pełen egzotycznych roślin i równiutkich ścieżek. Mój ogród to ponad trzy tysiące metrów kwadratowych piachu zanieczyszczonego odpadami i żużlem. Po 10 latach już tego prawie nie widać. Wszystko zarosły dzikie i mało wymagające rośliny. Wiele z nich to gatunki górskie. Paradoksalnie pustynne warunki, silny wiatr i alkaliczna, nieprzyjazna gleba pozwalają im rosnąć tak, jak wysoko w górach. Są malutkie, karłowate, nie licząc na długie życie wcześnie zaczynają kwitnąć, wiele z nich owocuje…

Pozwalam im się bez skrępowania rozrastać i rozsiewać. Usuwam tylko te, które zagrażają innym (np. pokrzywy- chociaż cześć zostawiam dla motyli:))

To nie jest raj, moja łąka nie wygląda jak z reklamy (to łąka kserotermiczna, nie koszona i bardzo sucha),  kwitnące na niej kwiaty są pospolite. Pospolite są też sosny samosiejki (Pinus Sylvestris), jarzębiny z nasion (Sorbus Acuparia),  wiśnie z odrostów (Prunus Vulgaris), leszczyny (Corylus Avelana),  brzozy (Betula Pendula) i dzikie róże (mam różne gatunki). Już za chwilę zakwitnie tarnina. Dzisiaj otworzyły się pierwsze kwiatki. Tak jak na suchych zboczach Korsyki wyrasta tylko w niskie krzaczki, poprzerastane  ziołami i trawą. Na Korsyce często towarzyszył jej rozmaryn, – u nas niestety nie rośnie.

Chociaż nie pielę, mało koszę i nie podlewam, ogród zajmuje mi sporo czasu. Nie zawsze mogę w nim pracować w piękną pogodę. Bardzo często siedzę tam kiedy wieje, pada, albo właśnie zbiera się na deszcz. Dużo prac robi się wiosną, jesienią lub  zimą. Zakładam sprawdzone górskie ubrania (nie dałabym rady bez legginsów z powerstretchu i powerstretchowych rękawiczek, które wkładam pod tanie robocze), starą kurtkę z windpro, która po kilkunastu latach wciąż jeszcze nie chce się rozpaść i nadal wytrzymuje mały deszcz i polarowy beret. Jeden z tych, które noszę w górach. Pogoda bardzo mało mi wtedy przeszkadza. Wbrew pozorom to duży wysiłek fizyczny i watro się do niego odpowiednio ubrać. Legginsy i długa bluza z powerstretchu skonstruowane początkowo tak, żeby pasowały do siedzącej pozycji kajakarza, świetnie zabezpieczają korzonki zapalonego ogrodnika, któremu pewnie tak jak i mi zdarza się brodzić w mokrej trawie, dźwigać kamienie… siadać na ziemi :). Piszę o tym (i załączam linki), bo ogrodnicy w przeciwieństwie do osób uprawiających różne sporty nie noszą zwykle funkcjonalnych, zaprojektowanych do trudnych warunków pogodowych i wysiłku fizycznego ubrań. Szkoda, bo niemal wszyscy, których znam narzekają na reumatyzm i korzonki.

Tworzenie ogrodu to fascynująca praca. Wciąga i niepostrzeżenie absorbuje coraz dłuższy czas. Być może dlatego, że zapewnia ruch i bliski kontakt z naturą. Mój ogród cieszy mnie z jeszcze jednego powodu. Oddałam dzikiej przyrodzie kawał zniszczonej przez człowieka ziemi. To się wydaje takie potrzebne i słuszne…  i jest jak najbardziej uczciwe :)

Zdjęcia zrobiłam dzisiaj, w ogrodzie przy budynku Kwarka w Załomiu. Chociaż leży tylko 3 metry nad poziomem morza, często kiedy nie mogę wyjechać niemalże zastępuje mi góry.

Share

Ibones de los Batans

Są takie miejsca, gdzie nie sposób nie robić zdjęć. Nawet jeśli jest trudno i nie za bardzo jest gdzie stanąć.

