Alpy czerwiec-lipiec2013, Val Escrins- Park Narodowy Ecrins

<—Nie udało nam się wiele zobaczyć tego dnia. Piękna, pełna postrzępionych skalnych ścian dolina Escrins nie odsłoniła się.

Po obu stronach grani towarzyszyła nam mgła. Lekko mżyło, więc zrezygnowaliśmy z wyższych wariantów dróg- grani po lewej i przejścia obok Pic de Font Sancte- po prawej. Zeszliśmy doliną prosto w dół.

Zatrzymaliśmy się na chwilkę w położonej troszkę powyżej progu cabanie- na tyle żeby zjeść. Była otwarta i otoczona mnóstwem psich bud. Najprawdopodobniej latem przychodzi tu wielkie stado, wymagające wielu pasterskich psów.

Niżej, zostaliśmy po lewej stronie doliny nie schodząc do schroniska Basse Rua, którego nie lubię. W punkcie informacyjnym Parc Naturel zasięgnęliśmy języka w sprawie gazu. Miła dziewczyna narysowała nam z grubsza plan Guillestre. Idąc za jej radą zeszliśmy kilkaset metrów szosą, przeszliśmy przez most i trzymaliśmy się drugiego brzegu strumienia. Ścieżka, a później polna droga schodzi ładnym porośniętym kwiatami kanionem. Po południu rozpogodziło się i w Gulliestre dopadł nas upał. Znaleźliśmy sklep sportowy. Jest naprzeciwko dużego supermarketu. Kupiliśmy gaz, a ja kupiłam sobie jeszcze tłuszcz do smarowania butów. Niestety moje nowe Handwagi zaczęły (lekko) przeciekać. Zrobiliśmy też wielkie spożywcze zakupy, pogadaliśmy z dwójką Hiszpanów przemierzających Alpy rowerami, a potem powlekliśmy się na kemping. Guillestre ma ich kilka i wszystkie są fajne. Leżą jeden obok drugiego nad rzeką po południowo-zachodniej stronie miasteczka, lekko w dole. Byliśmy już zmęczeni więc nie zauważyliśmy, że można się było rozbić w bardziej stosownym towarzystwie. My niefrasobliwie rozstawiliśmy naszą opartą na trekkingowych kijkach pałatkę wśród wielkich, wyposażonych we wszystko co tylko możliwe kempingowców i przyczep… Starsze panie w papilotach odetchnęły z ulgą widząc jak się rano zwijamy :).

Poszliśmy dalej w dół szosą i mijając okazałe i ewidentnie dzikie czereśnie (pycha), doszliśmy do przystanku autobusowego przy głównej drodze (Briancon- Gap). Nie zdążyliśmy jeszcze zrozumieć rozkładu jazdy, kiedy zatrzymał się miły pan w malutkim autku. O dziwo zmieściliśmy się. Podwiózł nas bardzo uprzejmie do Chateroux les Alps skąd wyszliśmy oznakowanym szlakiem.

Zaczęliśmy w ten sposób wędrować przez Park Narodowy Ecrins. Jego południowa strona w niczym nie przypomina północy pełnej wyciągów i wielkich lodowców. To dziki, poprzecinany spacerowymi dróżkami teren.

W niższych partiach jest kilka schronisk, wyżej szlaki robią się strome, a ścieżki niewydeptane. Podeszliśmy wzdłuż kanału (jest bardzo ciekawy) do wielkiego wodospadu,

minęliśmy fajne schronisko, potem kwitnące łąki i weszliśmy w bardzo stromy stok.

Cabana, która nam polecono w schronisku (trzeba  było tam zostać!) okazała się zamknięta, a zbocze tak strome, że spaliśmy prawie na siedząco. Wiało i namiot utrzymał się cudem, za to jaki stamtąd był widok!

i wieczorem i rano… :)

PS: zapomniałam dodać, że z Guillestre można wyjść bezpośrednio w góry.  Przez miasto przechodzi okrażający Ecrins GR50- niski i dość bliski cywilizacji spacerowy szlak długodystansowy. Prowadzi do Chateroux les Alps (a potem do Embrun). Wychodząc z miasteczka wykorzystaliśmy kawałek tej trasy, ale szybko odeszliśmy w górę, w głąb masywu. Podejchaliśmy stopem, bo była nam szkoda dnia, odcinek Guillestre- Chateroux szedł dośc nisko i na oko nie wydawał się bardzo ciekawy, spotkany po drodze starszy pan powiedział, że był całkiem fajny. To głównie łąki i las.

 

Share

Alpy czerwiec-lipiec2013 Colle della Gippiera- Col de Serenne

<– Poranek był piękny. Ani śladu mgły.

Dobre warunki do podziwiania panoramy- doskonale opisanej na tablicy wmurowanej przed biwakiem.

Wstałam wcześniej i połaziłam troszkę po okolicy, czekając aż moi współspacze się pobudzą. Włosi wyruszyli zdobywać Sautron, a my poszliśmy ich wczorajszym śladem na Colle della Gippiera.

