zimą przez tajgę cz1- Ivalojoki

Leciałyśmy oddzielnie. Przez zawirowania związane z festiwalami, ja z dwoma parami nart i pulkami, a Aga z częścią moich rzeczy. Myślałam, że spotkamy się w Helsinkach, ale się nie udało. Miałam dwa oddzielne bilety, zanim odebrałam bagaż zamknięto okienko gdzie można by go ponownie nadać. Było po północy. Agnieszka poszła bezpośrednio do strefy wylotów,  jej bagaże przepakowano. Zostałam w zimnym holu z trzema wielkimi torbami i termosem herbaty z baru-  zapasem na dwie osoby. Lotnisko w Helsinkach jest przyjazne, znalazłam miękką kanapę, niemniej było tam jasno i głośno, a czasu mało. Poranny samolot do Ivalo prawie pusty. Może kilkadziesiąt osób. Mogłyśmy usiąść gdzie nam się zechciało, przez okna widziałyśmy bezkresny śnieg, a tuż przed lądowaniem rzekę Ivalo porysowaną śladami skuterów. Lotnisko białe, nieodśnieżone. Kilkanaście stopni mrozu przed wyjściem dwa autobusiki. Jeden w przeciwną stronę drugi jak się okazało hotelowy, prywatny. Pusto. -Jak by się tu dostać do miasta? -kierowca prywatnego rozgląda się po pustym placu, patrzy na nas, na nasze torby, znów na Agę roześmianą od ucha do ucha. -Gdzie chcecie?- Do informacji turystycznej, musimy kupić mapy i gaz- ok zabiorę was. – Może panie zechcą usiąść z przodu tak więcej widać- to w stronę dwóch Azjatek, znudzonych i niezainteresowanych widokiem. Nie- to wy tu siadajcie. Super! Człowiek który nas wiezie jest miły. Rozmawiamy, opowiadamy o sobie, słuchamy o turystach, śmieciach, grupie Francuzów, którzy wybrawszy się na obóz survivalowy po kilku dniach włamali się do prywatnej chatki mieszkali tam prawie dwa tygodnie przy czym wyżali wszystkie zapasy. Tłumaczymy, że nam się to nie zdarzy. Mamy jedzenie, mamy potrzebny sprzęt. Też doświadczenie, to nie pierwszy raz. -To jaki w zasadzie jest plan?- najchętniej wyszłybyśmy z Tolonen, wtedy odpadł by nam nocleg w namiocie i marsz wzdłuż szosy. Tylko jak się tam dostać?- Aga patrzy na kierowcę z nadzieją. Chłopak jest miły, chyba też zaciekawiony, może nas sprawdza. -Ok , wracam za 1,5 godziny, wystarczy wam? Wezmę swój samochód (ten jest firmowy) i podwiozę was do Tolonen. Cieszymy się, mamy niesamowite szczęście. W informacji turystycznej udaje mi się dostać mapę i wydruk jednej strony z Retikkartta. Już w samolocie gryzło mnie, że zgubiłam wydruki. Były zwinięte w rolkę, nie widziałam ich w Helsinkach musiały się gdzieś wytoczyć. Mówię o tym Agnieszce dopiero na miejscu, po sprawdzeniu, może to tylko panika… Przyjmuje to spokojnie, mamy nawigację w telefonach, idziemy wzdłuż rzeki, wzdłuż dwóch rzek niemniej dobrze, że zdobywamy mapę. Chatki są poukrywane w lesie. W planach fragment bez szlaku. Teraz bez mapy tylko mały kawałek. Pamiętam go. Pamiętam wszystkie wydruki i cieszę się, że mamy coś więcej niż tę pamięć.

Markko przyjeżdża punktualnie. W Tolonen czeka aż się rozpakujemy, pomaga Agnieszce założyć talerzyki na kijki, lustruje nasze wiązania, narty, torby jedzenia, butle z zimowym gazem (kupione w supermarkecie w Ivalo). Pyta o namiot. Żegna się kiedy dopinamy gumki na pulkach- ok, teraz jestem spokojny. Pewnie macie więcej doświadczenia niż niejeden miejscowy. Starajcie się iść po śladzie skuterów, gdyby przyszła śnieżyca kopcie jamę. Od jutra będzie już cieplej. Powodzenia!

