Condor Cirquit cz7- Valle Venado

Za rzeką ciągnęły się mokre łąki. Nie podmokłe, tak jak bywają nasze. Zalane ściekającą z gór wodą płynącą dosłownie wszędzie. Po ziemi, po trawach, po piarżystych stokach. Mapa pokazywała, że w północno-zachodnim końcu polany jest schron. Długo szłyśmy zanim zobaczyłyśmy flagę. Z daleka wyglądała jak nasza -polska. Biało czerwona z granatowym trójkątem u nasady, widocznym tylko, kiedy tkaniną szarpnął wiatr. Pod flagą był oczywiście dach, pod nim budynek, w nim drzwi i duża kłódka. Zamknięte.

To nic, nawet się nie zmartwiłyśmy. Z Valle Venado prowadziły dwie drogi- jedna do Vegas de Blanquillo (krótsza i pewnie łatwiejsza niż przypominający Mordor kanion w polu lawowym), wymagała ponownego przejścia Blanquillo, ale już wiedziałyśmy, że się da. Druga do brodu na Rio Claro, za którym ciągnęły się szlaki Altos de Lircay. Nie sądziłyśmy, że pokonamy Claro.  Chciałyśmy tylko usiąść, wylać wodę z butów, coś zjeść. Szukając dogodnego miejsca trafiłyśmy na wiatę, taką typową otaczającą miejsce na ognisko. Spod stropu wisiały pęta kiełbasy.  Miękkiej, surowej tylko okopconej dymem. W tym roku już ktoś tu był! Przeszukałyśmy inne miejsca z pozostawionym przez poprzedników jedzeniem. Kilka zupek, dwa batoniki, nie otwarta nawet puszka z kawą, herbata, olej, yerba mate. Wzięłyśmy tylko to, co niezbędne. Wypełniłam duży worek pokrzywami.  2 porcje pokrzywy z kiełbasą ugotowałyśmy bardzo szybko na miejscu. Dodały nam sił. Wszystko się tak nagle zmieniło. Cywilizacja nie była już niedostępna, my nie byłyśmy wcale całkiem same. Po chwili ruszyłyśmy w dół, gotowe na spotkanie z Claro. Ktoś kto tu był, komu być może zjadłyśmy kiełbasę (chociaż niekoniecznie, bo rzeczy strażnika były przecież zabezpieczone kłódką) najprawdopodobniej przyszedł z doliny. Czyli się da. Rio Claro nie może być bardzo straszna. Na pociechę widziałyśmy na naszej ścieżce ślady. Duże, męskie.  Raczej świeże. Na potoku troszkę dalej był most. Co za odmiana…

Długo szłyśmy wzdłuż rzeki, znów w upale. Rio Claro zwolniła, rozlała się. Dałoby się ją przejść w kilku miejscach, gdzie nurt podzieliły wyspy i łachy piachu. Ścieżka robiła to jednak wyżej. Za skałami odcinającymi przejście, tuż przed wodospadem, do którego już nie poszłyśmy, bo nadal byłyśmy spięte, a którego było nam potem żal- bo taki wysoki i piękny. Kiedy rozprawiałyśmy się z rzeką, trzymając się za ramiona dla pewności, z górki zbiegło dwóch facetów. Turystów. Ucieszyłyśmy się, ale nawet na nas nie spojrzeli. Znikli w krzakach. Byłyśmy zdziwione, po tylu dniach spodziewałyśmy się chociaż „cześć” od ludzi…

Gdyby nie kłopoty z jedzeniem zostałybyśmy chyba na plaży na noc (mięsno warzywna dieta wywoływała niestety biegunkę, pokrzywy pomogły doraźnie, brakowało nam płatków czy chleba). To było piękne miejsce, spokojne z dalekim widokiem. Dążąc do cywilizacji, przed nocą przeleciałyśmy jeszcze klika kilometrów lasem- wyraźną i szeroką ścieżką i rozbiłyśmy namiot tuż za zakazem biwakowania nad rzeką- małą, a wyposażoną w most. Ciekawy, zbity z gałęzi. W zaroślach rododendronów przez cały wieczór gdakały jakieś dwa ptaki. -Koo koo ko ko ko -słyszałyśmy z jednej strony -koo ko kooo ko ko- odpowiadała inna „kura” z drugiej. -Cicho, bo was ugotuję- krzyknęła z namiotu Jagoda i został już tylko niewyłączalny, towarzyszący nam co noc huk rzeki.

Share

8 komentarzy do “Condor Cirquit cz7- Valle Venado”

  1. Czytam w napięciu kolejne części i od pierwszej wzmianki o kończącym się prowiancie mam nadzieję, że pokrzywy na coś Wam się tam przydadzą. ;) Wspaniała wyprawa, relacja i zdjęcia, dzięki.

    1. Dziękuję :) Pokrzywy w Ameryce Południowej to rzadkość. Były tylko tam, gdzie mieszkali migranci (…hmm?) z Europy. Wracając pamiętałam, że rosły w bramie Mordoru i szczerze mówiąc opierałam na tym swój powrotny plan. Tu na szczęście znów się znalazły, w dodatku od razu z kiełbasą :) Chile było dla nas bardzo hojne. W zasadzie stale uzupełniało braki.

      1. Flora Ameryki Południowej to dla mnie zupełnie niezgłębiona dziedzina, więc tym bardziej chłonę zdjęcia, przyglądam się każdemu widocznemu lisciowi. Z dzikich warzyw z tamtych stron jestem pewna tylko żółtlicy, ale czy miała szanse być na tych wysokościach i szerokościach, tego nie wiem.

        1. Już doczytałam, że to się je :) nie wiedziałam. Nie widziałyśmy tam żółtlicy. Jedyna rzecz poza pokrzywą, o której wiedziałyśmy to te nadrzewne grzyby. Roślinność była bardzo egzotyczna. W sumie to prawie nic tam nie wyglądało znajomo. Widziałam truskawki i porzeczki, ale dopiero kwitły. Gdzieś mi mignęła facelia, były margerytki i wyka- ale jakaś większa, bardziej kolorowa.

          1. Dziękuję za dorzucenie garści roślinnych szczegółów.
            W razie potrzeby liście truskawek czy poziomek też mogą zazielenić zupę albo zostać podstawą „szpinaku”, są bardzo łagodne w smaku i szybko się gotują. Tylko niestety najtrudniej znaleźć dziki skrobiowy pokarm, którego Wam najbardziej brakowało. Zwykle albo jest trudnodostępny, albo wymaga długiego przygotowania… Całe szczęście, że Chile o Was zadbało. :)

          2. o, dobrze wiedzieć! Dzięki. Chile to wyjątkowo gościnny kraj, pod każdym względem :)

  2. Tak, napisać, że dobrze się czyta, to nic nie napisać. Wracam do tego co już przeczytałam, poprzednich wpisów, zdjęć. Przeskakuję, czytam ponownie. Chłonę, czuję, zastygam, zatrzymuję się. A potem znowu ruszam… Czułam, że Chile będzie niezwykłe i takie jest. Dobrze znowu Cię czytać.

    1. Czyli dobrze, że pojechałam :) Staram się spisać na bieżąco żeby nie zapomnieć. Tam wszystko było dla mnie nowe, niby niewiele się działo, a zostawiło mi to po sobie dużą objętość, jakby gęstość wspomnień była inna niż w znanych miejscach. Dzięki!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »