Pireneje kwiecień-maj 2015, Masyw Aston cz2

Nocą padało i bardzo się cieszyliśmy, że udało się przenocować pod dachem. Prognoza pogody (według Jose, bo to on sprawdzał) przepowiadała 7 słonecznych dni. Częściowo się nawet sprawdziła, ale trafiło nam się też sporo deszczu i mgły. Wszystko zmieniało się w okamgnieniu. Wiał mocny, porywisty wiatr, chmury gnały po niebie z wielką prędkością, a wichura strącała nadwątlone słońcem nawisy, więc zbocza pokrywały ślady małych lawinek. Było bardzo ciepło. Śnieg topił się w ekspresowym tempie, rzeki szalały. Zanim wyszliśmy pogoda zmieniła się kilkukrotnie i ostatecznie zdecydowała się być piękna. Pomimo tego poszliśmy w dół. Górę tej doliny znaliśmy już z lata, a wejście do Refuge la Ruhle zmusiłoby nas do przejścia do Andory. Połączenia pomiędzy poszczególnymi dolinami Masywu Aston są wyjątkowo nieliczne i strome. Nawet latem nie jest tam łatwo, a pokonanie wysokich przełęczy zimą byłoby ryzykowne. Nie opisywałam Wam tych tras, znam je jeszcze z czasów przed blogiem, o wielu z nich napisałam w książce. To przepiękne, bardzo dzikie miejsca. Bezludne, nieznakowane, wyjątkowo niedostępne i strome- mur na straży północnej granicy Andory.

Droga w dół też bardzo nam się podobała. Szliśmy po dobrym, solidnym firnie, nie zapadając się prawie wcale (pomimo tego, że nie zabraliśmy rakiet). Rzeka początkowo schowana pod śniegiem rosła w siłę z każdym metrem, wytapiająca się woda zalewała zbocza. Wszystko robiło się coraz bardziej grząskie i mokre. Już kilkaset metrów poniżej cabany pojawiły się pierwsze kwiaty. Od jeziorka zamkniętego małą zaporą schodziliśmy drogą, wąskim starym asfaltem wśród zieleniejących, ukwieconych polanek i łąk, w pełnym słońcu. W południe usiedliśmy na chwilkę żeby zjeść (zaraz za mostem jest lekko schowana w krzakach cabana), a potem już znów w deszczu podeszliśmy leśną gruntową drogą na grzbiet opadający z Platou Beille i zeszliśmy GR10 do Cabane Clarans. Zawsze byłam ciekawa tego odcinka szlaku. Odchodzi bardzo daleko i od cywilizacji, i od najwyższych gór. Nie ma na nim typowych dla GR10 wygodnych schronisk, chociaż schodzi aż na 1000 metrów npm. Masyw Aston to głębokie prostopadłe do głównej grani doliny, przez które idzie się cały dzień. Odludne, mało odwiedzane miejsca, nieatrakcyjne dla „zdobywców szczytów”, urwiste, zalesione i piękne. GR10 na tym odcinku jest bardzo dziki. Refuge Clarans to wyjątkowo prowizoryczny schron, urządzony w betonowym domku pozostałym po budowie tamy na Etang Laparan, skutecznie ukryty w podmokłych chaszczach. Wokół piętrzyły się sterty pociętego w bale, porastającego już grzybami drewna, ale rozpalenie w kominku okazało się niemożliwe. Dym natychmiast wracał okadzając nam całe pomieszczenie. Pomimo tego, że byliśmy mokrzy poddaliśmy się już po godzinie. Rzeczy i tak wyschły, a nam i tak było ciepło. Zaraz za schronem wije się piękna kąpielowa rzeczka, wszędzie kwitły hiszpańskie cebulice, prymulki i dzikie śliwki. Latem całą okolicę zarosną bujne pokrzywy. Wiosną patrzyliśmy na nie innym okiem- popatrz ile nam tu urosło jedzenia!

