Rondane czerwiec 2014 cz1-Grimsdallshytta

<—Zaopatrzeni w mapę Rondane Nord 1:50 000 (ze sklepu DNT w Oslo) wskoczyliśmy w Oppdal do pociagu (był chwilkę po przejeździe autobusu) i pół godziny później wysiedliśmy na puściutkiej stacji w Hejrkinn. Pięknej, drewnianej, bajkowej. Wietrznej i zimnej- bo to wysoko.  Ugotowaliśmy obiad wewnątrz, ubraliśmy się i wyruszyliśmy na południe oznakowanym, ale bardzo bagnistym szlakiem. Tak naprawdę żeby dojść do Rondane trzeba najpierw przejść przez Dovrefjell. Granica parku zaczyna się tuż za kempingiem Hagerster Turisthytte. Ścieżka wspina się bardzo łagodnie na niemal płaskie zbocze. Jedynym miejscem na biwak mogłoby być malutkie jeziorko wśród krzaków, ale minęliśmy je i przeszliśmy na drugą stronę bardzo szerokiej grani. Przed północą rozbiliśmy namiot w gęstych kremowych porostach, które jednak wcale nie okazały się miękkie. Rosły na luźno porozrzucanych kamieniach.

AA032

Dovrefjell to ogromne, otwarte, pokryte karłowatymi roślinkami pustkowia. Harmonijne i piękne, chociaż bardzo dalekie od naszego pojęcia gór. Puste, wietrzne i dzikie. Dopiero przed południem następnego dnia wypatrzyliśmy na horyzoncie Rondane. Zeszliśmy z płaskowyżu do Grimsdallshytta bez szlaku, zimową oznaczoną na mapie na niebiesko trasą, bojąc się, że sprawdzi się prognoza pana z DNT i z braku letniego mostu (jeszcze przed sezonem) nie damy rady sforsować rozlanej rzeki. Zeszliśmy w ten sposób wprost na puste pole namiotowe i drewniany myśliwski domek -muzeum. Warto tam wejść. Można poleżeć na skórach renifera (są niesamowicie grube!) i poczytać o historii polowań na te piękne zwierzęta. W razie pilnej potrzeby można się w tym domku schronić przed deszczem, lub tak jak my- przed upałem.

Po obiedzie, przekroczyliśmy granicę Parku Narodowego Rondane i wyszliśmy szlakiem w kierunku Doralseter. Początkowo przez lasek, potem długo monotonnym, rozmiękłym stokiem z niekończącym się widokiem na pustkowia. Przed deszczem udało nam się jeszcze przekroczyć grań, zbiec stromym, kamienistym zboczem i znaleźć miejsce biwakowe w karłowatym brzozowym lasku- tuż przy szlaku. Widać je bo to jedyny płaski kawałek od dłuższego czasu. Następna możliwość jest niżej nad rzeką.

Przed nami pojawiły się wyższe i bardziej skaliste góry-początek Rondane.

Share

Trollheimen 2014, Innerdalen

Zejście do Innerdalen wydawało się szybkie i proste. Tak wyglądało na mapie, w rzeczywistości to długa, bardzo stroma ścieżka przedzierająca się w dolnych partiach przez gęsty las. Upał. Błoto. Silne słońce. Przy schronisku okropny tłum. Wyżej już tylko trochę spacerowiczów wdrapujących się na piętro doliny wzdłuż wielkiego wodospadu. Potem grupki wędkarzy uciekających w popłochu przed burzą. Zachmurzyło się w mgnieniu oka, bez ostrzeżenia. Zdążyliśmy wbiec pod skąpy dach schowanego za górką schroniska klubu wysokogórskiego (zamkniętego oczywiście). Po godzinie poszliśmy dalej, bo burza zmieniła się w zwykły deszcz, a dach i tak ochraniał tylko plecy. Rozbiliśmy namiot dwie godziny dalej, obok kolejnej zamkniętej chatki.

AA020

Nocą padało, ale rano pojawiły się przebłyski słońca. Przez całe zejście podziwialiśmy kotłowisko chmur w głęboko wciętej dolinie. Wszędzie wokół góry były jeszcze ośnieżone. Na najwyższej w masywie -Trolli, którą minęliśmy w czasie burzy siedziała lodowa czapa (a to tylko 1850m npm), po drugiej stronie w parku Dovrefjell pośród pasów śniegu błyskały jakieś lodowce. Dolina sięga niedalekiego już fiordu. Żeby tam dojść trzeba by jednak zejść z Innerdalen wprost w dół i potem długo wlec się jakąś drogą. Nasza trasa prowadziła na parking koło Ericshytte, ale ponieważ na końcu poszliśmy jakimś wariantem wylądowaliśmy wprost na szosie. Machaliśmy uparcie (i bezskutecznie) przez pół godziny. W końcu zatrzymał się nam autobus chociaż to raczej nie był przystanek… zresztą kto wie :).

Share
Translate »