Pireneje, grudzień, Collado de Saburo

Dziewczyny, które chciały iść tą samą droga co ja, nie miały zamiaru wstawać rano. Oceniały trasę na jakieś 3 godziny (jak latem). Trochę mnie to przerażało, ale wstałam cicho nie budząc ich. Jeszcze przed świtem, kiedy gotowałam  herbatę, zeszły i poprosiły, żeby na nie zaczekać. Zaczekałam. Ja oceniłam 3,5 godzinną w lecie trasę na 7 godzin. Wyszłyśmy chwilę po 9, miałyśmy  zapas.

Początkowo ścieżka była troszkę wydeptana. Poprzedniego dnia przeszła nią przecież para idąca na Collada de Monestero. Jedna z dziewczyn strasznie  się wymądrzała, druga, całkiem sympatyczna szła bardzo powoli, ale wydawała się niesamowicie szczęśliwa.

Wiedziałam, że będziemy miały problem, ale miałam nadzieję, że jakoś sobie poradzimy na łatwej, oznakowanej trasie (chyba), tak naprawdę nie wiedziałam, nie znałam jej. Zależało mi na towarzystwie. Chodzenie samemu zimą to nie jest zbyt bezpieczny pomysł.

Szłyśmy powoli. Prowadziła przemądrzała dziewczyna (uzbrojona w gps i letni przewodnik). Było olśniewająco pięknie.

Wyżej śnieg zrobił się głęboki i kopny, a wczorajszy ślad był w wielu miejscach zupełnie zawiany. Sympatyczna dziewczyna przyznała się, że jest w takim miejscu pierwszy raz. Wcześniej nie mogła. Chorowała. Teraz, po transplantacji nerki jej możliwości bardzo wzrosły. Szło jej się coraz ciężej, ale pomimo moich propozycji zabrania z jej plecaka ciężkich rzeczy starała się radzić sobie sama.

Około 12 tej zrobiłyśmy przystanek. Dziewczyny chciały odpocząć. Cieszyłam się, że mogę pomóc i miło mi było z nimi pogadać. Nawet przemądrzała dziewczyna zaczęła mi się wydawać całkiem sympatyczna, chociaż troszkę mnie przerażał fakt, że całe jedzenie niosła w swoim bardzo dużym plecaku ta słabsza. Cóż być może sama chciała. Trochę mnie też dziwiła niechęć „naszej przewodniczki” do mapy. Ja wierzę mapom, może dlatego, że nigdy nie miałam gps-a. Poza tym lubię wiedzieć co jest wokoło.

Kiedy wciąż w dobrym nastroju wstałyśmy i podeszłyśmy kilkadziesiąt metrów, wydeptany szlak odbił w prawo, a zza skały wynurzył się drogowskaz Collado Saburo 1 godzina, Colomina 3 godziny. Czyli w ciągu trzech godzin posunęłyśmy się  do przodu tylko o 45 minut!

Dziewczyny odwróciły się na pięcie i tracąc całe zainteresowanie mną zawróciły po naszych śladach. Bez pożegnania. Nie wiedziałam gdzie znika droga. Nietknięty ludzką stopą  śnieg był głęboki i kopny, zbocze przede mną strome. Kopczyki czy znaki zakopane głęboko. Postanowiłam iść do góry przez dwie godziny. Jeśli do drugiej  nie dojdę na przełęcz wracam, obiecałam sobie solennie.

Niepokoił mnie fakt, że za przełęczą zostało mi jeszcze dwie godziny zejścia po zasypanym wielkimi blokami trawersie nad jeziorem. Chodzenie po blokach było niepewne i trudne. Dziury niewidoczne, a zrobione ze świeżego śniegu mosty pomiędzy kamieniami słabe. Co jakiś czas wpadałam głęboko, chociaż sprawdzałam przed sobą każdy krok.  Po pierwszej weszłam za wysoko, niechcący włażąc w oblodzony i stromy trawers. Potem dla odmiany zaplątałam się w pełnym luźnych bloków kociołku i w końcu wystraszyłam trochę na oblodzonym trawersiku nad brzegiem nie wiem jak solidnie zamarzniętego jeziora.

Weszłam w cień i zalodzona powierzchnia zaczęła się nieprzyjemnie łamać. Połamane kawałki lodu zjeżdżały do jeziora, a ja wpadłam w kolejną dziurę pomiędzy kamieniami szukając łatwiejszej drogi. Rozpadlina była bardzo głęboka. Kiedy gramoliłam się na powierzchnię dostałam SMS. Byłam już blisko grani i dosięgła mnie sieć. Edek napisał, że nie udało mu się znaleźć żadnych informacji o cabanie na drodze do Taul. Czyli nie przejdę, bo odcinek za długi, a po drodze nie mam gdzie spać.

Było za 5 druga. Do przejścia kilkadziesiąt metrów, ale w tych warunkach pewnie z pół godziny. Pomyślałam sobie, że wcale nie muszę tam iść. Mam rodzinę, przyjaciół, ktoś się o mnie troszczy… może wrócę tu innym razem?