Share

Pireneje kwiecień 15- Masyw Aston cz1

Wyszliśmy z malutkiej wioseczki le Castelet kilka kilometrów na zachód od Ax les Thermes. Można było wyjść też z Ax, ale tak udało nam się ominąć stację narciarską. Zaparkowaliśmy samochód wśród kwitnących jabłonek na maleńkim kamiennym ryneczku i chociaż było już bardzo późno- prawie ósma- wyszliśmy znakowanym żółto szlakiem w kierunku cabany Bisort. Miałam nadzieję, że będzie otwarta. Nie była daleko, ale musieliśmy podejść około siedmiuset metrów. Ścieżka wspinała się stromo przez gęsty las. Po drugiej stronie doliny słońce oświetlało zbocza Montagne de Tabe. Jak zwykle wiosną płonęły łąki, a nad górami unosił się dym. Po zmroku widać było plamy ognia. Nocny las wydawał się nieco przerażający, ale nie szliśmy długo. Zaraz za zakrętem na wąskim błotnistym grzbiecie wpadliśmy wprost na mały domek. Był otwarty. Dobrze nam się w nim spało. Wyszliśmy chwilkę po tym jak słońce oświetliło naszą polankę. Jeszcze do południa cieszyliśmy się ciepłem i światłem, potem nadciągnęło sporo chmur i zaczął wiać silny wiatr. Ścieżka minęła kolejną cabanę (też otwartą), a potem podeszła do trzeciej. Zatrzymaliśmy się tam na chwilkę żeby zjeść. Na półkach leżały książki- niezwykłe, wyglądające na bardzo stare. Sfotografowałam je. Cabana była skromna i mała. Wypolerowany ze starości stół, prycza, koza. Nie wiedziałam czy to lektury pasterzy czy zostawił je tu jakiś stały bywalec. Sprawiały wrażenie jakby cofnął się czas. Nie tak naprawdę, do przedwojennego zacofania i biedy, ale od razu do romantyzmu. To oczywiste, że czas jest względny i tu w oddaleniu od cywilizacji każdy może go sobie wyzerować tak, jak chce. Teraz mieliśmy rok 1880-ty. Docenialiśmy to.

Zupa z pokrzyw, szybka herbata. Kostka czekolady. Chwilkę potem znów drapaliśmy się do góry przez płaty śniegu i rzadki las. Trasa nie pasowała do mapy, ale widywaliśmy pojedyncze znaki. Minęliśmy kolejną cabanę, wygodną i dużą. Powinna być przy całkiem innym szlaku. Znaki jednak nie znikły, prowadziły dalej. Wieczorem wyszliśmy na grzbiet i skręciliśmy na wschód. Decydowaliśmy mocno na oko. W śniegu znów zgubiliśmy szlak, ale nie orientację. Na przełączce widocznej na końcu naszego grzbietu powinniśmy minąć szlak do Refuge la Rulhe i zejście do cabany Rioutort, o której nic nie wiedzieliśmy, ale która była naszą jedyną nadzieją na nocleg pod dachem. Na Platou Beille było już za daleko. Ściemniało się i wiał huraganowy wiatr. Nie zdążylibyśmy przed nocą. Zejście do Rioutort zaznaczono tylko na niektórych mapach. Jest bardzo strome i bardzo mokre, ale możliwe. Przy śniegu chyba nawet łatwiejsze niż latem. Zapamiętałam gdzie powinna być cabana wiedząc, że nie zejdziemy na dno doliny przed zmrokiem. Na szczęście trafił nam się stary narciarski ślad. Dzięki niemu ominęliśmy skałki i kilka podstępnie ukrytych pod cienkim śniegiem potoków. Dotarliśmy do drzwi w gęstniejącym mroku. Były otwarte. Wewnątrz prycza, koza i stół. Drugą salę, widocznie używaną latem przez pasterzy zamknięto, ale pozostawiono nam tę. Byliśmy wdzięczni, jak zawsze kiedy uda nam się spotkać z tak bezinteresowną gościnnością. W zwykłym świecie, już zapomnianą. Nie wiedziałam jeszcze, że w tym rejonie Pirenejów to norma. Że podczas prawie miesięcznej wędrówki przez Francję spotkam jeszcze wiele takich miejsc. To chyba wywarło na mnie najgłębsze wrażenie tej wiosny. Solidarność nieznajomych. Ludzi, których nie łączy przecież nic poza miłością do gór.

Share
Translate »