Pireneje wrzesień 2012, Cyrk de la Munia

Pomimo złej prognozy poranek był piękny.

Wyspałam się wygodnie bo wieczorem, korzystając z obfitości chrustu napaliłam w  kominku i było mi wyjątkowo ciepło. W Larri nie ma łóżek i śpi się na podłodze, ale za to palenisko działa nadzwyczaj sprawnie. Na podpałkę poszły moje najbardziej ambitne opisy tras… trudno:).

Ponieważ po południu miało padać, wyszłam wcześnie. Miałam nieśmiałą nadzieję na wejście choćby na Colado de la Munia  i obejrzenie zejścia do Cyrku Troumouse przez El Passet (intrygowało mnie, bo Aleks napisał  że jest całkiem proste, a na linie zjechał tam tylko dlatego, że ją akurat miał :)) , innym pomysłem mogłoby być przejście przez Colado Robiniera i zejście do Cyrku Barosa… Sama nie wiedziałam co z tego się uda, moja samotna włóczęga zdawała się przybierać bardzo konkretny kształt- z cyrku do cyrku :)

Szybko przeszłam przez niemal płaskie łączki oglądając się co chwilę na ścianę doliny Pineta pięknie oświetloną jaskrawym słońcem.  Dobrze, że spałam w schronie, podejście kawałek dalej nic by nie zmieniło. Przede mną piętrzył się bardzo stromy próg.

Niemal niewidoczna ścieżka była okopczykowana więc wspinałam się powoli po bardzo stromym wypatrując kolejnych znaków. Niektóre chyba zgubiłam bo kilka razy musiałam się trochę powspinać … a potem zobaczyłam, że kopczyki dołączają do mnie z boku. Najprawdopodobniej obchodzą trudniejsze miejsca, ale jest też dużo skrótów-  eksponowanych, ale nietrudnych.

W  końcu wdrapałam się na bardziej płaskie trawki wyszłam na słońce i musiałam zdjąć połowę ubrań- poranek był bardzo zimny a na słońcu -niemal lato. W międzyczasie dogoniło mnie dwóch kanionigowców zmierzających na krótki i stromy Barranco de Fuente Santa- opadajacy potem fascynujacym wodospadem ( już jako Rio de Larri) na dno doliny Pineta. Ostrzegli mnie, że po południu ma padać  śnieg.

Rzeczywiście nad Monte Perdido zbierały się chmury. Nadal bardzo mocno wiało. Idąc łączkami na skraju skalnego progu widziałam z góry  jak kanioningowcy szybko się przebierają i wskakują do rzeki. Musiała zbierać mnóstwo wody. Podczas deszczu nawet bym do niej  nie podchodziła.

Kolejny próg był już łagodny i niski, ścieżka (dość dobrze widoczna) wiła się wśród rudych trawek. W połowie drogi do stawów wypływa silne źródło (być może właśnie to święte).  Przed pierwszym stawem jest niski skalisty prożek  a ponad nim teren robi się kamienisty i pozbawiony roślin.

Jeziorka zaczynają się pasmem płytkich rozlewisk i małych stawków. Kopczyki pojawiają się po obu stronach, trochę tam galimatias. Chmurzyło się i zrobiło się ciemniej. Postanowiłam wejść jak najwyżej i potem się zastanowić.

Cyrk de la Munia w porównaniu do innych, które już widziałam nie robi wrażenia polodowcowego cyrku. Nie ma tam strzelistych urwanych ścian  to raczej rumowiska, w ponurym deszczowym oświetleniu wyglądałyby groźnie  gdyby nie niespodziewana różnorodność kolorów. Białe ściany Pena Blanca, różowe urwisko nad brzegiem stawów, ruda rozmyta przez deszcze ziemia i kępki żółtych traw.

Czym wyżej wychodziłam , tym trudniej mi było zrobić zdjęcie bez chmur.  Siadłam żeby się zastanowić i dogoniła mnie jakaś ubrana w nieprzemakalne kurtki i kaptury para. Kurtki były już lekko mokre.

