Irlandia zimą cz9

Rano Greta podwozi nas do miasteczka ze średniowieczną wieżą. Obchodzimy ją wokół, tyle można. Ociekamy, rozdeptujemy kałuże. Zabiera nas Niemka- studentka architektury. Siedzę z tyłu, Agnieszka przedstawia swój plan i dziewczyna jedzie z nami od opactwa do opactwa, obchodzi średniowieczne krzyże. Wdrapuje się na mury,  wchodzi w krużganki.- Widziałaś gdzieś toaletę pyta?- Nie, ale odkryłam krzaki- pokazuję. Ocean tłucze się głucho, pada deszcz pachną wyrzucone na brzeg wodorosty. Jedno z opactw jest nieosiągalne. Ogrodzone, obwieszone zakazami, pogróżkami. Wysiadamy za szeroką zatoką, kilka kilometrów od megalitycznego cmentarza Carrowmore. Z parkingu rusza pieszy szlak. Koralowce- rozpromienia się Agnieszka (geograf) na widok skamieniałości, depczemy je, są na ścieżce. Cmentarz leży na wysokim wzgórzu. Ogromny kopiec z otoczaków, kilka kręgów. Biegają po tym czerwono- niebieskie owce (nie wiadomo czemu znakuje się je tu w ten sposób). Nad zatoką pojawia się tęcza. Chętnie zeszłabym z drugiej strony, schodzę nawet kawałek popatrzyć, ale wieje, miota Agnieszką tak, że nie może ustać. Wracamy realizować nasz plan. Płotek w muzeum, o którym wspomniała Greta jest niski. Droga pusta, nikt na nas nie zwraca uwagi. Szybko jesteśmy po drugiej stronie i pomimo deszczu obchodzimy kolejne kamienne kopce. Wszystkie wydają mi się takie same, ale budzą zachwyt Agnieszki. Kilka identycznych jest też w prywatnych ogródkach. Dowiemy się później, że przestawianie ich przynosi pecha więc stoją nieruszone od tysięcy lat. Jest jeszcze kilka na polu po drugiej stronie drogi. Ogryzają je dwie smutne krowy, doszczętnie mokre. Obawiam się, że wyglądamy podobnie, bo szybciutko zabiera nas stamtąd kobieta, projektant ogrodów. Inaczej niż u nas ma dużo pracy też zimą, samochód jest zapchany narzędziami, ziemią. Odwozi nas na dworzec autobusowy i chociaż być może dałoby się dalej jechać autostopem wsiadamy, bo najtrudniej się wydostać z miasta. Jedziemy do Donegalu. Pada śnieg. 30, może 40 kilometrów, a zajmuje ponad godzinę. Zapada noc, śnieg nie przestaje padać, zamek, gdzie myślałyśmy biwakować otacza mur. Pewnie wyglądamy bezradnie, bo zatrzymuje się mężczyzna z dwójką dzieci. –Wsiadajcie- mówi. Znajdę jakiś nocleg. Dzwoni, wysłuchuje kolejnych odmów. Przypięty do krzesełka trzylatek pokazuje mi język.  Potem coraz odważniej marudzi. W końcu ryczy. Szyby zaparowują. Ruszamy i trafiamy do b&b. Niezłe, nie bardzo drogie, tuż przy zamku. Zwiedzimy go rano. Jest niewielki, średniowieczny, dobrze zachowany. Agnieszka zostanie tam trochę dłużej, ja znudzę się i pojadę dalej. To był nasz ostatni wspólny dzień. Agnieszka zostawiła sobie 2 dni na Dublin i powrót do Cork, ja miałam jeszcze czas i nadzieję, że w wiatr ucichnie i uda mi się trochę pochodzić.

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »