Kasprowy Wierch

W zeszłym tygodniu udało mi się wyskoczyć na chwilkę w Tatry.

Dawno nie byłam na Kasprowym. Od czasu, kiedy co roku, najczęściej wielokrotnie w każdym sezonie, jeździłam tam na narty, minęło już pewnie ponad 25 lat.

Sama góra mało się zmieniła, ale już wyciągi bardzo. Wprawdzie krzesełko na Goryczkowej (wciąż równie  twarde i lodowate) nadal trafia nieświadomego użytkownika z niespotykaną gdzie indziej mocą, ale już na Gąsiennicowej jeździ nowa miękka kanapa. Jeździ pusta, podobnie jaj jej drewniana sąsiadka, bo na Kasprowym prawie nie ma ludzi.

Prawdę mówiąc nie jeździł tam niemal nikt. Trudno się dziwić, bo trasa po każdej stronie wprawdzie szeroka, ale tylko jedna, a wyższe partie – niegdyś najtrudniejsze, bo strome, zagrodzono i teraz zjazd nie przekracza trudnością czerwonych alpejskich nartostrad.

Zniknął też słynny pas goryczkowych muld… stok wyratrakowany prosty i gładki… szkoda :). Omijać jest wprawdzie co, bo nikt nie zasypuje pojawiających się w wielu miejscach kamieni (chociaż panowie z łopatami po stoku jeżdżą), ale całości daleko do urozmaiconych współczesnych terenów narciarskich Alp. Jedyną, niepodważalną zaletą jest fakt, że Kasprowy jest w Tatrach i że jest nasz. 

Nie jest niestety tani, całodzienna jazda kosztuje trochę drożej niż w Alpach, noclegi i parkingi są sporo droższe, jedzenie chyba w podobnej cenie. Pojechałam tam tylko na jeden dzień, bo chciałam zobaczyć jak jest.  Było pięknie… zwłaszcza,  że wierzchołek Kasprowego- tylko kilkanaście metrów, tak od dachu stacji kolejki- wystawał ponad chmury. Naprawdę bajka :)

Wieczorem zjechałam do samochodu i wróciłam na skiturowych nartach.

Skitury to coś czego wcześniej nie próbowałam, a nadarzyła się świetna okazja. Córka pożyczyła mi swoje, kupione kiedyś w necie przepięknie różowe narty. Nigdy chyba nie używane, nietaliowane, długie i  bardzo ciężkie, ale jak się okazało wyposażone w kultowe wiązania Silveretta 404. Chłopak w serwisie  nie wziął ani grosza za ich regulację (nie pasowały do mojego buta). Powiedział, że cała przyjemność po jego stronie, bo dotąd nie miał jeszcze okazji żeby sobie ten model obejrzeć (był na to zbyt młody :)). Wiązanie świetne, wszystko trzeba w nim robić ręką, ale powinno się wypinać i podobno nie da się go niczym zepsuć. Różowe foki też okazały się nie najgorsze, na podejściu trzymały wręcz idealnie, w dół wydawały się bardzo tępe, zdejmowałam je do każdego zjazdu.

Jazda na skiturach okazała się fantastycznym doświadczeniem. Podchodzi się szybciej i bezpieczniej niż w rakietach. Można poruszać się pod górę wprost po mocno nachylonym zboczu, po bardzo stromym też – zygzakiem. Nartę udaje się utrzymać nawet na prawdziwej stromiźnie. Trudniej na takim podejściu zakręcić, ale to już chyba troszkę problem mojego braku praktyki i nadzwyczajnej długości różowych nart… ciężko podnieść tak wysoko nogę i odwrócić nartę na mocno nachylonym zboczu- ale zabawa świetna :)

Niepodważalną przewagą nart nad rakietami jest też zjazd. Wprawdzie nie ze wszystkich miejsc gdzie zdarzało mi się schodzić w rakietach (a czasem bez)  udałoby mi się zjechać na nartach (zwłaszcza w gęstym śniegu z ciężkim plecakiem), ale z niektórych na pewno tak.  Tym razem dało się łatwo i wygodnie zjechać nartostradą z Kasprowego… i to jedna z zalet Tatr- wszędzie jest blisko.

Na Kasprowy można podejść z kilku stron, a najbardziej popularna trasa wzdłuż zjazdu na Goryczkowej jest chyba najmniej ciekawa.

Ja zdążyłam podejść dwa razy:

z Hali Gąsiennicowej- w końcówce jest bardzo stromo, a na samej górze ratrak zrzucił mnóstwo zlodowaciałych grud.  Da się  po tym przejść, ale nie jest miłe. Można też pójść trochę bardziej w lewo na grań.

– i od strony Myślenickich Turni- zielonym pieszym szlakiem.

Ciekawa trasa z pięknym widokiem i kilkoma trawersami gdzie mogłam poćwiczyć  zygzaki i zbadać na jak stromym stoku uda mi się utrzymać.

