Pireneje, kwiecień maj 2015 Masyw Aston cz4

Po gwiaździstej nocy nadszedł piękny dzień. Góry wyglądały cudnie. Ani śladu wczorajszego deszczu i mgły. Idylla trwała jednak krótko. Jeszcze zanim wyszliśmy nadleciały chmury i pogoda stała się taka jak zwykle (jak to określił w SMS-ie Edek Krzyżak- „dynamiczna”). Kontynuując nasz zygzak po masywie Aston ruszyliśmy tym razem do góry. Z Cabane Sabine można podejść pod Port Siguer, a stamtąd zejść kolejną, równoległą doliną. Szłam już tą trasą pamiętałam, że była stroma, jednak zimą okazała się łatwiejsza niż latem. Zamiast niewygodnego ruchliwego głazowiska, gładziutka śnieżna biel. Nieco poodklejana po brzegach, ale jeszcze wystarczająco solidna, żeby przejść. Gorzej było z drugiej strony, na zejściu. Zbocze było zbyt strome, żeby je obejrzeć z góry (urywało się), ale odchodząc na bok wyjrzeliśmy troszkę. Stok przecinała gruba szczelina, śnieg już pękł. Pokrywa miała grubość ok-80 ciu centymetrów więc gdyby zechciała ruszyć byłoby źle. Bardzo ostrożnie zeszliśmy wprost w dół lewą, jeszcze nie przełamaną stroną… Uff!

Usiedliśmy potem na chwilkę na gładkim, już pozbawionym śniegu grzbiecie moreny nad stawem. Wokół nas piękne sasanki, pod nami zamarznięte jezioro nad nami ten odpadający śnieg i bezkresne błękitne niebo. Nie chciało nam się wchodzić na Port Siguer (tak biegną szlaki) i przetrawersowaliśmy zbocze skomplikowanym, pełnym stawków balkonem, gubiąc przy tym ścieżkę. Na oko zeszliśmy mniej więcej wzdłuż rzeki i dopatrzyliśmy się znaków na już odsłoniętych pólkach suchych traw. Chyba schodziły od stawów bezpośrednio w dół. Trzymaliśmy się ich potem, bo wiele pirenejskich dolin ma urwiste pięterka, z których nie wszędzie da się wygodnie zejść. Pogoda była nadal piękna. Wszystkimi zboczami płynęła woda, rzeka grubiała. Ścieżka zeszła do prawie płaskiej dolinki i rozdzieliła się. Zostaliśmy po lewej stronie strumienia i już za chwilkę okazało się, że to błąd. Znienacka zaczął padać deszcz a cabana, gdzie można się było schronić stoi na prawym brzegu. Ostrożnie pokonaliśmy niepewny śnieżny most, potem przekicaliśmy jakoś boczny nurt. Cabana Peyregrande była otwarta. Miała nawet baterie słoneczne i światło, które ktoś z naszych poprzedników zapomniał zgasić. Jedyną wadą tego solidnego domku była woda nieustannie spływająca po podłodze. Zastanawiałam się jak gruby narasta tam zimą lód…

Deszcz rozpadał się na dobre, ale czasem ustawał. Postanowiliśmy zostać na noc. W przerwach pomiędzy jedną, a drugą ulewą wychodziłam na chwilkę z moim obiektywem makro. Nie daleko, żeby bardzo nie zmoknąć. Na hali nie było nic fascynującego, ale wystarczyło popatrzeć przez szkło (to przecież świetna lupa), żeby zobaczyć całkiem inny świat. Widzieliście kiedyś strukturę zeszłorocznego bobka? Albo szkielecik suchego jagodowego liścia? Porosty wydawały się gęstym lasem, miniaturowe kwiatki nabierały urody. Taplałam się w błocie aż do zmroku, ubrana w nieprzemakalne spodnie i płaszcz (takie zdjęcia robi się zwykle na leżąco), a Jose nie mając nic do roboty chyba się strasznie wynudził…

To chyba wystarczający argument, żeby targać dość ciężki obiektyw makro, jak sądzicie?

