Podróż na Korsykę

Wyjeżdżaliśmy w wielkim pospiechu. Cały miesiąc, a tu tyle niezakończonych spraw. Wydawało się, że nie da się od nich oderwać, że po naszym wyjeździe wszystko się pozarywa, pozawala. Może rozpadnie. Zabawne, że ciągamy za sobą tyle złudzeń. Są chyba jakimś rodzajem szkieletu. Dobrowolnym i dla ozdoby… i chyba równie potrzebnym co krynolina :).

dzielnica Venetia- pełne kanałów nabrzeża w LivornoW podróży proporcje pomiędzy ważnym, a nieważnym definiują się zwykle na nowo, a o większości zdarzeń i tak decyduje los. Chyba, że ktoś się na to wcale nie zgadza… ale nie wiem czy wtedy odniesie jakąkolwiek korzyść. To zagubienie i odnajdywanie się wymusza otwieranie oczu, śledzenie drobniutkich szczegółów, zmianę przekonań. Bez tego sensowniej chyba zostać w domu. W każdym razie nieco bezpieczniej i często taniej.

Leciałam do Pizy z Warszawy. Perfekcyjnie zaplanowałam każdy dzień. W weekend poprzedzający wylot bawiłam się na wielkim rodzinnym weselu i byłam przez chwilę w Popławach- małej wsi we wschodniej Polsce- ukochanym miejscu mojego dzieciństwa. Kupiłam bilet z Modlina,  żeby nie marnować czasu na powrót do domu i dojazd na „nasze” berlińskie lotnisko. Wesele było cudowne, w Warszawie załatwiłam kilka spraw, do Modlina dotarłam na czas, jeszcze w pociągu wykonałam kilka telefonów… i tu zaczęła się inna historia. Mgła, pięciogodzinne opóźnienie (a przecież zgraliśmy się tak, żeby lecący z Madrytu Jose niemal na mnie nie czekał!) … Losu nie dało się już zatrzymać i mogliśmy tylko ze zdumieniem obserwować jak zgrabnie rozsypuje się cały nasz misterny plan.

Bieg na stację. Za późno, żeby złapać pociąg do Ventimiglii (chcieliśmy na tydzień skoczyć w Alpy Nadmorskie i popłynąć z Nicei do Calvi- bo stamtąd jest bliżej do gór). Pociąg do Livorno, zbyt wolny, żeby zdążyć na prom. Dwóch pijanych Polaków w drzwiach zabytkowego dworca. Zamglone, ciemne uliczki, wilgotny upał, chaos centrum handlowego, labirynt nieoświetlonych i chyba prowadzących donikąd dróg, oleiste smugi na asfalcie, jakiś bezludny parking, samotny rozczarowany pies, potem znów dworzec, mocno przymocowany rower bez kół, dwie czarnoskóre panie z Argentyny (-mówią po hiszpańsku z włoskim akcentem- skwitował swoją pewność co do Argentyny Jose), znów plątanina ulic i chaszczy na tyłach kolejowych bocznic, w końcu zamknięte drzwi do Decathlonu  (jedynego miejsca gdzie można by kupić gaz) i restauracja bez toalety…

Port rybacki w LivornoPrzenocowaliśmy w hotelu przy stacji. Spakowaliśmy niepotrzebne rzeczy w worek i zostawiliśmy miłemu starszemu panu na miesiąc. Nie protestował. Najbliższy prom do Bastii odpływał wczesnym południem, ale my z przyzwyczajenia i z rozpędu wciąż staraliśmy się zagospodarować, zaplanować, opanować i zawłaszczyć cały uciekający nam czas. Do 12-tej dzielnie zwiedziliśmy Livorno wlokąc ze sobą wcale nie lekkie plecaki. Z braku gazu do primusa (właśnie się skończył!) dźwigaliśmy wielki i ciężki, świeżo kupiony palnik campingaza i półlitrową błękitną butlę. W samo południe doczłapaliśmy dzielnie na prom.

Park z miejscem widokowym w Livorno– Może wolelibyście pojechać na Sardynię?- spytała nas miła pani, próbując przekrzyczeć wykłócających się o coś w sąsiednim okienku Polaków. Już lekko wstawionych.

