Sentiero delle Orobie Orientale- Laghi Gemelli-Refugio Cavi

Rano grzecznie poczekałyśmy na grupę. Fulvio, który dowodził (to on nas zaprosił na ten wyjazd) ustalił, że idziemy ścieżką 259- czyli krótszą niż opisana na mapie jako Sentiero Orobie droga. Wydawała się ciekawsza, bo ta główna obchodziła cały masyw łukiem. Ta przechodziła przez przełęcz Passo de Avasco (2301 npm). We włoskiej grupie toczyła się ożywiona dyskusja czy zejść z Passo de Avasco Val del Fratti- wprost do schroniska, czy pójść trochę w kółko przez ciąg górskich jezior i kolejną przełączkę.

Ponieważ grupa była duża, a pogoda wyraźnie się psuła grożąc deszczem, ustalenie kompromisu wydawało się niemożliwe. Przysłuchiwałyśmy się temu przez jakiś czas, a potem na wysoko zawieszonym trawersie jeziora Colombo pozwoliłyśmy się wyprzedzić i usiadłyśmy na chwilę zostając w tyle. Poprosiłyśmy tylko żeby na przełęczy Avasco ktoś zostawił nam strzałkę gdzie poszli.

Opustoszałe góry wyglądały jakoś ciekawiej, więc posiedziałyśmy chwilkę nie śpiesząc się. Już przed przełęczą zaczęło mżyć.

Udało nam się jeszcze przy dobrej widoczności zdecydować, że chociaż Włosi nie zostawili strzałki, a jeziora tak pięknie wyglądające na mapie … są chyba puste, wolimy jednak dłuższą i wyższa trasę. Powodem decyzji była i niechęć do dotarcia do Calvi zbyt wcześnie (bo co tam robić?) i możliwość zobaczenia większego kawałka gór (może w innych jeziorach jest woda?) i jeszcze jedno schronisko gdzie w czasie deszczu mogłyśmy się spokojnie schować i zjeść.

Już przy Baita Avasco- ledwo się trzymającym, ale zamieszkałym szałasie dopadł nas regularny deszcz. Założyłyśmy nieprzemakalne spodnie i peleryny, a chwilę po tym minęło nas dwóch Anglików w koszulkach i krótkich spodniach. Lidka nawet z nimi pogadała. Nie przejmowali się. Kolejną mokrą grupę spotkałyśmy w Refugio Baito Cernello- małym, ale bardzo sympatycznym klubowym schronie.

Droga przez pełną jeziorek dolinkę nie okazała się aż tak fascynująca jak sugerowała mapa. Stawy były zaporowe, a pomiędzy nimi zbudowano mnóstwo linii energetycznych i kabli. „Zrobiona” była też stroma kamienista ścieżka wijąca się w górę i w dół pomiędzy jeziorami.

Zanim doszłyśmy do schroniska zdążyłyśmy już trochę zmoknąć, więc widząc płonący w kominku ogień rozsiadłyśmy się tam na jakieś dwie godziny. Lidka zamówiła obiad i panowie w wielkim skupieniu ugotowali jej spaghetti carbonara. Mi zalali wrzątkiem płatki. Wypiłyśmy herbatę wysłuchawszy poważnym głosem wypowiedzianej rady- do spaghetti pije się wodę lub wino:).  Fajne miejsce. Może tam spać najwyżej kilka osób, schron jest malutki.

Nie poprawiało się więc założyłyśmy z powrotem mokre rzeczy i powlekłyśmy się trawiastą ścieżką w górę. Na grani dopadła nas gęsta mgła i z trudem udało nam się odszukać szlak. To niedaleko. Po przejściu kamienistej przełączki droga schodzi najpierw stromo przez skały, a potem trawersuje kamienne zwalisko i wychodzi na strome łąki. Dość trudno było się połapać jak iść, ale niżej trochę się rozwidniło i wypatrzyłyśmy zejście z zarośniętej krzakami skarpy. Łąki wokół Refugio Calvi były zalane i kicając z kępy na kępę widziałyśmy już czekający na tarasie tłum. Włosi myśleli, że się zgubiłyśmy!

Jeszcze bardziej zdziwili się kiedy okazało się, że pod pelerynami i spodniami jesteśmy całkiem ciepłe i suche… zjadłyśmy już obiad… a na dodatek przyszłyśmy dłuższą i wyższą drogą. Całe schronisko było zawieszone mokrymi rzeczami. Dostałyśmy malutki dwuosobowy pokój. Jakoś nie bardzo miałyśmy ochotę na namiot :)

Trudność tego odcinka to T2 , jest kilka trudniejszych miejsc, ale są dobrze oznakowane i krótkie.—->

Share

Sentiero delle Orobie: Valcanale-Refugio Laghi Gemelli

Sentiero delle Orobie Orientali to pięciodniowa prawie pętelka. Ścieżka zaczyna się w Valcanale (małej miejscowości w bocznej dolince- odnodze Val Seriana). Nie ma tam nic poza parkingiem i rozgałęzieniem szlaków. Kolejne etapy prowadzą przez schroniska Laghi Gemelli, Fratelli Calvi, Baroni al Brunone i Rifugio Coca- do Valbondione (kolejnej wioski w górze doliny Seriana).

Odcinki są kilkugodzinne (niektóre można jeszcze bardziej podzielić), a noclegi i wyżywienie można sobie zarezerwować w schroniskach. Tak też zrobiła nasza włoska grupa. W Clusone rozdzielono nas i nasze plecaki po różnych samochodach, podjechaliśmy do Valbondione. Trasa według przewodnika powinna zająć ok. 3 godzin, ale do podejścia było ponad 1000 metrów, więc nie czekając aż Włosi się pozbierają wyszłyśmy z Lidką troszkę przed grupą. Wiedziałyśmy, że z cięższymi plecakami będziemy najprawdopodobniej szły wolniej (zresztą z natury jesteśmy powolne- nie śpieszymy się jeśli nie ma takiej potrzeby). Po drodze zatrzymałyśmy się na pół godziny i w pięknej plamie słońca wysuszyłyśmy zalany rosą namiot. W Alpe Corte udało mi się zdobyć mapę (dostałam jakąś reklamową bo na sprzedaż nie było nic), a przy okazji wyminęli nas Włosi.

Był straszny upał, a my w górach już od kilku dni. Korzystając z tego, że znów jesteśmy same wykąpałyśmy się w pięknym potoku z wodospadzikami – prawie jak jacuzzi :)

Dolina ma kilka progów, przez wszystkie prowadzi wygodna i widoczna ścieżka. Na skraju wyższego piętra są dwa pasterskie szałasy. W mniejszej chałupie siedziała samotna zamknięta owca, a wyżej pasło się wielkie stado.

Chwilkę później nadjechali konno pasterze, a my pomogłyśmy zagonić kilka owiec. Niechcący (bo na pasieniu się ani trochę nie znamy) postraszyłyśmy owcę, która właśnie urodziła jagnię. Dopiero po chwili zauważyłyśmy leżące tuż obok łożysko. Na szczęście owca potupała na nas i nafukała. Jagnię chyba nie dałoby rady dalej iść. Chwilę później odkryłyśmy, że świeżo urodzonych osesków jest w tej okolicy więcej. Odeszłyśmy nie niepokojąc już ich.

Minęłyśmy kolejny szałas, a potem podeszłyśmy na skalisty próg.

Tu z koleli zastałyśmy kozicę z dwójką młodych. Nie bały się, a kiedy posiedziałyśmy chwilę bez ruchu podeszły do nas całkiem blisko. Lizały jakiś (pewnie słony) kamień. Szkoda było stamtąd odejść. Od dawna nie widziałam młodych kozic z tak bliska. Musiałyśmy jednak w końcu zejść, bo zaczęło się ściemniać. Zejście jest krótkie i strome, potem ścieżka prowadzi trawersem nad brzegiem jeziora. Po drodze jest jeszcze jedno zamieszkałe przez pasterzy baito. Rozbiłyśmy namiot na szerokiej łączce przy schronisku. Zapytałyśmy wcześniej o zgodę, nikt nie protestował. Jezioro jest zaporowe, ale nocą wyglądało dziko i pięknie. Rano pogoda popsuła się i zaczęło wiać. Nie było rosy.

Trudność tego odcinka to T2, z plecakiem zajmuje ok 4,5 godziny.

Share
Translate »