Jesienna Korsyka- Bastia

Kiedy wyszliśmy z promu Bastia już spała. Na ulicach niemal nie było ludzi. Działała za to informacja turystyczna na terminalu promowym. Nieprzyjemna (zdaniem Jose, bo ja nie zauważyłam) panna w okienku wręczyła nam plan miasta (gdybyście tam byli koniecznie weźcie, na odwrocie jest niezła mapa Korsyki) i uprzedziła, że kemping zamknięty, a w hotelach komplet. Dla potwierdzenia zadzwoniła do jakiegoś pensjonatu. Nie było miejsc.

Udało nam się zlokalizować na planie dworzec kolejowy- w praktyce małą stacyjkę. Była zamknięta, światła zgaszone, najbliższy pociąg o 6-tej rano. Pociąg do Calvi kursował raz dziennie o 16-tej. Rozkład wydał nam się skomplikowany, ale pociągów było na nim więcej niż jeden, najwięcej do Casamozza. Postanowiliśmy rozgryźć darowaną mapę, ale dopiero potem, jak już uda nam się znaleźć hotel.

Obejrzeliśmy kilka. Te, których nie pozamykano na zimę z reguły nazywały się Bonaparte albo Napoleon i nie miały żadnych wolnych miejsc. W jednym pan tylko machnął ręką widząc nasz cień w drzwiach. Spadać frajerzy. Mamy komplet. Przeszliśmy tak przez całe centrum- to jakieś 600 metrów :). Minęliśmy obsadzony platanami kwadratowy plac, stłoczone kamieniczki obrastające Stary Port. Ciemno, cicho. W zatoce cumowały jachty, ale w nabrzeżnych knajpach pogasły światła. Zaznaczony na mapie kemping był gdzieś za cytadelą. Szliśmy w tamtym kierunku, bo wydawał się rozsądniejszy niż drugi- na Cap Corse- północny cypel Korsyki. Cytadela była dyskretnie oświetlona, a w okolicznych kamienicach, jak wszystko w Bastii beztrosko (albo bezsilnie) prezentujących zaawansowany wiek świeciły tylko pojedyncze okna. Minęliśmy warowne mury i kawałek dalej odkryliśmy równiutką zieloną trawkę- jak się później zorientowaliśmy skwer na dachu parkingu podziemnego.

BastiaZ tarasu był piękny widok na ciągnące się daleko na południe, kolorowo oświetlone wybrzeże. Nic nie wskazywało, żeby gdziekolwiek był kemping. Dopiero teraz zauważyliśmy, że obok ikonki kempingu na planie jest jakaś strzałka wskazująca poza obręb mapy…

Przez chwilkę rozważaliśmy rozbicie namiotu na kuszącej miękkością trawce. Miasto było tak puste, że może nikt by nie zauważył. Rozmyśliliśmy się jednak,  uznając, że namiot to jednak przesada. Ciepło, niebo cudownie czyste, nic nie wskazywało na zmianę pogody. Rozłożyliśmy śpiwory na wiszącym nad wybrzeżem drewnianym pomoście i dość szybko udało nam się zasnąć.

Koło trzeciej obudził nas deszcz. Zwarty strumień tryskał wprost z gwiaździstego nieba. Coś syczało. Wyskoczyliśmy ze śpiworów i odciągnęliśmy nasze rzeczy poza obręb złośliwych polewaczek. Chwilkę później znów musieliśmy się ruszyć. Czujna obserwacja pomostu, krótka wymiana zdań… Odkryliśmy, że na deskach są suchsze miejsca.

Polewaczki, fot Jose Antonio de la Fuente

Niewiele, ale wystarczyło. Zasnęliśmy znów i tuż przed siódmą obudził nas pies.

Bastia

Jose zerwał się na równe nogi, obawiając się, że on też będzie podlewał, ale wystraszony zwierzak uciekł ujadając. Po trawce chodziło sporo spacerowiczów ze zwierzakami. Nie zwracali na nas uwagi.

Cytadela w Bastii, fot, Jose Antonio de la FuenteW Bastii wstawał piękny świt, a ja wciąż zajęta tym czego jeszcze nie mam, zamiast fotografować nie mogłam się doczekać gór… teraz myślę, że to wielka szkoda.

świt w Bastii, fot Jose Antonio de la Fuenteuliczka przy starym porcie, fot Jose Antonio de la Fuente typowa kamienica w Bastii, fot Jose Antonio de la FuentePS: z tej historyjki wynikają dwa morały:

1- jeśli podejrzewacie, że Wasz prom się spóźni- zróbcie rezerwację jakiegoś noclegu. Można przez internet. Na całej trasie Livorno-Bastia jest telefoniczna sieć.

2- Żywozielona trawka w południowej Europie jest mocno podejrzana :)

dalszy ciąg relacji jest tu

Share

Podróż na Korsykę

Wyjeżdżaliśmy w wielkim pospiechu. Cały miesiąc, a tu tyle niezakończonych spraw. Wydawało się, że nie da się od nich oderwać, że po naszym wyjeździe wszystko się pozarywa, pozawala. Może rozpadnie. Zabawne, że ciągamy za sobą tyle złudzeń. Są chyba jakimś rodzajem szkieletu. Dobrowolnym i dla ozdoby… i chyba równie potrzebnym co krynolina :).

dzielnica Venetia- pełne kanałów nabrzeża w LivornoW podróży proporcje pomiędzy ważnym, a nieważnym definiują się zwykle na nowo, a o większości zdarzeń i tak decyduje los. Chyba, że ktoś się na to wcale nie zgadza… ale nie wiem czy wtedy odniesie jakąkolwiek korzyść. To zagubienie i odnajdywanie się wymusza otwieranie oczu, śledzenie drobniutkich szczegółów, zmianę przekonań. Bez tego sensowniej chyba zostać w domu. W każdym razie nieco bezpieczniej i często taniej.