Zawróciłam. Zejście po własnych śladach było proste. Dziury ominęłam, zalodzony trawers obeszłam dołem. Koło wpół do czwartej minęłam schronisko (weszłam tylko powiedzieć, że nie przeszłam przełęczy i wracam) i zaczęłam bardzo szybko schodzić drogą.

Wiedziałam że do Mallafre jest ponad 15 km, czyli nie zdążę tam zejść przed zmrokiem. Jednak żal mi było dnia. Zdecydowałam się iść drogą, nie szlakiem, mając nadzieję, że na drodze jakoś sobie poradzę nawet po ciemku.

Dalsza historia była prosta i przewidywalna. W pośpiechu zapomniałam zmienić baterie w latarce. Na zbocze, którym szłam wszedł księżycowy cień. Pobłądziłam, chcąc skrócić drogę i w efekcie musiałam zawrócić. Zdenerwowana, że wciąż mam przed sobą kilkanaście kilometrów ruszyłam biegiem, potknęłam się o jakiś leżący na lodzie kamień i upadłam prosto na twarz.

Rozcięcie na wardze zszyto mi w Espot bez znieczulenia. Nikt nie mówił po angielsku i nie  wiedzieli na co jestem uczulona… do schroniska już nie dotarłam, w hotelu zamiast lodu, mającego zmniejszyć obrzęk, dostałam zamrożonego pora… a przy okazji rozpadł mi się telefon. Nauczka- baterie trzeba zmieniać w dzień, nawet jeśli latarka jeszcze całkiem nie zdechła :)

…no i spieszyć się lepiej powoli :)

Share

Pireneje, grudzień- schronisko Jose Maria Blanc

Zostałam sama. Ponieważ miała być przyzwoitsza pogoda, zarobiłam sobie  plan na następne 6 dni. Chciałam przejść odnogą GR11 przez Refugi Colomina do Taul, a potem wejść na niski leśny szlak prowadzący aż do Benasque.

Wyspałam się bardzo wygodnie w Espot. Camping  Solau (polecony mi przez Edka Krzyżaka) ma całkiem wygodne pokoje (25 Euro) miłą obsługę i mnóstwo ciepłej wody.

Wiedziałam, że ten dzień będzie krótki. Miałam zamiar dojść tylko do Schroniska Jose Maria Blanc. Latem poszłabym od razu do Colomina, zimą raczej nie było na to szans. Szłam sobie powoli ciesząc się słońcem i podziwiając piękne widoki.

Niecałą godzinę przed schroniskiem, zaraz za zamarzniętymi jeziorkami ( z tamą), ścieżka wychodzi na drogę.

Na zakręcie spotkałam jakąś skąpo odzianą parę, która jednak zdecydowała się wrócić. Na śniegu i lodzie, widziałam ślady terenowego samochodu,

a kiedy podeszłam wyżej zauważyłam, że z komina schroniska unosi się dym.

Było otwarte. Jest nowoczesne i pięknie położone. Kosztuje 13 Euro ze zniżką (17 bez). Ma miłą obsługę, dostęp do internetu, wygodne sypialnie, ale ciepłą wodę na żetony.

Było jeszcze wcześnie. Zostawiłam plecak i poszłam obejrzeć wysoko położone jeziorka.

Zaznaczony kropkami szlak był nieprzetarty i zasypany. Co jakiś czas widziałam kopczyk i udało mi się przejść połowę zaplanowanego kółka, zanim zepsuła się pogoda.

Bardzo wiało, wiatr zmiatał zamarznięte jeziora, siekąc zebranym śniegiem w prosto twarz. Dalsza hipotetyczna ścieżka była nie do znalezienia, zapadałam się  głęboko, było już dość późno i w końcu  zawróciłam i zeszłam po własnych śladach.

W schronisku nocowało kilka osób. Sympatycznej parze  nie udało się zejść z Collado de Monestero. Po drugiej, bardzo stromej stronie przełęczy był lód. Dwie dziewczyny powiedziały, że idą tą samą drogą co ja. Nikt nie wiedział czy da się przejść przez Colado Saburo. Refugi Colomina było zamknięte i pomimo wolnych dni nikt ostatnio stamtąd nie przyszedł.

Dziewczyna z obsługi skrytykowała mój dalszy plan, ( żeby się upewnić zadzwoniła nawet do ludzi z obsługi schroniska Colomina). Latem odcinek z Colomina do Taul zajmuje ponad 8 godzin. Zimą najprawdopodobniej dużo dłużej. Na dwóch przecinających drogę przełęczach na pewno musi być śnieg. Pomyślałam , że w takim razie pójdę przez Collada de Delui do Estany Llong. Tak zamierzały też pójść dwie spotkane dziewczyny. Przez chwilę miałam nadzieję, że poznałam kogoś z kim dałoby się pochodzić przez dłuższy czas.

 

Share
Translate »