kanioning- wypadek w Słowenii

O mało nie umarłam ze strachu kiedy dzisiaj przed południem babka z telewizji  powiedziała, że dzwoni w sprawie wypadku gdzie w kanionie zginęły trzy osoby.

-Telewizja Polska Panorama. Słyszała Pani o wypadku w kanionie- zaczęła- zginęły trzy osoby… Mój mąż i dwoje dzieci są teraz na kanionach, zanim wyjaśniłam kto i gdzie niemalże osiwiałam.

Wczoraj w Słowenii zdarzył się wypadek. Zginęli Polacy a ponieważ wszyscy uprawiający kanioning są teraz we Włoszech- w tym tygodniu jest doroczne spotkanie Włoskiej Federacji Kanioningowej,  telewizja poprosiła o komentarz mnie.  Nie wiem co z tego zostanie wyemitowane i nawet w pośpiechu zapomniałam spytać kiedy.  Przed chwilą wyszła stąd ekipa z kamerą, a ja… piszę to trochę po to, żeby odreagować. Myślenie o wszystkich możliwych rodzajach śmierci w kanionach, kiedy prawie cała rodzina i wielu przyjaciół siedzi akurat w górskiej rzece jest dołujące. Wiem tylko to, co mi powiedziano i co już wyczytałam w necie. Uczję pamiętam. To prosty kanion, ale dość duża rzeka. Nie szliśmy jej jako kanionu (nie wydawał nam się interesujący), ale przeszliśmy ostatni kawałek wychodząc z Globovskiego Potoku. Piękne, szerokie koryto z niemal pionowymi (miejscami) skałami, błękitna, jak to w Słowenii woda. Dość szeroka rzeka. Raczej spokojna. W czasie kiedy tam byliśmy mniej więcej po kolana. Chociaż miejscami głębsza, chyba nawet kawałek trzeba było przepłynąć. Słabo to już pamiętam, minęło kilka lat.

Takie rzeki wyglądają niewinnie, ludzie siedzą na brzegach, czasem się nawet gdzieś kąpią, skaczą z kamienia na kamień. Woda wydaje się niegroźna. Zwłaszcza latem. Tymczasem górska rzeka o głębokości mniej więcej do kolan bez problemu przewraca dorosłego człowieka. Jeśli już się upadnie, bardzo trudno się samemu zatrzymać. Szczególnie z plecakiem. Pływanie w pianie nie daje niemal żadnych rezultatów, to prawie samo powietrze, a oddychać nie ma czym. Woda ciągnie i niesie gdzie chce i naprawdę trudno wykazać się rozsądkiem i z głową w wodzie wypatrzyć gdzieś płyciznę czy cofkę (miejsce gdzie woda zawija się i zawraca, przy brzegu zwykle za jakąś przeszkodą),  a jeszcze trudniej pokonać nurt i trafić gdzie się chce.

Bogdan od lat pływa na kajakach i chcąc nie chcąc dużo o takich miejscach wiem. Widziałam też (niestety) wypadek gdzie  w rzece zginęła dziewczyna. Chciała zrobić zdjęcie. Takie wypadki nie dotyczą wyłącznie kanionów, zdarzają się np turystom. W tym wczorajszym niestety zginęli też ludzie którzy wskoczyli, żeby pomóc.  Nie wiem jak to się stało, że nie byli asekurowani. Sama nie wiem co bym, w takiej sytuacji zrobiła, nie da się tego przewidzieć teoretycznie. Grają emocje. Być może nawet nie pomyśleli o tym, żeby najpierw spróbować rzucić tonącej kobiecie rzutkę. Skacząc na pomoc, nie przywiązali się do liny, chociaż tak duża grupa (było ich siedmioro) miała duże szanse żeby wyciągnąć z wody dwie związane liną osoby.

Nie wiem co było przyczyną wypadku, wezbrana woda, czy może jakaś sztuczna przeszkoda np. sztuczny próg (za nimi tworzą się najbardziej niebezpieczne – bo regularne odwoje) taki walec wciąga i trzyma. Trudno się połapać się gdzie góra, a gdzie dół, niemal nie sposób się wydostać. Pewnie nigdy nie zapomnę wypadku w Japonii, kiedy wywrócił  się ponton i wciągnął mnie nieduży odwój. Widziałam dna kajaków jakiś metr- półtora nade mną. Bąbelki w czystej wodzie, pianę. Tylko… nie potrafiłam się wydobyć. Zamiast w dół gdzie byłoby mi łatwiej, próbowałam się dostać do góry na powierzchnię. W pewnej chwili odwój sam wciągnął mnie głębiej i  wypuścił dołem, a potem rzeka wypluła mnie na jakiejś bardziej spokojnej wodzie, kilkaset metrów dalej.  Ktoś dogonił mnie i podał mi dziób kajaka. Byłam w kamizelce i w kasku, a i tak bardzo się poobijałam. To był spływ, trochę inne warunki i dość duża, wartko płynąca rzeka.

Kaniony kojarzą się zwykle z odrobiną wspinaczki, spektakularnym zjazdem na linie, skokami czy toboganami.  Rzadko chodzi się na rzeki, które niosą dużo wody. Woda, nawet ta pozornie płytka jest bardzo niebezpieczna. Nie chcę się wymądrzać, napisałam to tylko dlatego, że ta wiedza może się  komuś przydać.

 

Share

Góry dobre na sierpień

Sierpień to dla mnie  ciężki miesiąc. W pracy jest dużo roboty, większość naszych zamówień jest właśnie wysyłana lub kończona, przygotowuje się nowe kolekcje, targi, cenniki. Dlatego prawie nigdy nie wyjeżdżam w sierpniu. To w sumie dobrze, bo wtedy zwykle w górach jest tłok. W sierpniu można by pojechać w każde góry, pogoda jest piękna w większości miejsc wytopił się śnieg…

Najlepsze sierpniowe wyjazdy które pamiętam to HRP w Pirenejach i Hardengevieda w Norwegii. Oba w drugiej połowie miesiąca, mocno zahaczające o wrzesień.

Na HRP ( pisałam o nim wcześniej) poza najbardziej znanymi miejscami nie ma tłoku,  to nie jest bardzo łatwy szlak, w Norwegii pod koniec  sierpnia oprócz sporadycznie spotykanych wędkarzy, nie było już zupełnie nikogo. Rosło mnóstwo grzybów, których nikt tam nie zbiera. Czerwone koźlaki były najwyższymi, z daleka widocznymi roślinami,  a całe zbocza porastały dojrzałe jagody. Nocami niestety codziennie zdarzał się mróz i było już raczej zimno.

W Pirenejach sierpień to najcieplejszy miesiąc ale w drugiej połowie  noce  bywają już zimne a od połowy września jest już  jesiennie, a czasem bywa zimowo.

Żałuję bardzo że nie mogę tam być. Jest jeszcze tyle dróg z dala od znakowanych szlaków,  bezludnych- bo trudnych i „niewygodnych komunikacyjnie” miejsc… jeziorek których nie widziałam, a mogłabym sobie rozbić przy którymś namiot… tyle nieznanych przełęczy z wiecznie irytująca zagadką- którędy (jeśli w ogóle) da się stąd zejść!,  tyle szczytów z zawsze zaskakującym widokiem….tylko, że znów chyba nie uda mi się wyrwać  w sierpniu. Chociaż bardzo chciałam i nawet się umówiłam.

Na zdjęciach jeden z najbardziej bezludnych odcinków HRP- Port Bonaqua-Marc.

 

Share
Translate »