Idziemy rzeką. Z początku szeroką, poznaczoną płozami skuterów. Skręcają kolejno do przybrzeżnych domków i w końcu prowadzi nas tylko jeden ślad Użytkowany też przez renifery. Skrzypi śnieg. Przecinamy nartami odciski racic, za zakrętem spotykamy stadko. Zwierzęta odchodzą powoli. Bez strachu. Mróz chyba lekko puszcza. Jest cieplej. Błyszczą pozamarzane bystrza- ledwo widoczne w szerokiej dolinie. Oszronione. Wokół słońca pojawia się halo. Mijamy reniferowy płot (zimą rozciągnięty też nad rzeką), odciski stóp lisa wędrującego śladem skutera zbaczają w stronę sosenki (trzeba obsikać) i zaraz my też zbaczamy. Na stoku rysuje się narciarski ślad, wyschodkowane dojście do chatki. Wdrapujemy się z trudem. Pulki są ciężkie, brzeg rzeki stromy. Ślad prowadzi wgłąb lasu i już widać chatkę. Malutką, zasypaną śniegiem aż po dach. Louhioja ma prawie 100 lat. Zbudowali ją poszukiwacze złota pod koniec lat 20-tych 20-tego wieku. Drzwi są odkopane,  gaz odpięty z butli. Na ścianie instrukcja jak go podłączyć. Studiujemy ją, dumamy, próbujemy i nic. Jedna z butli wydaje się cięższa pewnie nie pusta, ale nie udaje nam się użyć kuchenki. Dobrze, że mamy swoje palniki. W chatce jest mróz, około 10-ciu stopni. Ale Leśna jest bardzo szybka. Za chwilkę płonie już ogień, temperatura rośnie. Pogrzejemy ją powyżej zera. Nocą oczywiście opadnie, rano już nie rozpalimy, szkoda dnia. Lapoński ser w płaskim placku, jak spód od pizzy zostanie twardy jak kamień.

Ruszymy zastanawiając się jak zjechać z górki. Pulki nie mają dyszla – tylko linkę. Okazuje się, że to nie problem. Brniemy w butach, puszczamy sanki przed sobą jak pieski, z najwyższej górki zjeżdżają luzem. Aga próbuje usiąść i zjechać na nich, ale śnieg nie jest aż tak ubity. Przez chwilkę świeci słońce potem zaczyna padać śnieg

 

Share

przez tajgę zimą -wstęp

Wróciłam w nocy, Agnieszka kilka dni wcześniej i na jej blogu jest już pierwszy fragment relacji. Fajnie, bo daje mi czas. Na obróbkę zdjęć, na przemyślenie. Dwa ostatnie wyjazdy były dla mnie rewolucyjne. Wcześniej zwykle bywałam sama lub z bardzo dobrze mi znanym Jose. Góry to dla mnie święty czas. Nigdy nie wyjechałabym z kimś obcym. Po śmierci Radka postanowiłam spotykać się z ludźmi. Szczególnie z tymi, którzy są dla mnie ważni, a znam ich tylko z internetu. Pisanie, odległość dają możliwość kreowania wizerunku, zdarzało mi się już spotykać blogerów, którzy w realu nie przypominali swojej wirtualnej wersji. Sama nie wiem czy to, jak mnie odbieracie jest podobne do prawdziwej mnie. Mam nadzieję, że tak, ale pisaniu zawsze towarzyszy dystans, a życie jest upiornie szybkie. Niczego nie można wymazać czy skreślić. Po każdym geście, słowie zostaje ślad. Tym bardziej cieszę się, że spróbowałam. Prawdziwy Edek i prawdziwa Leśna okazali się jeszcze ciekawsi niż przypuszczałam. Ich sposób myślenia, dystans do świata i siebie sprawiły mi mnóstwo radości. Zawsze troszczyłam się o to, żeby mój pobyt w naturze nie wyrządził jej żadnej szkody, żeby niczego nie zniszczyć, nie zmienić. Żadne z nas nie zostawiłoby po sobie śmieci w lesie, po tych dwóch wędrówkach nie został też ani cień przykrej myśli, nic złego. Może to się udało, bo wyjechaliśmy na krótko, w nietrudne miejsca. Może nie jest aż tak rzadkie jak myślałam. Tak czy siak to nowe doświadczenie dla samotnika, więc cieszy i skłania do refleksji.

Nowy był też las. Bałam się, że może okaże się monotonny, że nie znajdę w nim nic ciekawego, nie zrobię zdjęć. Bałam się tego też przed pierwszą Laponią (rzędy jednakowych wzgórz), przed islandzkimi wyżynami (płasko i nic tam nie ma), z lasem był jeszcze inny problem-wolę otwartą przestrzeń. Czuję się niepewnie w gąszczu, jak w labiryncie, z którego niekoniecznie jest wyjście.  Idąc przez tajgę, szczególnie wtedy, kiedy zostałam sama nauczyłam się też zawracania. Nie wydało mi się porażką czy nudą, tylko innym doświadczeniem. Też ciekawym.

Nie powtarzam szczegółów, są u Agnieszki. Powoli opiszę każdy dzień. Głównie po to, żeby go zachować na później, bo cieszył i był zwyczajnie piękny. Spotkałyśmy wspaniałych ludzi, sypiałyśmy w chatkach, pogoda była dla nas łaskawa. Laponia świetlista i nieskazitelna, jak zwykle. Czysty luksus :)

 

Share
Translate »