błąkanie bez celu ?

To bardzo, bardzo luźna myśl. Wyzwolona czytaniem książki, którą dostałam od Radka. Teoria map myśli jest oparta na założeniu, że ” lepiej jest mieć w życiu jakiś cel niż nie mieć”.  Zastanawialiście się kiedyś czy to prawda i czy ktoś to kiedykolwiek udowodnił?

Ja się od dawna zastanawiam. Czy rzeczywiście zawsze trzeba mieć cel? Czy samo życie- cieszenie się każdą chwilą nie może być wystarczająco satysfakcjonujące? Czy dążąc do celu nie ominiemy tego co niechcący spotykamy po drodze, a co nie ma z tym celem wielkiego związku? Zyskamy czy stracimy? Może założymy sobie klapki na oczy?

Jako fizyk doświadczalnik (od dawna niepraktykujący, ale nabytych podczas studiowania nawyków  nie da się już wykorzenić) postanowiłam to sprawdzić. Sprawdzanie jest prostsze na innym niż zwykłe życie terenie- bo łatwiej się oderwać i uważnie obserwować rzeczywistość. Codzienność jest zbyt rutynowa. Jak wiadomo człowiek zwykle widzi selektywnie-  to co zna, co nauczył się już widzieć (wiem to z wykładu o procesach widzenia, na które chodziłam do Instytutu Biologii Doświadczalnej im. Nęckiego – studiowałam biofizykę). Rzeczy, o których istnieniu nie wiemy bez dodatkowej uwagi pozostają niezauważone. Chcąc się odciąć od schematów sprawdzanie mojej teoryjki przeniosłam więc na inny grunt- góry. Doświadczenie wykonałam po raz pierwszy już prawie 10 lat temu, a potem wielokrotnie powtarzałam.

Okazało się, że chodzenie jest znacznie ciekawsze samo w sobie. Bez celu. Droga dla samej drogi. Nie po to, żeby gdziekolwiek dojść. Jeśli coś zaplanuję, martwię się czy uda mi się to wykonać, śpieszę, denerwuję, a na koniec przeżywam rozczarowanie, że się nie udało, albo co jeszcze gorsze, że się udało i wcale nie okazało się to emocjonujące. Że niewiele mi dało, a po zrealizowaniu pozostawiło dziurę, którą może zapełnić chyba tylko kolejny cel. Trochę jak błędne koło.

Dobrze wspominam lata, kiedy jechałam z plecakiem gdziekolwiek. Byle w góry, a potem szłam przed siebie wybierając jakąkolwiek trasę. Taką, która w danym momencie wydawała mi się najlepsza. Najładniejsza, najtrudniejsza- wybierałam subiektywnie zależnie od  sytuacji i humoru. To trochę przypomina szwedzki stół w porównaniu do zamówionego z karty dania.

Konsekwencją takiego postępowania jest brak widowiskowych osiągnięć. Nie ma się czym pochwalić. Nie zdobyłam wielu szczytów, większość popularnych miejsc ominęłam. Odkryłam za to nowy (dla mnie) sposób postrzegania rzeczywistości. Nieprawdopodobnie szczegółowy. Osobisty. Nie umiem tego prosto wytłumaczyć, bo objaśnienia wydają mi się banalne. Chciałam to pokazać – i tak powstała  książka Wędrówki Pirenejskie.

To bardzo odświeżające uczucie. Niezwykłe, ale potrzebny jest na to czas. Lepiej być samemu, albo z osobą, która ma na temat „bezsensownego błądzenia” podobne zdanie.

Chciałabym umieć przenieść ten szczególny sposób odczuwania na codzienne życie, ale w praktyce to bywa trudne. Szkoda…  To stan umysłu wyjątkowo sprzyjający tworzeniu, a możliwość rozwoju i ciągłego tworzenia jest dla mnie bardzo ważna. Zawsze była moim priorytetem… hmm… nie wiem sama czy czasem nie celem? :)

Jak widać od przymusu posiadania celu trudno jest skutecznie uciec, ale lubię  go porzucić chociaż na chwilkę – otwierając przy okazji oczy na to, co no co dzień mi zwykle umyka.

Zdjęcia (poza pierwszym) pochodzą z jednego deszczowego dnia w Alpi Orobie, kiedy moja przyjaciółka musiała odpocząć, a ja powłóczyłam się sama po okolicy, z daleka od szlaków i dróg. Pan w schronisku powiedział, że wyżej są dwa jeziora, a ja znalazłam ich tam chyba z 10. Pewnie były tylko chwilowe i znikały kiedy nie padał deszcz.

