Cabana Espelunguere- Etsaut

Rano pozamykałam dokładnie cabanę, a potem poszłam tak, jak wskazywał drogowskaz do Arlet. Nie wiedziałam czy tam właśnie pójdę, ale było mi właściwie wszystko jedno. Zima nie sprzyja planowaniu. Początkowy odcinek szlaku prowadzi przez gęsty las, a po przejściu ostrego żebra wychodzi na hale. Jest kilka znaków, ale w lesie są niemal niewidoczne. Generalnie trzeba do góry i nie bardzo można zabłądzić, bo po prawej jest niezachęcająco stromy żleb.

Mniej więcej na wysokości progu zaczynał się śnieg. Od razu głęboki. Podeszłam do cabany Grosse, w której latem sprzedawano ser (otwarta, piękna, można w niej przenocować, oczywiście nie w sezonie, bo wtedy zajmują ja pasterze).

Potem zamiast iść trawersem i omijać niewysoki szczyt- tak jak prowadzi HRP, wdrapałam się wprost na grań.

Miejsce, w którym wyszłam (być może col Arrouy) nie nadawało się do zejścia- było za stromo, ale po prawej schodził łagodniejszy żleb.

Cała dolina zawieszona wysoko pod granią była zasypana. Śnieg miał miejscami po kilka metrów, ale wpadało się tylko po kolana :)

Potrzebowałam wody, więc zeszłam w kierunku widocznych z daleka daszków (Cabane de Gourge Sec), a potem kierując się dość dokładną mapą (IGN 1:25 000 Ossau) odszukałam zejście do doliny Coste de Broca.

Porzuciłam pomysł dotarcia do schroniska Arlet. Pomiędzy nim a mną była taka kupa śniegu- godziny brnięcia, że rozsądniej było zejść. Zwłaszcza, że wyraźnie psuła się pogoda, a deszcz pogorszyłby i tak wysokie niebezpieczeństwo lawin. Zejście oznakowano na mapie jako trudny zimowy szlak (podobnie jak drugie zejście z Arlet). W rzeczywistości, chociaż na początku urwisko troszkę przerażało dało się tam spokojnie zejść. Wyjęłam na wszelki wypadek czekan, ale w sumie nie potrzebowałam go, może poza jednym momentem, kiedy już prawe na dole schodziłam odrobinę za szybko, i kiedy jedna noga wpadła mi głębiej w miękki śnieg przeleciałam głową do przodu. Wbiłam wtedy czekan całkiem prawidłowo i zatrzymałam się niemal w miejscu z tym, że oczywiście nadal głową w dół :) Jak wyłaziłam z tej niefortunnej pozycji możecie sobie z pewnością wyobrazić. W każdym razie cieszyłam się, że wzięłam ciepłe spodnie (Szarotki). Inne na pewno by mi przemokły.

Zimowy szlak schodzi z progu Gourge Sec  trawersem i da się to zrobić, chociaż bywa stromo, dałoby się też na pewno zejść środkiem- prosto w dół.  Na dnie kotła doszłoby się do zwykłej ścieżki- odrobinkę widocznej w miejscach gdzie już stopił się śnieg.

Nad rzeką obok mostu jest dobra cabana (otwarta), ale było jeszcze za wcześnie na nocleg, więc postanowiłam przejść przez niewysoką grań i popatrzeć na sąsiednią dolinę. Poszłam w kierunku Col Lagreou tak, jak pokazywały czarne kropeczki na mojej mapie – w rzeczywistości szlak jest nie tylko oznakowany, ale nawet utrzymywany w dobrym stanie. Widziałam zaparkowaną maszynę do wycinania ścieżek w zboczu, szłam nawet takim świeżo wydłubanym szlakiem przez jakiś czas.

Przy ścieżce jest źródło, są też bardzo dalekie widoki zarówno na grań z której niedawno zeszłam jak i na Pic Gazies i drugą stronę doliny Ossau.

Padało więc zdjęcia nie są najlepsze.

Z ostrej, ale trawiastej grani widać też pięknie drugą stronę i zaśnieżone zejście z Arlet- nie przeszłabym tam chyba. Strome płyty z objeżdżającym płatami śniegu, niezbyt zachęcające. Tak przynajmniej wyglądały z dość daleka.

Z przełęczy szlak- nadal oznakowany schodzi do doliny Broca de Lizere lasem, a nad rzeką rozwidla się w kierunku Borce i Schroniska Arlet. Przeszłam przez most żeby sfotografować narcyzy- piękne kępy robiły naprawdę wielkie wrażenie,

a potem podeszłam do zaznaczonej na mapie cabany Trongeillere. Nie umiałam jednak otworzyć drzwi.

Nie było widać kłódki czy zamka tylko malutki i nieporęczny skobel. Niestety ani drgnął. Było już późno i mżyło, więc wróciłam do rozwidlenia i zbiegłam do Etsaut. Ostatni kawałek to droga pełna  gęstych serpentyn.

W Borce- które lubię za pięknie utrzymane gminne cabany rozrzucone po całych górach pogubiłam się zupełnie.  Kiedy krążyłam w kółko po miasteczku zaczepił mnie jakiś młody chłopak i zaproponował, że mnie podwiezie. Poprosiłam o podrzucenie do gite w Estaut, którą znałam z innego wyjazdu. Jest w zabytkowym 15-to wiecznym budynku, ale ceny są tam niewygórowane (13 Euro)  i jest ciepła woda. Byłam jedynym gościem. Na dole było bardzo ciepło, drzewa zielone, kwitły bzy. To fajne miejsce … no i bardzo mili ludzie. Chłopak zaczekał jeszcze, żeby sprawdzić czy otwarte i czy mam miejsce. Gdyby nie, odwiózłby mnie do innej gite.

W barze w Etsaut jest sklepik, w którym można kupić najpotrzebniejsze rzeczy, gdybyście chcieli dostać tam chleb, trzeba go wieczorem zamówić.

Share

Ibon Estanes

Zaprosiłam Asię w to miejsce, bo byłam pewna, że będzie pięknie. Nie miałam konkretnych planów i tak naprawdę nie wiedziałam nawet czy uda nam się wdrapać nad staw od strony cabany, czy też trzeba będzie wrócić aż do szlaku biegnącego z Sunsanet. Wieczorem schodząc po Asię spotkałam trzech miejscowych panów (obserwowali ptaki przez lornetkę), którzy kategorycznie stwierdzili, że jeszcze za wcześnie. Jest kupa śniegu i tym najbardziej stromym wejściem na pewno nie uda się przejść.

Oczywiście sprawdziłyśmy. Zostawiłyśmy rzeczy w samochodzie Asi i zaczęłyśmy podchodzić wzdłuż kopczyków, które wypatrzyłam na zboczu wieczorem. Nie było ich wiele, prowadziły do lasu i niemal natychmiast pogubiłyśmy się. Z tego co zapamiętałam sprzed kilku lat bardzo stroma ścieżka wdrapywała się nad Ibon Estanes wzdłuż rurociągu (którym hiszpańska woda ucieka sobie do Francji:)), my wyszłyśmy na próg dolinki, kilkaset metrów i kilka pagórków przed stawem.

Dojście zajęło nam sporo czasu, prawie godzinę.

Nie tylko wpadałyśmy w głęboki śnieg, ale jeszcze kluczyłyśmy pośród niemal identycznych kopców- las Crabetas.

Ibon Estanes był jeszcze pod lodem, żałowałam, bo rozmarznięty jest jeszcze piękniejszy.

Obeszłyśmy go w i wdrapałyśmy się na grań zawieszoną nad naszą cabaną.

Nie dopatrzyłyśmy się ani śladu wejścia.

Potem podobnie jak kiedyś z Jose- tak chyba zimą najlepiej (letni szlak biegnie przez podejrzanie strome pola, a potem wchodzi w ciasny i zagrożony lawiną żleb) zdobyłyśmy dwa kolejne kopce i zeszłyśmy w stronę doliny Aiguestortes.

Wpół rozmarznięta nie wyglądała aż tak zachwycająco jak całkiem zielona albo całkiem biała, niemniej i tak podobała mi się. Widoki na wszystkie strony były olśniewająco piękne.

Poszłyśmy potem górnym balkonem w kierunku Achar de los Hombres, ale na samą przełęcz ( na zdjęciu w tle) nie weszłyśmy.

Było zbyt lawiniasto, pamiętałam to zejście z marca i już wtedy przy lepszym śniegu miejscami nie było tam bardzo wesoło. Nie miałyśmy żadnego ważnego powodu, żeby wejść, gdyby było trzeba, pewnie spróbowałybyśmy.

Tak wróciłyśmy na Paso Eschele dołem wzdłuż strumienia,

Na wszystkich stokach było pełno kozic, naliczyłyśmy ich kilkadziesiąt.

W dolince za przełęczą znalazłyśmy kupę śmieci pozostawioną przez jakąś wycieczkę. Może bałaganiarzy, a może zaskoczyła ich śnieżyca i uciekali w popłochu. Zostały po nich nie tylko torebki po zestawach piknikowych (podpisane z imienia i nazwiska, hiszpańskie :)), ale i paskudnie toporne szpilki. Pozbierałyśmy to wszystko- zwierzęta ponadgryzały już kartoniki i plastikowe butelki i szkoda byłoby gdyby rozniosło się to po całej pięknej dolince. Na razie było uwięzione w dwóch pokaźnych dołach chyba pozostałościach po bardzo zasypanych namiotach, więc wyzbieranie było łatwe.

Z zejściem też nie było żadnych kłopotów. W jednym miejscu tak jak kiedyś zasypanym  zmrożonym lawiniskiem trzeba było założyć raki. Poza tym było znacznie prościej niż kiedyś w marcu, a śniegu raczej niedużo. Dopiero wieczorem okazało się, że pomimo kremów i kapeluszy bardzo się tego dnia opiekłyśmy. Najgorsze było chyba słońce odbite od śniegu. Poopiekało nam nosy od spodu i dziwne kawałki dekoltów :)

Do samochodu dotarłyśmy na chwilę przed zmrokiem. Asia wróciła do siebie, a ja do naszej cabany. Lubię to miejsce.

PS: więcej zdjęć z Ibon Estanes-z już stopniałym lodem możecie zobaczyć na stronie Edka, a jeszcze bardziej zimowe moje są tu

 

Share
Translate »