-Zaraz będzie padać- pocieszyli mnie, ale poszli na la Munia. Zostawili samochód na końcu drogi do Parzan, nie mieli wielkiego doświadczenia, ale uparli się, żeby zdobyć trzytysięcznik. Całą grań, nawet Colado de la Munia zakryło już gęste chmursko, a na mnie zaczął prószyć śnieg. Pomyślałam, że pewnie zaraz zawrócą i sama też zdecydowałam się zejść. Tym razem pogoda miała się poważnie załamać. Nie miałam już tyle jedzenia żeby czekać aż się poprawi. Zresztą nie było się tu gdzie schować a  w moim cieknącym biwakowym worku nie byłoby nawet jak zagotować wody. Na Colado Robiniera też  zaszła mgła i pomysł żeby zejść tamtędy do Cyrku Barosa zupełnie przestał mi się podobać. Zdecydowałam się zejść najprostszą drogą, tą którą podeszli zakapturzeni ludzie- przez Collado de la Puertas.

Poniżej stawu weszłam w chmurę, trochę kropiło i wiał lodowaty wiatr. Ścieżka przebijała się przez jakieś skały, ale była łatwa. Widoczność niemal zerowa. Potem poniżej wyłoniło się jakieś urwisko, a kiedy wyszłam z chmury pojawiło się więcej światła. Nie padało i nie było aż tak źle. Trochę pożałowałam, że tak łatwo się poddałam, ludzie w kapturach nie wracali, najwyraźniej dało się jednak wyjść na grań.

Chociaż…. i tak będę musiała tu kiedyś wejść, bo na zdobycie czeka i el Passet i La Munia … może następnym razem przyjdę z Barosa i w ten sposób nie powtórzę żadnych tras, a tej też przecież jeszcze nie znam- pocieszyłam się i zaczęłam schodzić. Za progiem ścieżka wchodzi w łagodniejsze trawki i opada do gruntowej drogi wiodącej aż do Parzan. Przechodzi nią fragment GR11. Byłam tam kiedyś latem. Nie chcąc schodzić aż do tej drogi weszłam w system krowich ścieżynek trawersujących zbocze i dotarłam do GR11 niemal bez straty wysokości.

Znany mi szlak wyglądał teraz całkiem inaczej. Dziwna, płaska łąka odgrodzona od doliny Pineta kamienistą ścianką była zaciszna i ciepła. Usiadłam sobie na chwilkę przy źródle i obejrzałam mapy myśląc co robić. Mogłabym zejść z Estiva na sam dół… tylko co potem robić w Bielsie? Po namyśle zdecydowałam się przenocować w górach, a nieuchronnie nadciągającym deszczem martwić się potem. Zboczyłam z GR11 na błotnistą drogę i podeszłam do pięknie położonego schronu Estiva. Jest zaznaczony tylko na mapach Editorial Pireneo, na IGN nie ma nic, ale wyglądał całkiem solidnie.

Niestety ktoś wyrwał górną cześć drzwi i zrobił z niej stolik (chyba, że drzwi same odpadły, a stolik wykonano w ramach recyklingu). Otwór był wystawiony wprost na huraganowy wiatr, i chociaż kusił mnie drewniany stryszek- zawsze przyjemniej spać na deskach niż na kamieniach- nie zdecydowałam się tam zostać na noc. Bardzo bym  zmarzła. Pruszył drobny marznący deszczyk, a czasem padał drobniutki śnieg.

Nabrałam wody i wróciłam na Gr11 schodzący na Lanos de Larri. Po drodze dopakowałam do plecaka tyle drewna ile dałam rady unieść. Wczoraj spaliłam trochę zapasu zgromadzonego w schronie przez kogoś… teraz miałam okazję go odnowić  albo może nawet i zgromadzić jeszcze większy stosik.

Pięknie mi się potem to drewno paliło podsycane opisami Aleksa ( :)), kiedy w dach stukał ulewny deszcz…

 

 

 

 

Share

Pireneje wrzesień 2012, Cyrk Estaube

Na początku było mleko…

potem, kiedy już weszłam wyżej zaczęły się w nim pojawiać dziury, a czasem nawet przemknął skrawek błękitu. Na podejściu spotkałam przemoczonego chłopaka.

-Gdzie spałaś?- zapytał

– w cabanie- machnęłam reką w dół

– niektórzy to mają szczęście- skwitował i poszedł dalej, a ja spróbowałam zwalczyć w sobie niestosowne (niekoleżeńskie) uczucie, że chyba istotnie miałam szczęście skoro nie dotarł do Estaube podczas mojego prysznica… chociaż było już dość późno, rano padało więc nie śpieszyłam się… może udało mu się już tu dojść z Refuge Espuguetts?

