Pireneje, grudzień- leśne dróżki

<—- To nie był bardzo emocjonujący dzień. Długo spałam, bardzo długo próbowałam naprawić telefon. Nie udało się i w końcu znalazłam maila, i napisałam wszystkim, że nie odezwę się przez  kilka kolejnych dni.

Kiedy w końcu wyszłam ze spakowanym plecakiem, było już po dziesiątej. Nie miałam  ochoty wracać  nad Estany de Saint Maurici. I tak nie doszłabym dalej niż do Amitges, trasa przez cały dzień prowadziłaby nudnawą drogą. W dodatku byłam tam całkiem niedawno. Złapałam stopa z zamiarem przeniesienia się w inne miejsce, ale utknęłam na szosie koło Valencia d’ Anneu. Przeszłam kilka kilometrów wzdłuż ciągłej linii. Teren za płotem był ogrodzony, wydawało mi się, że widzę wycelowane w drogę kamery. Nie mam pojęcia co tam jest, w każdym razie nikt się nie zatrzymał. Zrezygnowana skręciłam w  pierwszą z żółto oznakowanych dróg, o których istnieniu dowiedziałam się wracając do Sopre.

Szybko doszłam do punktu w którym kilka dni temu przecięliśmy ten szlak i poszłam dalej ścieżką w kierunku Refugi Gedar

Dróżka wspięła się kawałek  i zamieniła w leśną drogę.

Prawie przez cały czas szłam w głębokim cieniu, przez gęsty świerkowy las. Latem to pewnie piękne, chłodne miejsce, w grudniu było  tam przytłaczająco i  zimno.

Miałam wrażenie, że źle widzę. Wszytko wokół wydawało się ciemne jak po zmroku, chociaż sąsiedni stok oświetlał jaskrawy blask. Upadając poprzedniej nocy stuknęłam czołem tak, że zobaczyłam błysk. Przestraszyłam się,  że może coś mi się stało, ale wątpliwości szybko rozwiał światłomierz. To leśne zdjęcie zrobiłam przy ponad sekundowym czasie. Jest nieostre, ale było najjaśniejszym miejscem jakie widziałam. W innych kierunkach aparat wskazywał czas ponad 3 sekundy i bez statywu nawet nie próbowałam.

Na wysokości Gedar szlak zszedł z drogi i ścieżka znów zrobiła się stroma. Zeszłam, chociaż chętnie poszłabym w górę. Wrócę tam kiedyś i obejrzę tamtą dolinę dokładniej. Schronisko było otwarte. Minęłam je i wyszłam na szosę. Szlak na Port de Bonaqua znów wchodził w ciemny las i nie bardzo miałam ochotę nim iść.

Złapałam stopa- jakiś chłopak jechał do baru na przełęczy, chwilę potem drugiego- parę Francuzów z Lourdes. Zjechałam z nimi aż do Vielha, a potem na chwilę utknęłam. Autobusy nie jeżdziły tak często jak latem. Jakaś uprzejma para widząc śliwę pod okiem i szwy zaproponowała, że odwiezie mnie do szpitala :), właściwie mogłam ich podpuścić… Jechałam do Hospital de la Vielha- dwóch domów na końcu tunelu, kiedyś przystanku na ważnym szlaku z Aragonii do Val d’ Aran (ścieżce przez Port de la Vielha). Pireneje są pełne miejsc o nazwie Hospital, Espitau, Hospice… pozostałości po przecinających je handlowych i pielgrzymich szlakach.

Poczekałam chwilę i w końcu podwiózł mnie instruktor narciarski chwilowo mieszkający na Teneryfie :) W Hiszpanii podróżowanie stopem jest łatwe. Ludzie są mili, a autobusy zatrzymują się nawet poza przystankami.

Do Espital de la Vielha dotarłam na chwilę przed zmrokiem.

W sam raz, żeby dotrzeć na noc do Schroniska Conangles.

Share

Pireneje, grudzień, Collado de Saburo

Dziewczyny, które chciały iść tą samą droga co ja, nie miały zamiaru wstawać rano. Oceniały trasę na jakieś 3 godziny (jak latem). Trochę mnie to przerażało, ale wstałam cicho nie budząc ich. Jeszcze przed świtem, kiedy gotowałam  herbatę, zeszły i poprosiły, żeby na nie zaczekać. Zaczekałam. Ja oceniłam 3,5 godzinną w lecie trasę na 7 godzin. Wyszłyśmy chwilę po 9, miałyśmy  zapas.

Początkowo ścieżka była troszkę wydeptana. Poprzedniego dnia przeszła nią przecież para idąca na Collada de Monestero. Jedna z dziewczyn strasznie  się wymądrzała, druga, całkiem sympatyczna szła bardzo powoli, ale wydawała się niesamowicie szczęśliwa.

Wiedziałam, że będziemy miały problem, ale miałam nadzieję, że jakoś sobie poradzimy na łatwej, oznakowanej trasie (chyba), tak naprawdę nie wiedziałam, nie znałam jej. Zależało mi na towarzystwie. Chodzenie samemu zimą to nie jest zbyt bezpieczny pomysł.

Szłyśmy powoli. Prowadziła przemądrzała dziewczyna (uzbrojona w gps i letni przewodnik). Było olśniewająco pięknie.

