Jesienna Korsyka-Sentier de la Transhumance

Nocą nie padało, a nawet troszkę przestało wiać.

 Korsyka to nie Francja fot Jose Antonio de la FuenteBez trudu znaleźliśmy ścieżkę w dół, widocznie bardziej uczęszczaną niż ta prowadząca na Bocca a Stazziona.

Schodziła wzdłuż rzeki, a potem przeszła na drugi brzeg. Gdzieś powinno odbić zejście na zaznaczony na mapie parking, ale nie widzieliśmy go. Musiało być niemal niewidoczne, niepopularne. Nie szukaliśmy zbyt zawzięcie, bo szlak trawersujący stok w kierunku Col di Verghio bardziej nam odpowiadał.

zejście z Bergerie ColgaKilkaset metrów poniżej cabany weszliśmy w gęsty las, jak często na Korsyce porastający urwiste, pozornie jałowe skały.

zejście z Bergerie ColgaNiżej pojawiła się wygodna ścieżka, jedynym problemem były stresujące odgłosy strzałów. Wiedziałam,  że październik to okres polowań. Ludzie pisali o tym na forach i doradzali jaskrawy ubiór. Zapomnieliśmy oczywiście. Jose zabrał tylko gwizdek i teraz słysząc podejrzanie bliski huk gwizdał jak opętany. Troszkę mnie to początkowo złościło, ale działało. Myśliwi cichli, dając nam czas żeby przejść.

zejście z Bergerie ColgaNie wiemy na co polowali. W lesie kręciło się sporo świń, ale były mniej wystraszone niż my.

kania, fot Jose Antonio de la FuenteByć może zajęte grzybami. Mijaliśmy całe łany kań. Żałowałam, że nie mam patelni i masła. Zdecydowanie łatwiej jest zjeść borowiki, można surowe.

Castel di Verghio- wielki i brzydki hotel z kempingiem był zamknięty. Wydawało się, że nikogo tam nie ma, ale kiedy usiedliśmy na chwilkę na schodkach żeby zjeść, zauważyliśmy wewnątrz dwa koty.  Zapukaliśmy i otworzyła nam jakaś pani. Udało się kupić mapę (IGN Porto), puszkę sardynek i dwa jabłka. Z działającego latem sklepiku zostało już tylko mydło i stopery do uszu.

col di VerghioZadowoleni z nowej, sięgającej daleko na zachód mapy wybraliśmy ścieżkę Sentier de la Transhumance, biegnącą na kawałku razem z Mare a Mare Nord, doszliśmy szosą do Col di Verghio i zaczęliśmy schodzić pomarańczowo-różowo znakowanym szlakiem. To dość szeroka kamienista ścieżka na początku słabo widoczna w gęstych paprociach.

AA006Niżej wchodzi się w bukowy las, czasem poprzerastany korsykańskimi sosnami.

las poniżej Col di VerghioW poszyciu rosło sporo cyklamenów.

cyklameny, fot Jose Antonio de la FuenteŚcieżka kilkukrotnie wychodzi na leśna drogę. Minęliśmy kilka malowniczych strumieni.

droga poniżej Col di VerghioW jednym z nich pełnym pięknych, gładkich płyt wypraliśmy skarpety i zwiedzeni upałem  wskoczyliśmy na chwilkę do wody- była lodowata! Jak to często bywa natychmiast popsuła się pogoda i troszkę zmarzłam.

Bocca a SaltuKiedy przechodziliśmy koło schroniska Bocca a Saltu mżyło. Schron jest duży i zmieści się tam spora grupa, ale nie ma ani stołów ani łóżek.

Bocca a SaltuSzlak jeszcze kawałek biegnie drogą, a potem schodzi na oznakowaną  leśną ścieżynkę. Pojawiają się widoki na zachodnie wybrzeże. W Golfe di Porto padał deszcz.

Golfe di PortoNam udało się niemal nie moknąć, ale teren z każdą chwilką coraz mniej nadawał się na namiot więc biegliśmy mając nadzieję dojść do Schroniska Puschaghja (parkowego, tak jak Sega położonego poza GR-em).

fot Jose Antonio de la FuenteŚcieżka wiła się po kolejnych grzbietach, wspinała po gładkich skałach, przechodziła przez rumowiska lub gęsto zarośnięty las lub niespodziewanie wychodziła wprost na polną drogę. Nic z tego nie wynikało z mapy i byliśmy lekko zdezorientowani.

Za gładką polanką z pięknym widokiem zaczęliśmy gwałtownie schodzić. Prawdopodobnie (tak przynajmniej twierdzi mapa) jest tam też drugie zejście- chyba łagodne. My wbiliśmy się w prawie nieuczęszczany, zawalony głazami i korzeniami, pozarastany jeżynami i bardzo stromy stok. Długo się tam grzebaliśmy. Było i stromo i niepewnie i coraz bardziej i bardziej ciemno. Nie miałam czasu oglądać mapy, widzieliśmy jakieś znaki więc uwierzyliśmy im.

grzbiet Paglia OrbaNagrodą był niezwykły spektakl. Chmury obniżyły się i nad morzem urósł gęsty kożuch. Oświetlony zachodzącym słońcem wyglądał fantastycznie, żałowałam tylko, że nie mam czasu fotografować.  Byliśmy w trudnym miejscu, nadciągała noc i trzeba było biec…