Leciałam do Pizy z Warszawy. Perfekcyjnie zaplanowałam każdy dzień. W weekend poprzedzający wylot bawiłam się na wielkim rodzinnym weselu i byłam przez chwilę w Popławach- małej wsi we wschodniej Polsce- ukochanym miejscu mojego dzieciństwa. Kupiłam bilet z Modlina,  żeby nie marnować czasu na powrót do domu i dojazd na „nasze” berlińskie lotnisko. Wesele było cudowne, w Warszawie załatwiłam kilka spraw, do Modlina dotarłam na czas, jeszcze w pociągu wykonałam kilka telefonów… i tu zaczęła się inna historia. Mgła, pięciogodzinne opóźnienie (a przecież zgraliśmy się tak, żeby lecący z Madrytu Jose niemal na mnie nie czekał!) … Losu nie dało się już zatrzymać i mogliśmy tylko ze zdumieniem obserwować jak zgrabnie rozsypuje się cały nasz misterny plan.

Bieg na stację. Za późno, żeby złapać pociąg do Ventimiglii (chcieliśmy na tydzień skoczyć w Alpy Nadmorskie i popłynąć z Nicei do Calvi- bo stamtąd jest bliżej do gór). Pociąg do Livorno, zbyt wolny, żeby zdążyć na prom. Dwóch pijanych Polaków w drzwiach zabytkowego dworca. Zamglone, ciemne uliczki, wilgotny upał, chaos centrum handlowego, labirynt nieoświetlonych i chyba prowadzących donikąd dróg, oleiste smugi na asfalcie, jakiś bezludny parking, samotny rozczarowany pies, potem znów dworzec, mocno przymocowany rower bez kół, dwie czarnoskóre panie z Argentyny (-mówią po hiszpańsku z włoskim akcentem- skwitował swoją pewność co do Argentyny Jose), znów plątanina ulic i chaszczy na tyłach kolejowych bocznic, w końcu zamknięte drzwi do Decathlonu  (jedynego miejsca gdzie można by kupić gaz) i restauracja bez toalety…

Port rybacki w LivornoPrzenocowaliśmy w hotelu przy stacji. Spakowaliśmy niepotrzebne rzeczy w worek i zostawiliśmy miłemu starszemu panu na miesiąc. Nie protestował. Najbliższy prom do Bastii odpływał wczesnym południem, ale my z przyzwyczajenia i z rozpędu wciąż staraliśmy się zagospodarować, zaplanować, opanować i zawłaszczyć cały uciekający nam czas. Do 12-tej dzielnie zwiedziliśmy Livorno wlokąc ze sobą wcale nie lekkie plecaki. Z braku gazu do primusa (właśnie się skończył!) dźwigaliśmy wielki i ciężki, świeżo kupiony palnik campingaza i półlitrową błękitną butlę. W samo południe doczłapaliśmy dzielnie na prom.

Park z miejscem widokowym w Livorno– Może wolelibyście pojechać na Sardynię?- spytała nas miła pani, próbując przekrzyczeć wykłócających się o coś w sąsiednim okienku Polaków. Już lekko wstawionych.

– czy moglibyście Państwo rozmawiać troszeczkę ciszej? -zapytałam uprzejmie, a podekscytowani panowie zamilkli w mgnieniu oka. Pani z okienka popatrzyła na mnie z uznaniem. Co za niewiarygodna skuteczność!

-Dziękujemy. Chcemy na Korsykę- odezwał się równie uprzejmie Jose.

– Szkoda- zmartwiła się pani z okienka. Prom na Sardynię jest tu, a ten do Bastii wciąż na Korsyce. Jest silny wiatr i nie dostał prawa do opuszczenia portu.

Zanim się zastanowiłam co robić Jose zapłacił kartą za dwa bilety do Bastii na nie wiadomo którą- Mamy cały miesiąc-podsumował -nie spieszy się nam.

-Poproszę telefon- odezwała się pani z okienka podając mi bilet-Idźcie pozwiedzać. Zadzwonię jak się czegokolwiek dowiemy…

wchodzimy na promZostawiliśmy plecaki w informacji turystycznej (bardzo uprzejmi ludzie) i włóczyliśmy się po Livorno bez celu, jedząc dziwaczne rzeczy (najlepsze były w arabskim sklepie) i pogryzając brudnymi owocami- bardzo tanio, wszytko po 1 Euro za kilogram.

Port w LivornoProm odpłynął dopiero o zmierzchu.

Stare miasto w LivornoPięknie było patrzeć na znikające w mroku Livorno, na zawieszone nad nim Alpi Apuane (wbrew nazwie to fragment Apeninów), na rozświetlający się po zmroku port.

Apeniny- Alpe ApuaneSłońce zaszło niemal błyskawicznie. Na całym wybrzeżu zapaliła się wstążka świateł,

Apeniny ponad portem w Livornoa na horyzoncie pojawiły się wyspy. Najpierw mała wysoka skała, potem większa, być może Elba.

Elba a na horyzoncie juz chyba KorsykaDaleko kłębiło się coś jak wał chmur, bardzo prawdopodobne, że już Korsyka. Uciekliśmy z pokładu kiedy się całkiem ściemniło. Chlapało, wiało, byliśmy zmęczeni i śpiący.

prawie nocPrzespałam moment kiedy pojawiły się światła drugiego brzegu.

Port w Bastii jest długi i wąski. Przylega do rozświetlonego centrum. Prom wsunał się w zatokę za molo bezszelestnie mijając bulwar pełen wielkich palm. Morze było gładkie jak stół. Ani trochę nie wiało.

 

 

 

Share
Translate »