W lasach poniżej hal wyznaczono kilka łatwych, ale też ciekawych narciarskich tras. Bardzo ładna okazała się leśna ścieżka z Goryczkowej na Myślenickie Turnie-  stromy trawers z przez kopny śnieg z pojedynczym śladem nart ( nie wiem czy bym go znalazła bez śladu).

Fajne było zimowe wejście do Murowańca przez Boczań (chociaż zaskakuje na nim znak ostrzegający przed lawiną… szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie skąd mogłaby tam spaść, idzie się pod sam granią, chyba żeby na krótkim kawałku pomiędzy Kopami?)

Miło było podejść nocą na Kondratową- w tygodniu całkiem pustą- i wypić grzane wino.

Nie udało mi się niestety wyjść wyżej. Trochę ze względu na ograniczony czas, ale najbardziej z powodu zagrożenia lawinami- była trójka i w schroniskach odradzano Kopę Kondracką i Kondratową Przełęcz. Może innym razem. A poza tym… Giewont równie majestatyczny jak zwykle…

Murowaniec  nastrojowy jak za dawnych dobrych lat…

Tylko ludzi jakoś dużo mniej.

Może to wina zimy? :)

Share

18 komentarzy do “Kasprowy Wierch”

    1. hej! Pięknie tam było, a zdjęcie niektóre komórką :)) Nie zabiorę chyba bo zważywszy na cieżar i wymiary nie stać mnie na taki nadbagaż w samolocie, poza tym w Pirenejach są długie odcinki bez śniegu i narty trzeba by było nieść. Nie dalibyśmy rady wędrować. I tak zimowe plecaki to kilkanaście kg. Chyba żeby tak ułożyć trasę, żeby nie trzeba się było wcale poruszać bez nart. Czyli nie schodzić (np. do sklepu) … tylko trzymać sie stale wysoko- wtedy z kolei pojawia się problem trudnych miejsc. Sama nie wiem jakby to było na bardzo stromym lodzie w rakach z czekanem (i oczywiście plecakiem)i jeszcze z tymi nartami na plecach. Jeszcze gorzej chyba na skalnych odcinkach, ja miałam już w zeszłym roku problem z odstającymi za daleko rakietami. Trudno balansować.
      Pomyślę jeszcze, szczerze mówiąc to bardzo kuszący pomysł :)
      Może Ty sprawdź?

  1. Przy takim wielodniowym chodzeniu, jakie Ty lubisz, byłoby chyba faktycznie trudno. Zejście w rakach z czekanem w ręku, plus długie narty po bokach ciężkiego plecaka – brzmi dość ekstremalnie ;) Ale na jedno-dniowe wycieczki mogłoby być super. Faktycznie te foki tak dobrze trzymają?
    Ja chętnie bym sprawdziłam, niestety nie dysponuję takim sprzętem :-( No i lekko się kontuzjowałam, wiec muszę sobie odpuścić. Plus utrzymująca się zła pogoda i lawinowa czwórka… z niecierpliwością czekam na lepsze czasy.

    1. Foki trzymają nawet na bardzo stromym pod warunkiem, że jest stabilne, na bardzo miekkim foka trzyma, ale śnieg sie rozwarstwia i i tak sie obsuwa. Wtedy już tylko zygzak, za to na zygzaku narta trzyma świetnie. W porównaniu z rakietami- rewelacja. Nie wiem co by było gdyby się obsunęła, bo idzie się do góry z wolną piętą i awaryjny zjazd w przypadku utraty równowagi też musiałby się jakoś tak odbyć… ale to trzeba by właśnie przećwiczyć. Na szczęscie na fokach się bardzo wolno jedzie, gdyby się człowiek jednak jakoś utrzymał na trawersie to w dół by się chyba raczej zsuwał niż jechał. W każdym razie na moich różowych fokach tak jest;)

    2. Jest coraz więcej wypożyczalni, w Zakopanem co najmniej 3, oprócz tego w Krakowie, w Katowicach, chyba coś jest w Warszawie…

  2. No cóż – Ci którzy mają pieniądze na wyjazdy w Alpy zawsze twierdzą że tam taniej. Ale ludzie bez pieniędzy rzadko jeżdżą wydawać kasę przez tydzień. A wypad z Krakowa kosztuje w dwie strony PKS-em ok. 36 złotych. Samochodem w kilka osób jeszcze mniej. Za tyle na jeden dzień w Alpy nie dojadę, nie mówiąc o tym że nie ma to sensu. No a jeśli wybiorę się na tury to tym bardziej ceny wyciągów nie mają znaczenia. Więc myślę że dla tych bogatszych w Alpach rzeczywiście jest atrakcyjnie, a za TEN SAM STANDARD zapłacą mniej. I generalnie jest tam lepiej. Tyle że nie każdy ma tyle pieniędzy – jak mam do wydania na narty 100,- – 150,- miesięcznie to w Alpy nie wyskoczę. Nocleg w polskim schronisku z soboty na niedzielę to ok. 30,- PLN. Czy dostanę pojedynczy nocleg dla jednej osoby (nie studio dla 8 przyjaciół na cały tydzień z góry) za 6 euro? Śmiem wątpić. A odkładać przez dwa sezony i trzymać narty w szafie żeby po dwóch latach pojechać na 6 dni…. – chyba nie o to w narciarstwie chodzi…
    Więc może nie upraszczajmy że tam jest ogólnie lepiej i taniej…

