dwa światy

Chciałabym się zabrać za przerwaną relację, przygotowałam już nawet zdjęcia, ale jakoś mi to niechcący ucieka.  Z jednej strony pisząc o górach odzyskuję spokój. Fajnie jest na chwilę znów zanurzyć się w tamtym (dla mnie cudownym) świecie. Wciąż pamiętam nie tylko obrazy, ale i wywołujący ciarki wiatr, przesuwającą się przed oczami mgłę, zapach rozgrzanych słońcem kozich bobków, smak niedogotowanego ryżu. Dźwięk osuwającego się pod nogami piargu. Śnieg w butach…

Z drugiej strony czasem wydaje mi się, że pisząc tylko i wyłącznie o górach żyję w wyidealizowanym, równoległym świecie.  Może nie do końca dobrze robię tak bardzo odsuwając na margines ten świat?

Kilka ostatnich dni poświęciłam fotografowaniu Szczecina. Miasta gdzie mieszkam już od wielu lat, ale naprawdę nigdy go nie poznałam. Kiedy tu przyjechałam, tuż po studiach nie miałam na nic czasu, potem zajęły mnie ogród i góry. W efekcie tej niezamierzonej izolacji czuję się tak, jakbym mieszkała „nigdzie”. Rodzinna Warszawa też bardzo się już zmieniła i nie wywołuje żadnych sentymentów. Przypadkowy udział w maratonie przypomniał mi o innej niż góry przestrzeni. Na razie patrzę na miasto okiem obcego.  Być może narażam na ryzyko swój spokój, ale to fotografowanie też mnie wciąga.

Największa różnica w sposobie postrzegania miasta i gór polega chyba na tym, że gór nie oceniam. Akceptuję w całości zarówno to jakie są, jak i sposób w jaki mnie traktują.

W codzienności jest całkiem inaczej, ale jeszcze nie rozgryzłam z czego to wynika :)

Share

domek w górach

Czasem łapię się na tym, że chciałabym taki mieć. Pewnie zamknąć, zabezpieczyć, może ogrodzić. To marzenie na szczęście szybko przechodzi. Tak naprawdę nie potrzebuję domu. Tak właściwie to chyba go mam. Nie jeden, ale wszystkie te, które przez lata zastałam otwarte, te w których schroniłam się przed deszczem, w których spałam.

Zdaję sobie sprawę, że ktoś, kto bywał w nich częściej, do kogo może należały, też czasem miał ochotę je pozamykać. Zachować dla siebie. Może ochronić. Świat robi się coraz ciaśniejszy. Samotność coraz bardziej zagrożona. Puste niezdefiniowane przestrzenie (i materialne i niematerialne) coraz bardziej się formalizują. Bezinteresowne dzielenie się czymkolwiek stało się synonimem głupoty, a wszystko wydaje się wystawione na sprzedaż.

Tym większe wrażenie robią na mnie otwarte i darmowe górskie domki. Niektóre zanikają. Ktoś nie wyremontował dachu, ktoś inny wszystko naprawił, ale potem zamknął drzwi na klucz. Ale co dziwne i niczym nieuzasadnione idea darmowych schronów nie ginie. W miejsce zamkniętych powstają nowe.

Widuję je i w Alpach i w Pirenejach. Nie zawsze są zaznaczone na mapach. Czasem na jakimś skrzyżowaniu szlaków wisi karteczka: „Postawiliśmy nowy biwak, jest 20 minut stąd. Posprzątajcie i uszanujcie. Gmina X „. Czasem ktoś spotkany przypadkiem mówi: „wiecie że tam i tam otwarto schron?” Taka historia zdarzyła nam się i teraz. W jednym ze starych, pochodzących z lat 70-tych biwaków spotkaliśmy parę starszych od nas ludzi. Biwak imienia włoskiego alpinisty, nieżyjącego już od kilkudziesięciu lat. Na ścianie wisiało zdjęcie.

– to był znajomy mojego ojca- powiedział nam znienacka Włoch-Zginął w Himalajach przy przekraczaniu rzeki. Dawno temu. Widzieliście, że dzień drogi stąd otwarto nowy biwak? Byliśmy tam kilka dni temu. W środku siedział starszy pan. Na ścianie wisiało zdjęcie prawie jak to, tylko nowe, z zeszłego roku. Powiedział, że to był jego syn. Że wybudował biwak jego imienia. Właśnie go teraz otworzył.

-to częste we Włoszech- przerwała mu żona. Ludzie biorą pieniądze z ubezpieczenia i stawiają schron. Dla wszystkich. W każdym wiszą zdjęcia umarłych.

Wiele z tych schronów sfotografowałam. Przez lata uzbierałam sobie cały albumik zdjęć. Każde  z nich to jakaś historia. Lubię je.

Żałuję tylko że „moje” schrony są tak daleko. Jedynym takim miejscem w Polsce, które znałam (ale być może nie o wszystkim wiem) był szałas na Rusinowej Polanie. To inne czasy. Niewiarygodna dzisiaj legenda. Na pocieszenie w lasach całej Polski powstało ostatnio sporo drewnianych altanek. Piknikowych nie biwakowych, ale to też jest coś. Kilka stoi nad „moją rzeczką”. Lubię sobie na nie popatrzeć przechodząc z psem. Ktoś tam sprząta i ktoś dostarcza drewno na ogniska. Też fajnie prawda?

Share
Translate »