Na przełęczy skończył się nasz spokój. Od bliskiego schroniska Chambeyron podochodziły grupki ludzi. Spotkaliśmy pewnie z 10 osób. Po obu stronach przełęczy leżał śnieg i większość (jednodniowych najprawdopodobniej) wędrowców przechodziła bardzo stromy trawers bez raków. Była tam wydeptana ścieżka, o poranku solidnie zmrożona Poszłam nią, a Jose założył raki i zszedł po śniegu bezpośrednio w dół, na brzeg jeziora. Dalej było już prosto, w śniegu widzieliśmy sporo śladów i pomimo tego, że wydeptano różne warianty nie mieliśmy wątpliwości gdzie iść.

Droga do schroniska wbrew relacji Włochów zajęła nam więcej niż półtorej godziny. Minęliśmy kilka ślicznych stawów, wciąż jeszcze częściowo zmrożonych. Bardzo piękne błękitne jezioro jest przy samym schronisku.

Na ławeczkach przed budynkiem siedziały spore grupki, ale na drzwiach wisiała kartka: „wyszedłem, wracam wieczorem”. Nici z jedzenia. Kolejny raz ugotowaliśmy pokrzywy i wyjedliśmy wszystkie okruszki sera. Jadalnia była otwarta i można tam było spokojnie gotować. Schronisko jest nowoczesne i czyste. Otwarta była też toaleta- bardzo ciekawa.

To pocieszające, że ścieki nie są wypuszczane do rzek czy jeziora. To się jeszcze niestety zdarza.

Najedzeni, postanowiliśmy nie schodzić bezpośrednio do Fouillouse, skąd przychodziły coraz większe grupy, ale przejść przez przełączkę powyżej jeziora widoczną na poprzednim zdjęciu (Pas dela Couletta). Trawers był zaśnieżony i w kilku miejscach już niezbyt bezpieczny- zrobiło się południe, ale widoki cudowne. Staw widziany z trawersu zyskał nieprawdopodobnie jaskrawą barwę. Takich jezior jest w Queyras i Monviso kilka, ale o tym nie wiedziałam.

Plusem tej trasy, było też to, że pomimo popularności schroniska była kompletnie pusta. Zejście było piękne. Początkowo kamienny rumosz, w kilku miejscach jak by to określili Francuzi „delikatny” :). Niżej wygodna ścieżka, w dolnych partiach doliny dróżka, wijąca się wśród pięknych łąk.

We wzgórzu piętrzącym się nad doliną tkwią dobrze zachowane bunkry. Fouillouse, to dość malownicza wieś z pięknym kościółkiem. Uciekliśmy z niej jednak szybko, bo panował tam spory ruch. Polnymi dróżkami (jest dobre oznakowanie) zeszliśmy aż do Saint Paul sur Ubaye.

Trasa biegnie przez pastwiska i las i gdyby nie daleki widok na urwistą drugą stronę doliny Ubaye, można by pomyśleć, że to Polska. Bujne, jeszcze nieskoszone łąki, wysokie drzewa, sporo strumyczków. Ludzi za to mało, spotkaliśmy tylko kilku spacerowiczów już na dole.

Saint Paul to mała senna miejscowość. Jest kemping, gite i sklep (w gite). Jak zwykle we Erancji w merostwie są otwarte toalety. Posiedzieliśmy przed sklepem jakiś czas, bo miał wygodne stoliki i dużo smacznych, a ciężkich rzeczy, które postanowiliśmy na miejscu zjeść. Bardzo miłe, przyjazne miejsce.

Wieczorem zaczęliśmy znów podchodzić drogą w górę doliny Ubaye, ale na szczęście na szosie szybko zatrzymał się samochód, jak się okazało znajomy. Dziewczyna ze schroniska Maljaset podwiozła nas kilka kilometrów. Wyruszyliśmy w kierunku na Col de Serenne. Wydawało nam się, że to najkrótsza droga w kierunku Ecrins. Musieliśmy zejść do jakiejś dużej miejscowości, bo sklep. Zdecydowaliśmy się iść do Guillestre. Wiedziałam, że jest tam spory sportowy sklep, a kończył nam się gaz. W Saint Paul można było kupić tylko kilkukilogramowe butle. Bardzo uprzejma dziewczyna z Maljaset doradziła nam Col de Serenne ze względu na załamanie pogody zapowiadane już na ten wieczór. Nic go nie wskazywało, ale takie są góry. Chmury oczywiście nadeszły.

Udało nam się szybko przejść na wysoki próg doliny (niecałe 2 godziny to jakieś 800 metrów podejścia) i wyjść na płaskie, wysokie łąki. Niżej nie byłoby szansy na rozbicie namiotu- zbyt stromo, a na górnym odcinku nie było już dostępu do wody.

Na trawkach dopadł nas lekki deszcz. Bardzo się ucieszyliśmy widząc cabanę. Stara- na drugim brzegu rzeki była wilgotna i brudna. Nowa zamknięta, ale zmieściliśmy się na drewnianym podeście pod skosem dachu. Przez całą noc szalała burza.

Rano otulały nas strzępy mgły, ale nie martwiliśmy się, bo ścieżka okazała się znakowana. Przełęcz widzieliśmy wieczorem, była zielona i łagodna.

 

 

 

Share
Translate »