Share

Pireneje kwiecień-maj 2015 Masyw Aston cz3

Poranek był mglisty. Nadal wiało, w dolinach nie czuliśmy tego bardzo, ale chmury pędziły, co jakiś czas darowując nam skrawek błękitu. Wróciliśmy kawałek, powtórnie minęliśmy Cabane Clarans (latem chyba zajętą przez pasterzy, ale poza sezonem równie dobre miejsce na nocleg jak schron). Zeszliśmy jeszcze kawałeczek GR-em minęliśmy Etang Laparan- niewielkie zaporowe jezioro wiosną mocno zaśmiecone ściółką z lasu. Ścieżka do Refuge Quioles podobnie jak wiele innych dróg w tej okolicy nie jest oznakowana od początku. Trzeba mieć mapę. Na szczęście IGN 1:50000 Haute Ariege jest niemal idealna. Bez problemu odnaleźliśmy szlak przy ujściu potoku. Wyżej pojawiły się nawet znaki. Długo szliśmy stromym bukowym lasem przez łany hiszpańskich cebulic. Zarastały dosłownie wszystko ciągnąc się w nieskończoność jak gęsty dywan. Idealnie trafiały w czas kiedy z lasu już znika śnieg, a buki jeszcze nie mają liści. Ta dolina była pełna kwiatów. Wyżej na podmokłych, prawie bagnistych halach czekały na nas setki narcyzów, a jeszcze wyżej, tam gdzie śnieg cofnął się dosłownie przed chwilką bujnie kwitły psizęby liliowe- piękne delikatne roślinki o cętkowanych podobnych do storczyków listkach, wysokością i sposobem wyrastania przypominające krokusy. Widywałam je już w poprzednich latach, ale pojedynczo i nie w pełni rozwinięte. Teraz nie mogłam się im napatrzyć.

Zatrzymaliśmy się na chwilkę w Refuge Quioles. Tyle żeby zjeść. To dobra, latem dzielona z pasterzami cabana. Jak na ten rejon bardzo duża. Spokojnie zmieści się tam kilka osób. Pogoda psuła się, ale nie przejmowaliśmy się. Wszystko zmieniało się tak szybko, że równie dobrze za chwilkę mogło się pojawić słońce. Tradycyjnie z trudem odnaleźliśmy początek ścieżki. Chociaż widzieliśmy, że szlak musi się zaczynać za mostem, że powinien przekroczyć jedną rzekę i wspiąć się na próg doliny wzdłuż drugiej, długo kluczyliśmy w ośnieżonym, pełnym potoków i dziur lesie szukając jakiegokolwiek przejścia. Na dodatek dopadła nas gęsta mgła, która później przeszła w drobny deszcz. Znałam te trasę, szłam nią już kiedyś w czerwcu (jakieś 6, 7 lat temu), ale zimowa sceneria wszystko pozmieniała więc kilka razy mieliśmy wątpliwości. Najtrudniej było się połapać na kolejnym pięterku doliny. W końcu zdecydowaliśmy się przejść w bród rzeczkę (nie pamiętałam nic takiego z lata) i obejrzeć wijący się po stromym zboczu ślad. Stary, więc nie wiadomo zwierzęcy, czy ludzki. Były chyba oba. Chwilami znikały, ale droga stała się bardziej jednoznaczna. Po kilkudziesięciu minutach brnięcia przez zarywający się na skalnych dziurach śnieg trafiliśmy na dach Cabane Sabine- malutkiego porośniętego trawą domku, w którym zmieszczą się najwyżej 3 osoby- dobrego i ciepłego schronu. Bardzo łatwo byłoby go minąć we mgle. Widoczność była bardzo kiepska, wydawało się nam się, że jest już ciemno, ale winna była wyłącznie chmura. Do nocy zostały jeszcze ze dwie godziny, ale pogoda nie zmieniła się już. Żałowałam, że nie mogę sfotografować doliny więc kiedy obudziłam się nocą i zobaczyłam gwieździste niebo natychmiast wyciągnęłam mój składany statyw (trójnożek oparty na kijkach i czekanie). Był jednak zbyt silny wiatr i zdjęcie nie wyszło ostre. Zostawiłam je, bo oddaje atmosferę zimowej górskiej nocy na samym końcu świata.

Share
Translate »