Norwegia lipiec 2014 cz 9

Znad Gravadalsvatnet jest blisko do cywilizacji. Zaraz za trzymającą jezioro moreną zbocze opada stromym progiem do pociętej polnymi drogami doliny. Szlak schodzi kruchym urwiskiem niezbyt wygodnie. Widok psują drogi, jakieś budynki i tama. Na parkingu minęłam dużą grupę wędkarzy, ale poza nimi i obsługą niedalekiego schroniska w dolinie nie było żywej duszy. Trochę się łamałam co zrobić. Do Hurungane było już blisko, niecałe dwa dni. Szlak na mapie wyglądał na bardzo ciekawy…z drugiej strony pan ze schroniska zjeżdżał własnie na dół ze śmieciami i zaproponował, że mnie zabierze. Skusiłam się.

Zjechaliśmy jednym z głębokich kanionów którymi Sognefiell opada do morza. Pan Schroniskowy był bardzo miły. Zatrzymywał się w najciekawszych miejscach żebym mogła sfotografować widok. Na dole wysadził mnie na przystanku, na który za klika minut miał podjechać autobus. Kierowca usłyszawszy, że nie wiem dokąd bilet, bo jadę do najbliższego dentysty, uparcie dzwonił do każdej wioski i dowiadywał się, że lato i urlop. Ostatecznie dojechałam do Sogndal z karteczką z telefonem i adresem gabinetu (na środku miejscowości) już umówiona na wizytę. Niesamowite. Dostałam nawet numer telefonu do Pana Kierowcy, gdybym się zgubiła lub nie dogadała… Nie wiem czy w Polsce spotkałabym się z tak wielką pomocą. Byłam pod wrażeniem.

Po 5 -ciu minutach było po wszystkim. Dentystka (wcale mnie dużo nie skasowała) poradziła mi jeszcze gdzie mogę się wykapać w fiordzie. Zdążyłam na chwilkę przed burzą. Potem zostało mi tylko dojechanie stopem do Utladalen- odrobinkę skomplikowane bo akurat z jakiegoś powodu nie kursował prom. Miły starszy pan przewiózł mnie wysoko położoną, płatną drogą przecinającą zbocza Hurungane- samą w sobie bardzo ciekawą, (pomimo burzy) i niezwykle uprzejmie podwiózł na kemping Krisa. W ten sposób zakończyłam pierwszą część mojego łażenia. Byłam w Jotunheimen w miejscu gdzie skończyłam wędrować w czerwcu :).

Share

Jostedalsbreen Norwegia lipiec 2014 cz8

Zejście do Arentzbu nie było tak szybkie jak się spodziewałam. To podmokły, poprzecinany strumieniami teren. Przełażąc przez jedną z rzeczek spotkałam dwóch młodych Holendrów (z wędką), pogadaliśmy chwilkę.  Pół godziny później minęłam też wystraszoną Niemkę. Szła bez plecaka, powiedziała, że się tylko trochę pokręci i nie odejdzie daleko od schroniska. Wszytko jej się tam wydawało przerażające i dzikie. Mój widok chyba ją troszkę pocieszył. Była w górach pierwszy raz sama, więc wyrecytowałam jej jednym tchem większość niezawodnych porad, którymi Was uraczyłam w pierwszych wpisach tego bloga. Rozbawiła mnie stwierdzeniem- przechodzić rzekę w sandałach? Nikt mi o tym nie powiedział! Mam nadzieję, że jakoś dała radę.

IMG_1246

Na wysokości schroniska jest most,  dalej szlak schodzi w bardzo mokrą dolinę wzdłuż  rozlewisk rzeki i stawów. Po drodze widziałam jedną z antycznych pułapek na renifery- na zdjęciu powyżej.

Zrobiło się strasznie gorąco. Upał, wilgoć, gęste krzaki. Potem niespodziewanie bardzo strome i słabo oznakowane podejście. Kilkaset metrów  w górę ( nie ma wody), a za tym piękny, nagrzany stawek. Oczywiście zrzuciłam ubranie i hyc… a tu niespodzianka.  Bagniste, bardzo miękkie dno.  Po kolana. Urwało mi pasek od sandała. Przywiązałam sznureczkiem, wytrzymał. Wykąpana wysuszyłam się na słońcu w osłoniętym zacisznym grajdołku. Nie zauważyłam burzowej chmury.

IMG_1257

Ulewa dorwała mnie kilkaset metrów dalej. Temperatura spadła z 30-tu paru stopni do kilku. Padał grad. Moja spódniczka- ratunek przed upałem zmokła i kleiła mi się do nóg.  Z peleryny lało się strumykami do butów. Nie doceniłam chmury i nie założyłam nieprzemakalnych spodni. Naprawiłam to z godzinę dalej nad rzeką. I tak trzeba się było rozebrać. Zmętniały od deszczu strumień dał się pokonać dopiero kilkaset metrów powyżej miejsca gdzie go przecinał szlak.  Pogoda nie poprawiła się już , ale grzmoty ucichły, a deszcz stopniowo przechodził w mżawkę. Wieczór był ładny, suchy i kolorowy. Znalazłam piękne i miękkie miejsce na górce pełnej kremowych porostów.  Mokrych, ale nie bagnistych. Byłam zmęczona. To długi dzień pełen skalistych wymagających kluczenia miejsc i płatów śniegu. Szlak przechodzi przez wielką i wezbraną rzekę (letni most pozwala przejść największy nurt, dalej trzeba skakać), trawersuje urwisty brzeg wielkiego jeziora Lerivatnet,  przecina skalisty grzbiet i zbiega łagodnie wzdłuż polodowcowych stawów. Śnieg bywa miejscami bardzo stromy, a ścieżka niewidoczna. To chyba nie jest popularna droga. Łatwiej jest zejść  z Arentzbu przez Morkrisdalen.

Nocowałam nad jeziorem Gravadalsvatnet dokładnie na końcu mapy Jostedalsbreen obejmującej też Breheimen (chyba właśnie przez nie przeszłam). Dalej zaczynało się Sognefjell (już na mapie Jotunheimen)- czyli zupełnie inna bajka.

 

Share
Translate »