Obiektyw zawsze zniekształca i na tym zdjęciu  niemal nie widać stromizny. To trochę poniżej głównych trudności zejścia z Collado de Letrero.   Na krótkim kawałku trzeba tam zejść niemal 300m. Pamiętam że mniej więcej w tym miejscu gdzie jestem na fotografii weszłam w zlodowaciałe lawinisko pełne sporych dziur i grud.

Stawek na pierwszym progu był ledwo widoczny pod śniegiem. (Ibon Superior de Batans- na mapie większy niż dolny, zimą wyglądał jak niewielka kałuża).

Zasypane były też złomowiska skalnych bloków pełne zdradliwych szczelin. Niżej trafił nam się kolejny próg, ale już nie tak długi i trochę mniej stromy.

Pogrążone w cieniu jeziorko z wywianym, błyszczącym lodem ( Ibon Inferior de Batans) wydawało się tak spokojne i piękne, że nie żałując klatek zrobiłam mu kilka zdjęć. W połączeniu z fotografiami Jose Antonio mamy teraz widok na wszystkie 4 strony… no niemalże na wszystkie.  Z prawej, patrząc w dół doliny Ara nie było nic ciekawego. Tylko bezładnie porozrzucane skalne bloki… w które potem bez sensu wleźliśmy bezskutecznie szukając drogi w dół. Ale o tym już napisałam :)

Pozwoliłam sobie powtórzyć  ostatnie zdjęcie. Widok oświetlonej jaskrawo ściany Vignemale na tle wygładzonego wiatrem lodu długo nie dawał się zapomnieć. Wciąż mam go przed oczami. Przy okazji widać różnicę pomiędzy aparatem cyfrowym, a filmem. Moje zdjęcia (drugie i trzecie w kolejności, i trzy ostatnie) są na kliszy Portra 400. Daje trochę inny odcień niż zwykłe Kodak Gold, czy Kodak Color. Zimniejszy. Z pierwszych zrobionych na Portra zdjęć (w grudniu) nie byłam całkiem zadowolona. Zaskoczyły mnie. Musiałam troszkę poćwiczyć, ale chyba zaczynam się przyzwyczajać :)

Tak przy okazji- Ibones de los Batans to troszkę złudne określenie. Obok siebie w dwóch sąsiednich dolinkach są po dwa jeziorka o tej samej nazwie. Jedne leżą na GR11 schodzącym z Cuello Brazato (2578 m npm), drugie na nieoznakowanym szlaku schodzącym z Collado de Letrero (2690 m npm). Wszystkie 4 (a na jednej z map jest ich nawet 5) leżą na podobnej wysokości ok. 24oo m. Obie przełęcze łączą Dolinę Ara z Baleario de Panticosa…

Schodząc z Collado de Letrero miałam w pamięci letnie zdjęcia z oszałamiającym widokiem Vignemale zrobione nad Ibones de los Batans. Dostałam je od kolegi. Aleks chodzi z bardzo ciężkim plecakiem. Złażąc po okropnej stromiźnie myślałam sobie (niezbyt rozsądnie, bo Aleks potrafi przejść bardzo trudne drogi)  jeżeli on zszedł… to może potrafię i ja. Dopiero po powrocie zorientowałam się, że zdjęcia pochodziły z innej dolinki. Aleks szedł przez Brazato, a nie przez Letrero :)

I jak tu nie błądzić w Pirenejach?

PS: Na dodatek na mapie Editorial Pireneos  w tym miejscu jest błąd. GR11 został przeprowadzony przez Collado de Letrero. Na szczęście dla idących GR11 posiadaczy ciężkich plecaków na tym szlaku nie ma biało czerwonych znaków, więc pewnie nikt nie pomyli się aż tak bardzo… chociaż nie na pewno (na początku szlaku w Banos de Panticosa są znaki odchodzące potem na na Collado Infierno).  Latem pewnie jest tam mniej nerwowo niż zimą, ale to zacieniony żleb. Śnieg może leżeć aż do lipca i nie wiem co wyłazi później skałki czy bardzo stromy piarg.

Share
Translate »