– czy moglibyście Państwo rozmawiać troszeczkę ciszej? -zapytałam uprzejmie, a podekscytowani panowie zamilkli w mgnieniu oka. Pani z okienka popatrzyła na mnie z uznaniem. Co za niewiarygodna skuteczność!

-Dziękujemy. Chcemy na Korsykę- odezwał się równie uprzejmie Jose.

– Szkoda- zmartwiła się pani z okienka. Prom na Sardynię jest tu, a ten do Bastii wciąż na Korsyce. Jest silny wiatr i nie dostał prawa do opuszczenia portu.

Zanim się zastanowiłam co robić Jose zapłacił kartą za dwa bilety do Bastii na nie wiadomo którą- Mamy cały miesiąc-podsumował -nie spieszy się nam.

-Poproszę telefon- odezwała się pani z okienka podając mi bilet-Idźcie pozwiedzać. Zadzwonię jak się czegokolwiek dowiemy…

wchodzimy na promZostawiliśmy plecaki w informacji turystycznej (bardzo uprzejmi ludzie) i włóczyliśmy się po Livorno bez celu, jedząc dziwaczne rzeczy (najlepsze były w arabskim sklepie) i pogryzając brudnymi owocami- bardzo tanio, wszytko po 1 Euro za kilogram.

Port w LivornoProm odpłynął dopiero o zmierzchu.

Stare miasto w LivornoPięknie było patrzeć na znikające w mroku Livorno, na zawieszone nad nim Alpi Apuane (wbrew nazwie to fragment Apeninów), na rozświetlający się po zmroku port.

Apeniny- Alpe ApuaneSłońce zaszło niemal błyskawicznie. Na całym wybrzeżu zapaliła się wstążka świateł,

Apeniny ponad portem w Livornoa na horyzoncie pojawiły się wyspy. Najpierw mała wysoka skała, potem większa, być może Elba.

Elba a na horyzoncie juz chyba KorsykaDaleko kłębiło się coś jak wał chmur, bardzo prawdopodobne, że już Korsyka. Uciekliśmy z pokładu kiedy się całkiem ściemniło. Chlapało, wiało, byliśmy zmęczeni i śpiący.

prawie nocPrzespałam moment kiedy pojawiły się światła drugiego brzegu.

Port w Bastii jest długi i wąski. Przylega do rozświetlonego centrum. Prom wsunał się w zatokę za molo bezszelestnie mijając bulwar pełen wielkich palm. Morze było gładkie jak stół. Ani trochę nie wiało.

 

 

 

Share

Jesienna Korsyka

Dlaczego Korsyka? Znałam ją, w jakimś sensie już „zaliczyłam”, przeszłam cały GR20, połaziłam po licznych, niżej położonych dróżkach, przejechałam rowerem setki kilometrów. Sporo widziałam. Trochę się bałam, że może będzie nudno. Naprawdę :). Zdecydowaliśmy się jednak na Korsykę, bo w porównaniu z każdymi innymi europejskimi górami jesienna pogoda jest tam najłaskawsza.

widok na północne wybrzeże i półwysep CalviStatystycznie i w październiku i w listopadzie jest tylko po 10-11 deszczowych dni. Co trzeci, czyli nie najgorzej :). Niektóre strony podawały prawdopodobieństwo deszczu ok. 20%, czyli nawet trochę mniej. Podobne warunki panują tylko we włoskiej części Alp Nadmorskich. We Francji i w Pirenejach pada bardziej i co ma ogromne znaczenie jest znacznie zimniej.

fragment szlaku Mare a Monti- 400 m npmKorsyka jest górzysta (i skalista) już od poziomu morza. Wiele interesujących tras przebiega nisko, często nawet poniżej 1500 metrów, więc jesienne temperatury są tam znacznie łagodniejsze niż w Pirenejach czy Alpach gdzie zwykle łazi się znacznie wyżej niż 2- 2,5 tysiąca metrów. Pewnym ryzykiem był wiatr- silniejszy niż gdziekolwiek na kontynencie, ale postanowiliśmy się odpowiednio ubrać i przetrwać, a w razie problemów uciec na Sardynię.

bukiWażnym argumentem był też dojazd. Jest dużo tanich lotów do Pizy, a promy z Livorno do Bastii kosztują tylko 30 Euro. Bardzo tanie jest też wydostanie się z lotniska w Pizie- 1,6 Euro, i dojazd z Pizy do Livorno-2,5 Euro. To bardzo blisko. Zajmuje chwilę.