Wyżej śnieg zrobił się głęboki i kopny, a wczorajszy ślad był w wielu miejscach zupełnie zawiany. Sympatyczna dziewczyna przyznała się, że jest w takim miejscu pierwszy raz. Wcześniej nie mogła. Chorowała. Teraz, po transplantacji nerki jej możliwości bardzo wzrosły. Szło jej się coraz ciężej, ale pomimo moich propozycji zabrania z jej plecaka ciężkich rzeczy starała się radzić sobie sama.

Około 12 tej zrobiłyśmy przystanek. Dziewczyny chciały odpocząć. Cieszyłam się, że mogę pomóc i miło mi było z nimi pogadać. Nawet przemądrzała dziewczyna zaczęła mi się wydawać całkiem sympatyczna, chociaż troszkę mnie przerażał fakt, że całe jedzenie niosła w swoim bardzo dużym plecaku ta słabsza. Cóż być może sama chciała. Trochę mnie też dziwiła niechęć „naszej przewodniczki” do mapy. Ja wierzę mapom, może dlatego, że nigdy nie miałam gps-a. Poza tym lubię wiedzieć co jest wokoło.

Kiedy wciąż w dobrym nastroju wstałyśmy i podeszłyśmy kilkadziesiąt metrów, wydeptany szlak odbił w prawo, a zza skały wynurzył się drogowskaz Collado Saburo 1 godzina, Colomina 3 godziny. Czyli w ciągu trzech godzin posunęłyśmy się  do przodu tylko o 45 minut!

Dziewczyny odwróciły się na pięcie i tracąc całe zainteresowanie mną zawróciły po naszych śladach. Bez pożegnania. Nie wiedziałam gdzie znika droga. Nietknięty ludzką stopą  śnieg był głęboki i kopny, zbocze przede mną strome. Kopczyki czy znaki zakopane głęboko. Postanowiłam iść do góry przez dwie godziny. Jeśli do drugiej  nie dojdę na przełęcz wracam, obiecałam sobie solennie.

Niepokoił mnie fakt, że za przełęczą zostało mi jeszcze dwie godziny zejścia po zasypanym wielkimi blokami trawersie nad jeziorem. Chodzenie po blokach było niepewne i trudne. Dziury niewidoczne, a zrobione ze świeżego śniegu mosty pomiędzy kamieniami słabe. Co jakiś czas wpadałam głęboko, chociaż sprawdzałam przed sobą każdy krok.  Po pierwszej weszłam za wysoko, niechcący włażąc w oblodzony i stromy trawers. Potem dla odmiany zaplątałam się w pełnym luźnych bloków kociołku i w końcu wystraszyłam trochę na oblodzonym trawersiku nad brzegiem nie wiem jak solidnie zamarzniętego jeziora.

Weszłam w cień i zalodzona powierzchnia zaczęła się nieprzyjemnie łamać. Połamane kawałki lodu zjeżdżały do jeziora, a ja wpadłam w kolejną dziurę pomiędzy kamieniami szukając łatwiejszej drogi. Rozpadlina była bardzo głęboka. Kiedy gramoliłam się na powierzchnię dostałam SMS. Byłam już blisko grani i dosięgła mnie sieć. Edek napisał, że nie udało mu się znaleźć żadnych informacji o cabanie na drodze do Taul. Czyli nie przejdę, bo odcinek za długi, a po drodze nie mam gdzie spać.

Było za 5 druga. Do przejścia kilkadziesiąt metrów, ale w tych warunkach pewnie z pół godziny. Pomyślałam sobie, że wcale nie muszę tam iść. Mam rodzinę, przyjaciół, ktoś się o mnie troszczy… może wrócę tu innym razem?

Zawróciłam. Zejście po własnych śladach było proste. Dziury ominęłam, zalodzony trawers obeszłam dołem. Koło wpół do czwartej minęłam schronisko (weszłam tylko powiedzieć, że nie przeszłam przełęczy i wracam) i zaczęłam bardzo szybko schodzić drogą.

Wiedziałam że do Mallafre jest ponad 15 km, czyli nie zdążę tam zejść przed zmrokiem. Jednak żal mi było dnia. Zdecydowałam się iść drogą, nie szlakiem, mając nadzieję, że na drodze jakoś sobie poradzę nawet po ciemku.

Dalsza historia była prosta i przewidywalna. W pośpiechu zapomniałam zmienić baterie w latarce. Na zbocze, którym szłam wszedł księżycowy cień. Pobłądziłam, chcąc skrócić drogę i w efekcie musiałam zawrócić. Zdenerwowana, że wciąż mam przed sobą kilkanaście kilometrów ruszyłam biegiem, potknęłam się o jakiś leżący na lodzie kamień i upadłam prosto na twarz.

Rozcięcie na wardze zszyto mi w Espot bez znieczulenia. Nikt nie mówił po angielsku i nie  wiedzieli na co jestem uczulona… do schroniska już nie dotarłam, w hotelu zamiast lodu, mającego zmniejszyć obrzęk, dostałam zamrożonego pora… a przy okazji rozpadł mi się telefon. Nauczka- baterie trzeba zmieniać w dzień, nawet jeśli latarka jeszcze całkiem nie zdechła :)

…no i spieszyć się lepiej powoli :)

Share
Translate »