Parco Orobie-Valtellinesi- tam i z powrotem

Wieczorem miałam chwilę słabości. Przestraszył mnie dziwny porywisty wiatr, jak seria silnych szkwałów. Wyobraziłam sobie, że jeśli zepsuje się pogoda, nie będzie łatwo z tej hali zejść. Drogi idącej dołem nie znalazłam, z jednej strony straszył przepaścisty żleb (ale była sieć telefoniczna) z drugiej lawiniaste zbocze i kilka godzin bez telefonu. Wybrałam powrót. Jose napisał mi, że pogoda wytrzyma już tylko jeden dzień. Nie było na co czekać.

Wstałam wcześnie i wdrapałam się na swój wczorajszy ślad. Powinnam pewnie mieć poczucie straty- wracałam, nie udał mi się żaden plan, ale czwartek okazał się bardzo pięknym dniem. Po przetartym śladzie szło mi kilkukrotnie szybciej. Nie musiałam się martwić wyborem drogi, mogłam się do woli rozglądać na boki, a patrzeć było na co.

Spokojnie wkładałam raki w tych samych zlodowaciałych miejscach, zgrabnie ominęłam podstępnie puchaty śnieg, a potem widząc, że poprzednio szłam za wysoko- lawinki dotykały lub nawet przecinały mój stary ślad- zeszłam niżej na balkon  latem pewnie podmokły i grząski, teraz biały, puchaty i poprzecinany meandrami rzeczki.

Wszystko wydawało mi się cudownie piękne, nie wiem czy to na skutek zachwycającej pogody, czy tego, że szłam gotowym śladem i miałam pewność dokąd zmierzam :)

Poniżej progu znów wbiłam się w gęsty las, ale nawet i on w jasnym przedpołudniowym oświetleniu wyglądał zachęcająco i całkiem niegroźnie.

Szybko minęłam Casa del Caccia ( wciąż ani śladu skrótu) i zeszłam po śladach narciarzy przebijających się na wprost przez las. Aż dziwne jak fajnie trzymają w sypkim śniegu rakiety. Schodzi się znacznie łatwiej niż w marcu, kiedy śnieg jest zbity i ciężki.

To w zasadzie koniec najbardziej dzikiej części. Zeszłam szybko, nie zajęło to pewnie więcej niż dwie godziny. Poszłam potem w dół drogą, aż do miejsca gdzie w poniedziałek zostawiliśmy samochód, a potem inną drogą, zaśnieżoną tak, że szłam w rakietach, trawersem do bezludnego zimą miasteczka Carona. Obejrzałam  sąsiednią dolinę… przenocowałam całkiem wygodnie,  wyszłam na wysoką halę i z braku innych możliwości wróciłam…mam sporo ładnych zdjęć. Nie opuściło mnie już uczucie zadowolenia. Podobało mi się w zasadzie wszystko. Postaram się o tym jeszcze napisać, ale nie dzisiaj bo późno. W ten weekend będziemy na targach nurkowych w Warszawie. Są w Pałacu Kultury (Podwodna Przygoda, stoisko 45), gdyby ktokolwiek miał ochotę się z nami spotkać- zapraszam!

Share

5 komentarzy do “Parco Orobie-Valtellinesi- tam i z powrotem”

  1. Pięknie tam, Kasiu! Choć te lawiniska przypominają, że zimą nie ma żartów.
    Marcowe Pireneje chyba będą musiały być mocno po hiszpańskiej stronie. Bardzo śnieżna ta zima. Np. dziś, w Haute Bigorre na północnych stokach – 380 cm. I ciągle pada…

    1. Lawin się trochę bałam było wprawdzie tylko 2/3 ale po południu leciało ich całe mnóstwo, były małe ale jak się jest samemu i nie ma sieci, to człowiek się boi byle czego :) A z Pirenejami to chyba trzeba będzie przełożyć na kwiecień. W Hiszpanii też napadało i cały czas jest 4/5.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »