Pireneje wrzesień 2012- Cyrk Barosa- Cyrk Barroude- Horquette d’Heas

<—Jose zostawił mnie za tunelem, przy drodze prowadzącej do Cyrku Barosa.  Ściemniało się. Tak jakoś wyszło. Za długo się grzebałam w Loudenvielle. Wydawało mi się, że sobie poradzę, bo szlak prowadzący do schronu w sercu Cyrku Barosa jest oznakowany i dość prosty. Zresztą miałam ze sobą „namiot”- czyli mój cieknący worek biwakowy ze stelażem, którego ze względu na wagę jeszcze nigdy nie zabierałam. Nie miałam za to żadnych konkretnych planów. Wiedziałam, że nie bardzo mogę liczyć na dobrą prognozę (długoterminowa zapowiadała 11 deszczowych dni)  i jak zwykle bardzo liczyłam na to, że w razie ciężkiego załamania pogody Edek mnie w porę ostrzeże.

Jednym z moich pomysłów (wydrukowałam oczywiście opisy) było przejście eksponowaną ścieżką (niemal via ferratą) prowadząca z Pic de la Liena na Puerto Barosa. Zanim zapadła noc znalazłam nawet początek podejścia na Pic de la Liena- stromą ścieżkę w upiornie gęstym lesie. Kłopot w tym, że w pośpiechu zapomniałam zapakować wodę. Na suchym i kruchym, do tego zalesionym zboczu mogłam wcale nie trafić na źródło, a bez wody, do góry ani rusz. Spróbowałam w takim razie przedrzeć się przez gęste krzaki do rzeki (wprawdzie unikam picia rzecznej wody, ale mogłam ją  przegotować). Pech chciał, że zaraz po tym jak wbiłam się w chaszcze, przebiegł mi pod nogami jakiś zwierzak. Wielkości średniego psa, całkiem czarny…  jak wszystko ciemną noc. Wystraszyłam się i postanowiłam unikać chaszczy. Z żalem minęłam ścieżkę na Pic de la Liena i powlokłam się dalej doliną. Dalszy ciąg łatwo sobie wyobrazić. Doszłam całkiem daleko. Znalazłam wodę, ale niestety nie znalazłam schronu. Pogubiłam się na zawalonej wielkimi blokami łące, już na granicy lasu, a potem zrezygnowana  po długim kluczeniu, rozbiłam swój namiocik na trawce przy brzegu rzeki. Gdzieś bardzo daleko szczekał pies.

Kiedy się obudziłam rano, hala ociekała rosą, a na przeciwko mnie słońce oświetlało chmury ponad cyrkiem Barosa. Spałam jakieś 700 metrów od schronu. Nawet w dzień nie było widać ścieżki… nic dziwnego, że się zgubiłam… chociaż  kolorowo roznegliżowani Hiszpanie, którzy mnie minęli wcześnie rano wydawali się jakby lekko zdziwieni :)

Byłam już dość wysoko, więc nie wróciłam do szlaku prowadzącego na Camino de las Pradas ale podeszłam na Puerto Barosa. Mogłam jeszcze zaatakować ścieżkę z drugiej strony- na zdjęciu widać jak przecina bardzo kruchy stok, ale pogoda wyglądała paskudnie, lekko mżyło, a znad Hiszpanii nadlatywały bure chmury. Na grani okropnie wiało.  Nie było sieci i nie wiedziałam, w którym kierunku ma się zamair zmienić pogoda.

Francuska strona wyglądała znacznie lepiej, chociaż wiał  huraganowy wiatr. Zdecydowałam się przejść odcinkiem HRP, którego jeszcze nie znałam w kierunku Cirque Troumose przez Horquette de Chermenetas,  albo jak mi przed wyjazdem polecał Edek pójść jeszcze dalej przez  Port Campbieil i  wdrapać się na Pic Campbieil.

Przy schronisku kręciło się trochę ludzi, ale dalej nie poszedł już nikt. Widziałam kilka osób na szerokiej grani prowadzącej na Puerto Viejo. Kiedyś chciałabym tam pójść, ale chyba wolałabym zimą, teraz po deszczach grań pokrywała warstwa tłustego błota, na oko głęboka po kolana.