Golfe di Portofot Jose Antonio de la Fuente

Share

Jesienna Korsyka- Lac de Nino

W schronisku de la Sega krzyżuje się kilka znakowanych tras. Ścieżka, którą przyszliśmy  (Sentier L’Ile Rouse- Corte)  jest jednocześnie jednym z odcinków Mare a More Nord  (te drogi rozdzielają się powyżej schroniska). Na południe biegnie szlak na Płaskowyż Alzo, a na zachód łącznik dochodzący do GR20 na Piano di Campotile. To chyba tłumaczy wielkość budynku. Sega to największe schronisko, jakie widziałam na Korsyce. Co ciekawe, leży daleko od jakichkolwiek jezdnych dróg, w pięknym dzikim i niezniszczonym lesie.

okolice Refuge SegaPoszliśmy na zachód w kierunku GR-u. Wydawało mi się, że tak jest najciekawiej. Mieliśmy cały miesiąc i żadnego powodu żeby się śpieszyć. Całe moje planowanie ograniczało się do tego, żeby trasy ułożyły się w rozsądne pętelki i żeby co jakiś czas znaleźć się blisko sklepu. Mieliśmy zapas jedzenia na 5-6 dni, więc na razie mogliśmy trzymać się dziczy.

szlak w kierunku Lac NinoZnakowana żółtymi plackami ścieżka szła początkowo pięknym, jesienią bardzo kolorowym lasem porastającym omszałe skały.

wyższe piętra doliny, cabana widoczna na zdjęciu była zamkniętaref Sega- bergerie VaccahgiaWyżej wyszliśmy na pokryte jałowcami i kolcolistami łąki, przeszliśmy spory strumień,

fot Jose Antonio de la Fuente(dogodne miejsce jest kilkadziesiąt metrów powyżej ścieżki) i przez rzadki las doszliśmy do GR20.

ref Sega- bergerie BallonePrzy naszej malutkiej dróżce wyglądał jak autostrada, szeroko wydeptana, oznakowana mnóstwem biało-czerwonych znaków, ale na szczęście pusta.

GR20Z ciekawości zajrzeliśmy do Bergerie Vaccaghia. Była otwarta, działała lodówka (w środku leżało kilka schłodzonych piw), a na półce stało plastikowe pudełko wypełnione monetami.

fot Jose Antonio de la FuentePomyśleliśmy, że pasterz musi być gdzieś blisko, ale chociaż siedzieliśmy tam przez dłuższy czas (w czarnym wężu nagrzało się trochę wody- umyłam włosy) nikogo nie widzieliśmy. Odsypałam sobie troszkę soli z jednej z licznych solniczek i wrzuciłam monetę do skrzynki. Przy tej ilości grzybów potrzebowałam znacznie więcej soli niż zwykle.

buki Kiedy wychodziliśmy z zagrody minęła nas dwójka ludzi idących w dół GR-em, a potem jeszcze jeden chłopak. Pogoda psuła się, niebo zakryły chmury, ale nie padało. Poszliśmy w górę, nad jezioro Nino, latem błękitną wyspę w morzu jaskrawozielonych traw.

meandry TavignanoTeraz, w pochmurnym jesiennym świetle to miejsce wyglądało zupełnie inaczej. Sielski, spokojny widok zastąpiła intrygująca gra świateł i cieni. Jeszcze wiele razy później dziwiłam się widząc zupełnie inną Korsykę niż ta zapamiętana z lata.

Lac NinoNa płaskowyżu zaczęło mocno wiać i trochę kropiło. Zdecydowaliśmy się zejść na noc do zaznaczonej na mapie Bergerie de la Colga- położnej na stoku poniżej jeziora, w bok od GR-u.

Bocca a StazzonaŚcieżki niemal nie widać, ale można się domyślić jak iść. Wdrapanie się na niską przełączkę Bocca a Stazzona- w zasadzie próg utrzymującej jezioro dolinki jest nietrudne, chociaż prowadzi po gołych skałach. Na grani stoi ogromny kopczyk i krzyż. Mocno wiało, więc nie staliśmy długo, chociaż widok był bardzo piękny.

Zejście z Bocca a StazzonaZejście jest bardzo strome i bardzo słabo widoczne, chociaż jest trochę namalowanych na kamieniach znaków. Prowadzi kruchym skalistym terenem pełnym licznych beztrosko okopczykowanych wariantów. Nie jest długie więc można je przejść  bez większych obaw. Trzeba troszkę uważać, to trudniejszy szlak niż GR.

Bergerie de ColgaCabana jest otwarta i w sumie niezła. Trochę nas wystraszyły okropnie brudne materace z pogryzionej przez gryzonie gąbki więc po namyśle (wcale nam się nie chciało) rozbiliśmy jednak namiot. Kilkanaście metrów niżej była gładka trawka. Nadal wiało. Gotowaliśmy j jedliśmy w domku, bardzo wygodnie. Nie znaleźliśmy źródła, była tylko woda z rzeki, dość trudna do wydobycia, ale i tak uznaliśmy, że to wygodny i bardzo piękny biwak.

Paglia Orba i Monte CintoPrzed nami piętrzyła się grań masywu Monte Cinto. Gromadziły się na niej chmury i chyba miejscami musiał padać deszcz. Pomyślałam, że musimy tam pójść jak najwcześniej. To najwyższy i najbardziej rozbudowany korsykański masyw. Być może dostępny tylko latem…

fot Jose Antonio de la Fuente

Share
Translate »