nowe formy wełnianych koszulek

Na Waszą prośbę dodajemy do oferty wełniane koszulki z długim rękawem o kształtach bardziej męskich i bardziej kobiecych niż uniseksowa Abeille.

Damska- Super Woman, na pierwszy rzut oka bardzo podobna do Abeille ma kształt podobny do Waszej ulubionej Bazówki MM. Węższą niż w uniseksie talię, węższe ramiona, więcej miejsca na biust i klasyczny sportowy dekolt, który dobrze się sprawdza pod plecakiem. Ze względu na damskie stopniowanie większe rozmiary nie będą miały za długich  na panie rękawów.

Męska- Super Man, ma szersze od Abeille ramiona, dłuższe rękawy, więcej miejsca w klatce piersiowej i pod pachami. W talii i biodrach została niemal bez zmian. Szwy na ramionach zostały nieznacznie przesunięte do przodu żeby nie dublowały się ze szwami innych ubrań i nie uwierały pod plecakiem. Superman jak sądzimy może zechcieć nosić ciężkie rzeczy :)

Obie koszulki uszyliśmy inaczej niż Abeille. Płaskie, widoczne na zewnątrz szwy zastąpiliśmy miększymi, bardziej elastycznymi overlockowymi, niewidocznymi z wierzchu. Takie pozwalają na większą elastyczność i wraz z nią na lepsze dopasowanie do męskich i damskich sylwetek (a o to chodziło). Z tego powodu w tych modelach nie będzie można wybierać koloru nici, po prostu nie ma sensu tego robić.

Materiał pozostaje ten sam. Wełna 100% o gramaturze 200g/m2, z jej jakości jesteśmy bardzo zadowoleni.

Koszulka Abeille nadal zostaje w ofercie. Jest mnóstwo osób, do których ten uniwersalny model pasuje.

Share

dziki ogród

Przesiedziałam w domu całe lato, pierwszy raz od bardzo wielu lat. Tak naprawdę nie było nudno. Wspominałam Wam kiedyś, że mam ogród. Dwa ogrody. Domowy wielkości niecałych 400 m2 i kwarkowy prawie dziesięciokrotnie większy.  Domowy uprawiam od 30 tu lat. Zaczęłam zaraz po powrocie z Japonii, zafascynowana tamtejszymi ogrodami. Byłam bardzo niedoświadczonym ogrodnikiem, byłam młoda, ale jakimś cudem zrozumiałam istotę japońskiej sztuki ogrodowej i stworzony wtedy projekt cieszy mnie do dzisiaj. Nie mam kształtowanych miniaturowych drzew (jestem mało zdyscyplinowana), wygiętych mostków (nie pasują do naszego krajobrazu) i grabionego żwiru (na to u nas zbyt duży ruch), nie mam stylizowanych na wschodnie dekoracji (żadnych dekoracji), ale udało mi się uzyskać równowagę i harmonię przypominającą dziką przyrodę. Kojący spokój. Bez odwracających uwagę „wow”.

Przez ostatnie kilka lat dużo wyjeżdżałam, ale ogród był tak skonstruowany, że mnie nie potrzebował, rozwijał się sam. Rośliny dobrane do warunków nie wymagały podlewania czy nawożenia. Szkodnikami zajmowały się ptaki.  Nie mam ekspansywnych chwastów. Być może nic nie zmobilizowałoby mnie do zmian, gdyby nie nowi sąsiedzi. Obsadzona sosnami i świerkami działka granicząca z naszą od południa została oczyszczona z drzew. Został szpaler brzóz i bez. Lubię drzewa, ale kiedy znikły nie było mi ich bardzo żal. W zamian pojawiło się słońce, a nie widzieliśmy go już od wielu lat.  Ogrody przenikają się wizualnie. Granice ukrywają krzewy, ale wycinka bardzo wpłynęła na równowagę. Zachwiała nią, a najbardziej zależało mi na harmonii. Mając czas przywróciłam założenia sprzed lat.  Kiedyś było u nas bardzo słonecznie. Wycięłam 3 zbyt rozrośnięte drzewa (dwie sosny i świerka- podważające betonową drogę, co jakoś mi kiedyś umykało). Nie zmarnowały się, drewno dostali sąsiedzi. Będzie na opał.

Dosadziłam kwitnących roślin, wypełniłam luki, przyciąłem krzaki. Nic wielkiego, ale zajęło mi to cały sezon. W starym ogrodzie trzeba pracować bardzo ostrożnie. Wszędzie są korzenie, cebulki niewidoczne latem wiosenne byliny. Wszystko plącze się i wpływa na siebie wzajemnie, wszystkiego szkoda. W małej przestrzeni każdy kamień czy zakręt ścieżki są ważne, więc praca wymagała dużo myślenia. Często od podstaw.

Kiedyś planując nasadzenia przeczytałam bardzo dużo książek. podręczników dla architektów krajobrazu, dla ogrodników, dla leśników. Fascynowała mnie dzikość, bioróżnorodność, środowiska przyjazne dla dzikich zwierząt, oszczędne, nie rujnujące innych ekosystemów (np żeby zdobyć dobrą ziemię, wodę czy torf). I piękno. Tego szukam zawsze i wszędzie. I na tej płaszczyźnie odnajdywanie równowagi i piękna w malutkiej, bardzo dobrze mi znanej przestrzeni przypominało wędrówkę po górach wśród pięknych z natury miejsc. Nie przeszkadza mi, że moja dzikość powstała sztucznie, że wiele „kamieni” to połamane betony, że w trawniku trawa stanowi mniejszość, a rośliny są raczej pospolite. Lubię wypić poranną kawę pod sosną, regularnie odwiedzaną przez dzięcioła. Lubię światło przeświecające przez liście, różę (najprawdopodobniej stulistną) pozostałą na naszej uliczce po Niemcach, stare odmiany irysów, pachnące przy każdym potrąceniu bodziszki, skalny ogród na usypywanej przez lata skarpie zrobiony tak, że nie trzeba go pielić,  pajęczyny pokryte rosą, plusk uciekającej żaby w stawku zbierającym deszczówkę z rynien i kwitnący bluszcz porastający fasadę domu- jesienią raj dla motyli (i much). Lubię niebo, niezakłócone śladem cywilizacji.

Jeszcze trochę widać zmiany. Ponowne zdziczenie pewnie zajmie sezon czy dwa, ale wiem już, że równowaga wraca, i że dobrze mieć ją tak blisko siebie. Nie jest na zawsze, sąsiedzi wybudują dom, możliwe że zajmie część „mojego” nieba, wynurzy się zza granicznych drzew. Natura też nieustannie się zmienia. Ogród uczy czujności. To lekcja balansowania, sztuka utrzymywania równowagi.

Trudno fotografować to, co zwykłe i bliskie. Ja nie umiem. Prawie nie mam ogrodowych zdjęć. Pomyślę i może się kiedyś poprawię…

PS: dopisuję, bo mnie to gryzło i policzyłam. Czuję się trochę winna wycince chociaż ogród nadal jest bardzo gęsty. Zostało 9 bardzo dużych drzew, 6 średnich i niepoliczalna ilość krzaków, niektóre są tak wysokie jak dom. Do tego niezliczone małe drzewka i kilka miejsc gdzie coś jeszcze mogę dosadzić. I bluszcz, naprawdę ogromny.

Share
Translate »