Poszłam łatwym trawersem po zboczu, a potem zygzakiem po stromych trawkach. Szlak jest oznakowany, jest kilka drogowskazów. Za przełęczą odgałęzia się oznakowane zejście do Piau Engaly,

ścieżka troszkę schodzi, a potem podchodzi skalnym rumowiskiem na Horquette d’Heas. W piarżysku odbija niewyraźny trawers na Port Cambeil- to wszystko wygodne transportowe szlaki- trudność T2.

Horquette de Heas to wąska szczerba w grani z „podłogą” z płaskiej wypolerowanej płyty- z takich płyt składa się cała góra.  Wichura wyła w tej szczerbie jak pośpieszny pociąg, a kiedy  spróbowałam się tam wcisnąć (nierozważnie jednocześnie fotografując), wywróciła mnie na płytę. Cały kamień był poryty napisami. Niektóre miały już ponad sto lat. Na samym środku ktoś uwiecznił dowód wielkiej miłości z 1912 roku! –  wyjątkowo trwałe uczucie :)

Mogłam to sfotografować, teraz żałuje, wtedy miałam tylko ochotę jak najniżej zejść i wydostać się z powalającej wichury. Zwłaszcza, że początek zejścia jest też dość stromy- na szczęście nie niebezpieczny i nie trudny. Pod granią już na łące spotkałam duże stado kozic. Nie uciekały.

Drugą stronę pokrywały miękkie zielone trawki. Nie było niemal wcale skał. Na horyzoncie pojawiła się  Breche de Rolland, niestety była bardzo pod światło.

Zeszłam nisko szukając wody i niespodziewanie natknęłam się na niezaznaczoną na mapie (Editorial Pireneo) cabanę. Co gorsza mylnie wzięłam ja za zaznaczoną cabanę Aigula  Tak czy siak drzwi okazały się otwarte, a ja postanowiłam tam zostać na noc. Cabanę Aiguilous zaznaczono na mapie IGN. Na drzwiach jest napis, że jest zarezerwowana dla pasterzy i prośba o zabranie swoich śmieci na dół (w 5 językach).

Byłam zmęczona  bo jakoś niezbyt rozsądnie zabrałam za dużo ciężkich rzeczy. Zapas jedzenia na ponad 5 dni, dwie w połowie puste półlitrowe butle z gazem (trzeba było wyrzucić i kupić nową, pełną)  z kilogram różnych map… i jeszcze ten stelaż do namiotu, bez którego w zasadzie można się było obyć, chyba żeby lał straszny deszcz.

Nie przeszłam tego dnia za dużo, wdł Reynoldsa ten odcinek to jakieś 6 godzin marszu bez przerw czyli ok 8 godzin, mogłam zejść jeszcze kawałek dalej, ale …w cabanie Aiguilous były trzy duże drewniane prycze. Z ławeczki przed domkiem był piękny, daleki widok z wachlarzem szczytów sięgających aż do Vignemale, a miejsce było tak spokojne i piękne, że szkoda mi było schodzić :)

 

Share

białe kwiaty- czarne kwiaty

to taka dygresja, skoro i tak już przerwałam wrześniową relację. Czy Wy też robicie własnoręcznie drobne prezenty dla bliskich?

Ja postanowiłam w tym roku wydrukować zdjęcia. W toku przeglądania różnych plików (wszystkie moje filmy są zeskanowane), i rozmyślań jak też będą wyglądały w ramkach, doszłam do wniosku, że najlepsze będą zdjęcia czarno białe. Wydawałoby się,  że są  nieodpowiednie do pokazywania piękna przyrody, a już najmniej nadają się do uchwycenia urody kwiatów. A jednak na wszelki wypadek sprawdziłam i chyba całkiem nie najgorzej wyszło.

Kwiaty są ozdobne same w sobie. Ich uroda odwraca uwagę od fotografii. W czerni i bieli prezentują się dużo skromniej,  ale za to wydają się ważniejsze, głębsze, bardziej interesujące… a może tak mi się tylko wydaje? …Może wyglądają po prostu  inaczej  i to pozwala mi spojrzeć na nie w świeży sposób?  :)

Share
Translate »