    1. Nie miałam zamiaru ani upraszczać ani generalizować. Jak zwykle opisałam swoje wrażenia. Moje wyjazdy w Alpy kosztują mniej niż w Tatry. Idąc na rakiety (bo na skiturach jeszcze w Alpach nie byłam) przez tydzień nie wydaję dosłownie nic. Są darmowe schroniska i schrony. Nie ma zakazu biwakowania. Jedzenie mam z Polski. Tak było na przykład teraz.
      Jazda na wyciągach, zwłaszcza przeliczona na koszt kilometra (nie wspominając już o różnorodności tras, widokach itp) jest w Alpach znacznie tańsza. Krzesełko na Goryczkową jedzie 15 minut, wyciąg zamykają już przed trzecią-, nawet gdyby zjeżdżać najszybciej jak się da wyjdzie tego kilkanaście razy i już. W Alpach można jeździć dosłownie do upadłego. Cena noclegu bywa niższa niż 30 zł za noc, a karnet wychodzi taniej niż 90 zł na dzień (tyle kosztuje Kasprowy). Do tego wszystkiego nie mam szczęścia mieszkania w Krakowie, a ze Szczecina w Alpy jest niemal tak samo daleko jak do Zakopanego z tym, że w Alpy mam darmową autostradę.
      Narciarski weekend za cenę 150 zł jest dla mnie niedostępnym marzeniem. Zazdroszczę.

  3. Maciek, mieszkać w Krakowie i mieć Zakopane oddalone o 36zł -bajka!
    Ja nigdy nie byłam w Alpach. Całe życie jeździłam w Polsce lub Czechach, i odczuwałam irytację, gdy znajomi z alpejskim doświadczeniem narzekali na nasze warunki. Dla mnie rozwiązanie było jedno – jak się nie ma co się lubi…
    W tym roku miałam szansę pojeździć we francuskich Pirenejach i szczęka mi opadła (choć zdaję sobie sprawę, że do standardu alpejskiego to jeszcze daleka droga). Ostatnio jeździłam non-stop od 9:15 do 17, z krótką przerwą na obiad (no cóż, i z wieloma krótszymi przerwami na podziwianie widoków ;). Absolutne zero kolejek. Oczywiście, cen karnetów nie da się przeskoczyć, ale jakbym porównała liczbę przejechanych kilometrów np z jeżdżeniem w Szklarskiej Porębie, to pewnie okazałoby się, że jest jakieś 4-5 krotnie wyższa.
    A tłumy były takie: http://www.youtube.com/watch?v=9Sow6A00-X0
    :)

    1. Cześć Asiu, jaka pięknie wyratrakowana trasa :). Ciekawa byłam jak się jeździ na nartach w Pirenejach. Wygląda na to, że nie najgorzej i takie cudowne widoki!. Fajnie że masz możliwość tam tak często bywać.

      1. „Tak często” to może za dużo powiedziane, ale w tym tygodniu zaliczyłam moje dwa najlepsze narciarskie dni w życiu (m.in. dlatego, że dostałam też rewelacyjne narty w wypożyczalni :). Jednak 100km tras robi swoje, ludzi bardzo niewiele, wciąż można się schować i podumać ;)

        1. Asiu, a próbowałaś też po hiszpańskiej stronie? Jestem bardzo ciekawa jak się jeżdzi w Baquera Beret- tam jest zimowa rezydencja króla. To dla mnie za daleko i tak nie pojade, ale skoro mamy na miejscu korespondentkę- jest okazja żeby wsztstko dokładnie wybadać :)Przyjemnej jazdy !

          1. Kasiu, kolega tam był i bardzo chwalił za wysoki standard, ale ja się raczej nie wybiorę. Karnet droższy o 10 euro, i to o dobrą godzinę drogi dalej (a do St Lary jestem w stanie dojechać w nieco ponad dwie h).

          2. no tak to rzeczywiście szkoda czasu (i 10 Euro). Musiałabyś przejechać całą Val d’Aran. Czy to co widac na Twoim filmie z St Lary to Neovielle? Pięknie to wygląda takie jednolicie białe :)W tym roku jest chyba rekordowo dużo śniegu.

    1. fajnie:) to wygląda bardziej podobnie do Neouvielle. Nigdy nie byłam na tych wyciągach, ale widoki piękne, dzięki! Może Edek rozpozna szczyty :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »