gone with the wind

Chciałabym umieć opowiadać historię obrazem. Słowa bywają złudne, zbyt jednoznaczne. Wpisane w opowieść konserwują ją jak trofeum w formalinie, a obraz zostawia jakąś formę życia. Może nie jest to życie wieczne, ale ile w nim możliwości, ile wariantów :)

Gone with the wind- miesiąc wędrówki przez Arktykę. W obrazkach.

PS: Jak zwykle wszystko powstało w aparacie bez komputerowego manipulowania, w pojedynczych naświetleniach. Fotografowałam to co znalazłam, nie zmieniałam niczego w otoczeniu, nie układałam, nie przestawiałam, nie zakładałam innych ubrań do zdjęć. Nie wybierałam trasy pod kątem jej fotograficznej atrakcyjności. To miejsca gdzie trafiliśmy przypadkiem. Gdzie nas zaniosło. Zdjęcia Jose są niepozowane.

Share

lekcja kaligrafii

Poza pięknymi kolorowymi dniami- choćby takimi jakie pokazałam w poprzednim wpisie w Laponii bywały też dni, blade i mętne. Prawie nic nie było widać. Czasem padał śnieg, często nic się nie działo, tylko rozproszone przez chmury światło nie rzucało choćby najbledszych cieni i białe szczegóły na białym tle ginęły. W zeszłym roku najpierw mnie to strasznie drażniło, później nauczyło dostrzegać niuanse. Z uzbieranych wtedy zdjęć powstał cykl Simple World, za który dostałam kilka wyróżnień i nagród. Oczywiście rzeczywistość nie zawsze była interesująca trafiały się długie godziny niepewności, dezorientacji, zawieszenia w czymś nierealnym, niepoznawalnym nawet. Męczące. Wpadałam w zaspy, spadałam z niewidocznych uskoków. Pomimo tego liczyłam, że w tym roku uda się kontynuować tamten cykl, i że znów zobaczę piękno prostego świata. Tak się nie stało. Nie wiem dlaczego. Byliśmy w innych miejscach, widzieliśmy inne krajobrazy. Tak jak poprzednio przeszłam przez wszystkie stadia rozczarowania (robienie planów zwykle skutkuje niezadowoleniem), a potem siedząc gdzieś i czekając na Jose uparłam się, że wynajdę piękno w tym co mnie teraz otacza. Nazwa- Lekcja kaligrafii przeszła sama. Spodobała mi nawet się nie dlatego, że moje zdjęcia przypominały rysunki. Kaligrafia wymaga skupienia i czasu, podlega regułom, dąży do ideału. Tu, w tym bezwzględnym świecie ideałem było zwykłe trwanie- samo w sobie wystarczająco piękne.

Teraz to wszystko znów stało się bardzo malutkie, nieważne, ale w tamte pozbawione widoków dni było wciągającym zajęciem- skromnym i (wiedziałam to) bezsensownym, ale dającym wrażenie odkrywania czegoś bardzo podstawowego, jakiejś nieznanej mi równowagi. Szło powoli, niewiele zdziałałam, więc kiedy wracało słońce bywałam rozczarowana. Świat robił się zbyt złożony, zbyt gęsty i znów trudno mi go było zrozumieć.

PS: Mętne dni trafiały się nam regularnie. Początkowe zdjęcia pochodzą z Finlandii, głownie z odcinka Utsjoki-Levajok. Kilka brzózek sfotografowałam też idąc przez Ifjordfjellet. Stara linia telefoniczna i chatka to dzień drogi przed Nordkinn, zadymka trafiała się wielokrotnie zostawiłam tylko jedno zdjęcie. Bobki zawsze mi się podobały. Są znakiem własności- „tu byłem” wypisanym na śniegu przez renifera.

 

Share
Translate »