Prom w LivornoPewnym problemem jest brak większych map. Te, które mieliśmy: IGN 1:25000 dzielą wyspę na kilkanaście kawałków i żeby móc swobodnie pochodzić trzeba by zabrać ze dwa kilogramy papieru. Zabraliśmy tego z połowę. Mapy są dostępne na Korsyce, o ile uda się znaleźć otwarty sklep. Moje pochodziły ze Sklepu Podróżnika, na miejscu dokupiliśmy jednak jeszcze kilka. Wszystkie miały ten sam błąd. Rzeźba terenu, lasy rzeki i źródła były przedstawione wręcz doskonale, podobnie jak trasa GR20. Inne szlaki już znacznie gorzej. Wielu ścieżek nie pokazano, pomimo tego, że w terenie miały znaki. Czasem jako znakowany, oznaczono na mapie szlak z dosłownie jednym znakiem, w praktyce niemal nie do odszukania. Nie pokazano wielu schronów, brakowało większości leśnych dróg.

Lac MurvelaTo jednak nie jedyny kłopot. Nawet osobie bardzo dobrze obeznanej z mapami zajmie troszkę czasu przetłumaczenie tego co widzi na papierze na warunki korsykańskie.

pod Monte Cinto, podejście z AscoTrudno jest pozbyć się przyzwyczajeń i prawidłowo zrozumieć mapę. Płaskie łączki nad rzeczką- w Alpach czy Pirenejach łatwa relaksująca trasa, na Korsyce najprawdopodobniej okażą się zawalonym głazami, pełnym dziur i małych wyniesień labiryntem, co i raz poprzerastanym kolczastymi krzakami. Stok o nachyleniu 40 stopni- niby dałoby się zejść, ale tu prawie na pewno się nie da. Połowa to urwiska i skałki, na drugiej połowie królestwo kolcolistów, jałowców i róż. Nie do pokonania.

Lasy nie rosną na równym, tylko na poszarpanych i stromych skałach. Rzeczki to gmatwanina stawków i wodospadów… czym niżej tym trudniej (nie łatwiej, jak u nas). Mnóstwo zwierząt powydeptywało swoje prowadzące donikąd ścieżynki. Świnie doszczętnie rozryły grunt. Rzeki często płyną w kanionach. Po deszczach wielu z nich nie da się bezpiecznie przejść. Generalnie bez ścieżki czy choćby kopczykowego oznakowania błądzenie jest tu niemal pewne,

trawers w grani Monte Cintoa znalezienie miejsca na namiot to często wielka sztuka.

Przełęcz TaragineTo odkryliśmy jednak dopiero na miejscu. Podobnie jak zalety (i wady) lokalnego transportu, bazy noclegowej i sklepów. To czy cokolwiek znajdziemy, złapiemy, dostaniemy … zawsze było niespodzianką. Polubiliśmy to.

nocna BastiaPrzyjemnym zaskoczeniem była dla nas też obfitość jedzenia łatwo dostępnego w korsykańskich lasach. Niemal wszędzie poniżej 1300 metrów owocowały kasztany. Brodziliśmy w owocach i liściach. Aż do 1600 m rosły jeżyny- w wielu miejscach obsypane owocami. W całym swoim życiu nie zjadałam tylu borowików. Powszechne były też wszystkie rodzaje maślaków i kilka odmian rydzów. Trafiały się pojedyncze koźlaki i zajączki. W wielu miejscach rosły gromadnie dorodne kanie. Ilość grzybów wielokrotnie przekraczała to co dalibyśmy radę zjeść, trzeba by mieć ciężarówkę żeby je wszystkie pozbierać. Poza tym jadaliśmy też świeże owoce- poniżej 1200-1300 metrów owocowały drzewa poziomkowe- arbutus unedo, rodząc setki jaskrawych, 2-2,5 cm kulek o smaku banana zmieszanego z brzoskwinią i o konsystencji poziomki, jak się dowiedzieliśmy po jakimś czasie, nieco nasączonych alkoholem. Dojrzałe i miękkie są pyszne, nieco twardsze jadalne i sycące, chociaż troszkę bezsmakowe jak niezbyt dojrzały banan.