Share

tworzenie projektu od zera- męskie spodnie softshellowe Szarik

Czwartek 22 listopada:

Praca nad spodniami posuwa się. Zrobiliśmy formę (ogromną większość zrobiła konstruktorka ja wygładziłam to, co chciałam zmienić po testach). Uwzględniłam uwagi Panów, którzy zechcieli się wypowiedzieć. Ponieważ na produkcji panuje teraz potworny tłok, a nie chciałam już dłużej czekać  znalazłam kawałek wolnego stołu i sama wykroiłam prototyp. Zwykle tego nie robię, bo w firmie działa szereg sprytnych procedur  umożliwiających tak skomplikowaną pracę jak nasza i  nie chcę się wcinać w kompetencje innych osób. Robimy jednocześnie dziesiątki pojedynczych rzeczy, różne rozmiary, kolory, indywidualne zmiany. Szereg wysyłek każdego dnia. Nigdy Wam nie pisałam jak pracujemy i jak powstają nasze modele, teraz trafia się  okazja, bo Szariki powstają  dosłownie na Waszych oczach.

Tak wyglądały dzisiaj po południu :)

Jak to się robi? Najpierw powstaje pomysł na produkt. Kwark jest za mały żeby produkować byle co (nie robimy rzeczy, które „mają się sprzedać”, bo na przykład są modne, albo ktoś inny tak robi). Zwykle tworzymy od zera coś, czego jeszcze nie było. Nie jest tego dużo i to co ostatecznie wchodzi do produkcji jest dokładnie, wręcz pedantycznie przemyślane.

Kiedy już wiem co i jak chciałabym zrobić rysuję szkic, a konstruktorka przerabia go na wykrój. Basia lubi pracować na papierze, więc wszystkie formy, które robimy od podstaw- a potrafimy już skonstruować dosłownie wszystko, to trochę przypomina rzeźbę – są w pierwszym etapie  papierową wycinanką- jak na zdjęciu.  Wykrojone spodnie (na fotografii) leżą na digitizerze ( znów obce słowo, które trudno odmienić). Kolejnym etapem tworzenia wzoru będzie wprowadzenie  do komputera. Potem wszystko jest już robione w programie- podobnym do tego, na którym pracują architekci (to też Auto Cad). Rozmiary, korekty, Wasze indywidualne formy w przypadku szycia na miarę. Jeśli zdarza nam się kontynuować pracę nad tą samą formą stosując  inny, mniej lub bardziej elastyczny, grubszy lub cieńszy materiał- wykrój modyfikuje się już tylko w programie. Tam też powstają kieszonki, patki… wszystkie detale.

Potem zostaje już tylko wydrukować formę, wykroić, uszyć, przetestować i ewentualnie poprawić lub odrzucić, jeśli wyrób nie spełni pokładanych w nim nadziei. Tym razem etap testowania mamy już za sobą. Szarik jest bardzo podobny do Szarotki. Zmodyfikowany jest tylko kształt ( z damskiego w męski). To umiemy już doskonale robić w obie strony.

W podobny sposób powstają też projekty, które tworzymy na zamówienie, z tym że pracując dla innych firm, razem w wykrojem dostarczamy rysunki techniczne, opisy detali i trudnych do wykonania miejsc,  propozycje materiałów i kolorów, a na końcu  szkice gotowego wyrobu. Najbardziej lubimy jeśli zlecenie obejmuje też prototyp, bo mamy szansę sprawdzić wszystko we właściwym materiale. Bardzo dużo zależy od tego jak dany materiał się rozciąga i jak układa, i zwykle to właśnie tkanina (lub dzianina) decyduje o sposobie skonstruowania formy. Ogólnie całe to zagadnienie jest fascynujące i trochę mi żal, że nie możemy mieć w ofercie większej liczby modeli :)

Piątek 23 listopada:

dzsiaj rano Szariki wyglądały tak:

a teraz są już zrobione… to znaczy prawie :)

ładne prawda? Nie do końca zrobione, bo w pośpiechu  szwalnia zapomniała o tylnej kieszonce :)  Poprawimy w poniedziałek. Tak to już jest z prototypami…

Szariki są już w sklepie. Kosztują 399 zł. To sporo, ale niestety mniej się już nie da. Ta cena dotyczy tylko partii materiału, który już mamy, kolejna będzie niestety droższa.  Na pocieszenie wystawiam na zachętę pierwszą historyczną sztukę Szarików za 299 zł.  Są w rozmiarze L. Materiał Polartec Powershield, kolor szary… a  brakującą kieszonkę dorobimy :) Czy ktoś jest chętny?

28 listopada- i już mamy kieszonkę :)

 

Share
Translate »