Czym wyżej wychodzilam tym częściej pojawiał się widok. Mocno wiało i w końcu nad cyrkiem przewalały się tylko strzepy gęstych chmur zasłaniając i odsłaniając ociekające po deszczu szczyty. Nad churami świeciło przepięknie błękitne niebo.

Przez chwilę zastanawialam się gdzie najlepiej byłoby pójść i w końcu zrezygnowałam z Horquete d’Alans,  która tak bardzo dała nam w kość w marcu i postanowiłam zobaczyć nieznany mi Port Neuf de Pinede. Wymagało to obejścia cyrku wysokim balkonem. Zimą wydawało mi się, że tam się w ogóle nie da przejść Teraz widzialam, że to wygodna, szeroka i bezpieczna półka. Nawet przy śniegu jak najbardziej do przejścia ( a przynajmniej taką mam nadzieję:))

Przy odejściu do Tuccaroya zastanowiłam się z znów przez chwilę gdzie iść. Z jednej strony kusił mnie Balcon Pineta, z drugiej… hmm trochę sie tego balkonu bałam. Z nieznanych mi przyczyn Pireneje regularnie (w odstępach dziewięciomiesięcznych) dawały mi solidnie w kość. Już raz na balkonie mocno oberwałam, postanowiłam wiec nie kusić losu i tym razem pójść na Port Neuf.

Piękna przełęcz i piękna wysokogórska trasa urozmaicona przez gościnne występy chmur.

Aż do granicy nieeksponowana i łatwa, wymagajaca co najwyżej gimnastyki w wielkich blokach. Na horyzoncie ujawnił się Pic Pimene pięknie sfotografowany przez Edka i pomyślałam sobie, że być może dałoby się przejść całą grań od Horquette d’Alans do Pic Pimene. Chcialabym to kiedyś zrobić ze względu na widoki. Z Pimene jest jeden z najpiękniejszych widoków na Cyrk Gavarnie.

Zejscie na hiszpańską stronę jest kruche i strome. Nie bardzo przerażające, ale wymagające uwagi. Sprawę komplikowały kozice, które uciakały po zboczu zasypując ścieżkę świeżymi kamieniami. Powyżej w skałkach jest woda, więc widziałam ich tam całkiem sporo. Udało mi się przesliznąć, ale pociski przelatywały tuż tuż. Co zabawne po bombardowaniu kozice powystawiały zza skał łby i wyglądało to jakby sprawdzały celność :)

Im niżej tym piękniejszy widok pojawiał się po prawej. Teraz we wrześniu jeszcze ciekawszy niż latem bo wierzchołki gór przysypał już świeży śnieg.

w dziurze w chmurach na chwilę pojawił się nawet cały Monte Perdido

a potem  cyrk Pineta. Zejście slabo widoczne i strome, miejscami wymagające wyszukiwania drogi ( kopczyki stawiało kilka osób o wykluczających się wizjach trasy), wyprowadza na szeroką ścieżkę schodzacą z Balcon Pineta.  Kiedy doszłam na dno doliny szlak schował się już w cieniu i zrobiło mi się zimno. Zeszłam aż do drogi prowadzącej do schroniska ( bezobsługowego) Larri, a potem ugotowałam obiad nad jakimś (nawet ciekawym- ale małym) kanionem w ostatnim skraweczku słońca.  Kiedy skończyłam zmywanie, zaraz pod znakiem „zakaz kąpieli” minął mnie samochód oznakowany Gobierno de Aragon. Dwaj sympatyvczni panowie wwieźli mnie na Llanos de Larri.

Miałam zamiar pójsc troche dalej i spać w namiocie bo schron Larri wydwał mi się na zawsze zamknięty (tak podaje przewodnik, sama widziałam tam kiedyś pasterzy więc sądziłam że Larri nie jest już schronem). Panowie jednak przekonywali z dumą, że to piękny i bezpłatny schron, więc zdecydowałam się zajrzeć. Rzeczywiście- w Larri da się spać. Nie ma nigdzie pitnej wody ale za to jest chrust- to blisko lasu. Fajne miejsce. Z granicy uskoku jest przepiękny widok na Dolinę Pineta i Balcon, a czasem nawet przylatuje tam telefoniczna sieć. „Po południu deszcz” napisał Edek, a ja pomyslałam, że do popołudnia to ja mam jeszcze mnóstwo czasu… miałam oczywiście nadzieję, że chodzi o to kolejne :)

Share
Translate »