W listopadzie na wyższych halach mróz posłodził owoce tarniny (bez przemrożenia bardzo cierpkie) zmiękły też róże. W lasach trafialiśmy na dzikie gruszki-ulęgałki, a nisko i blisko miejscowości na pojedyncze drzewa figowe. Przy pasterskich zabudowaniach rosło troszkę pokrzyw, ale niewiele w porównaniu z latem. Większość sklepów była pozamykana, zamknięto też niemal wszystkie bary.

CalenzanaSchroniska były otwarte, ale bez obsługi. Większość z nich miała kasetki na pieniądze, co odkryliśmy po jakimś czasie (były poukrywane w sypialniach). Nocleg kosztował tam 11 Euro. Kilka było bezpłatnych, w niektórych była dodatkowa opłata za gaz (1,5 Euro), w większości zgromadzono ogromny zapas drewna. Unikaliśmy schronisk bo przed wyjazdem wyczytałam, że w wielu łóżkach grasują pluskwy. Co żyło w nich naprawdę, nie wiemy. Na drzwiach schroniska Thiglietu wisiał obrazek owada przypominającego psią pchłę, a ludzie z którymi rozmawialiśmy mówili, że „to coś” pogryzło ich nieco po tyłkach.

świt pod schroniskiem ThiglietuW górach było cudownie pusto. Z miejscowych spotykaliśmy niemal wyłącznie myśliwych, w październiku można było, jeszcze zobaczyć pasterza (widzieliśmy dokładnie dwóch), czy pojedyncze osoby wędrujące GR-em (tych spotkaliśmy dokładnie ośmioro), potem poznikały nawet samochody z szos.

Lac NinoKażdy dzień był zachwycająco inny,  ochładzało się, wydłużała się noc, żółkły i opadały liście, paprocie przebarwiały się na ognisty pomarańcz, czerwieniały buki, rudziała trawa. Przeszliśmy przez wszystkie strefy roślinne Korsyki od łagodnych śródziemnomorskich wybrzeży przez lasy zarośnięte prawie jak dżungla, suche zarośla kolcolistów i pozbawione roślinności wysokogórskie rumowiska.

Cyrk Solitude

Monte Cinto

Sypialiśmy pod gołym niebem, w namiocie w pasterskich szałasach, w kilku parkowych i prywatnych schronach…

biwak pod gołym niebemZ naszego miesięcznego łażenia dałoby  się ułożyć kilka sensownych i logicznych tras. Jak najbardziej do powtórzenia, chociaż być może nie dla każdego- trzeba nieść zapas jedzenia na tydzień i namiot, a podejść i zejść jest mnóstwo, znacznie więcej niż na GR-rze (w wielkim przybliżeniu przeszliśmy ok 550 km i 25 tys metrów w górę i w dół).

jarzębiny i karłowate olchy- alnus virdisNagrodą jest samotność i dzikość, do tego oczywiście mnóstwo nieznanych, niezadeptanych miejsc. Jesienna Korsyka to egzotyczny i bardzo tani raj. Naprawdę magiczny. Światło jest zupełnie inne niż latem. Kolory wręcz nieprawdopodobne. Wykorzystuje się każdą chwilę od brzasku do zupełnej ciemności,  mając dla siebie cały świt i zmierzch. Po górach snuje się mnóstwo malowniczych, a nieszkodliwych chmur zawieszonych w klarownym, przezroczystym powietrzu. Wbrew moim oczekiwaniom nie brakowało nam czystej wody.

potokZastanawiam się tylko jak Wam to teraz opisać? Macie jakiś pomysł? Chyba warto jak najdokładniej, bo najprawdopodobniej komuś się przyda?

idzie noc, idzie jesień

PS. w styczniu 2015 wróciłam na Korsykę, bo bardzo chciałam zobaczyć jak wygląda zimą. Początek relacji jest tu.

Share
Translate »