zimowy trawers Lofotów- Nusfjord

Wychodząc z zacisznego biwaku mieliśmy nadzieję, że dalej będzie już łatwiej i faktycznie było inaczej. Ścieżka odeszła lekko od wybrzeża po czym wprawiła nas w zakłopotanie na oblodzonej górce. Ślad znikł. Kopczyki prowadziły do łańcucha opadającego wąskim żlebem na plażę. Jose nawet zdążył kawałek zejść, zanim zauważyliśmy, że dolna część ubezpieczeń wmarzła w blok lodu długi na kilka metrów, gruby na pół, idealnie przezroczysty. Zanim tam doszłam Jose zawrócił. Podeptaliśmy wielki kawał śniegu zanim udało nam się znaleźć inne zejście- drabinę. Wyprowadzała na trawers, w gęsty cień, potem w pięknie oświetlone łączki i oblodzony uskok w lasku. Koło południa dotarliśmy do Nusfjord. To piękna, bardzo turystyczna wieś. Posiedzieliśmy tam nawet chwilę, nabraliśmy gorącej wody do termosu (w restauracyjnej toalecie), Jose wyciągnął ze śmietnika kawał tektury- zapomnieliśmy zabrać osłonkę do palnika i wiatr bardzo nam utrudniał gotowanie. Uroki cywilizacji…

Dalej szosą, skrytą już w cieniu, obrośniętą soplami, raczej pustą. Przy Storvatnet w prawo w las ścieżką oznakowaną i nawet lekko widoczną, bo ktoś już szedł. Z górki, grani o zawrotnej wysokości 120 metrów był wspaniały widok na obie strony, tym lepszy, że trafiliśmy na zachód słońca. Gdyby nie było tam tak zimno,  gdyby nie brak wody zostalibyśmy pewnie na noc. Poszliśmy w dół, trawersem przez las i zabiwakowaliśmy tuż przed Kiljan, na odejściu szlaku prowadzącego do Napp. Była strzałka, ale nie było śladów. Woda wysączała się z błota pod lasem, od fiordu oddzielała nas szosa, nocne niebo, tym razem rozjaśnione zorzą co jakiś czas przecinały potężne światła autobusu czy ciężarówki. Długo siedzieliśmy obserwując góry. Było pięknie. Na większości zrobionych wtedy zdjęć odkryłam potem linię energetyczną, w nocy niewidoczną… ;)

Share

Zimowy trawers Lofotów- Nesland

Zejście do szosy było bardzo zalodzone. Skaliste, strome, raczej powolne. Pogoda coraz bardziej mętna. Wieś wyludniona, pierwszy samochód zobaczyliśmy dopiero przed mostem. Mocno wiało więc machnęliśmy i któryś kolejny się zatrzymał. Mosty są wąskie, bez miejsca dla pieszych, zimą oblodzone i wystawione na wiatr. Nie wiem nawet czy wolno tamtędy chodzić, na pewno byłoby to stresujące, bo to główna szosa, pełna ciężarówek. Podwiozły nas dwie Francuzki. Wysiedliśmy w Rambergu- zbaczając trochę z zaplanowanej trasy. Po tygodniu nasze śpiwory wymagały już odmrażania. Mieliśmy nadzieję na kemping.

Pierwsze co zobaczyliśmy to informacja turystyczne. Wspaniała. Duża, ciepła z darmowa kawą i panem, który po nieudanej próbie znalezienia nam jakiegoś noclegu zaproponował swój dom- Skoro tylko na jedną noc, żeby wyschnąć, to ok, zostawcie otwarty wychodząc. Zapłaciliśmy za to jak za tani kemping, a dom był absolutnie wspaniały. To był bardzo udany dzień. Śpiwory urosły, namiot schudł, my objedliśmy się jak bąki, opiliśmy do rozpuku i pokleiliśmy wszystkie rozczłonkowane mapy.

Wiedzieliśmy, że pogoda ma być zła, ale i tak trochę nas to zaskoczyło. Wichura. Tumany pędzącego śniegu. Lodowate chmury przeciskające się przez grań. Szosa, którą musieliśmy wrócić do mostów pusta, dalej wiejska droga odśnieżona tylko pobieżnie, na końcu biała, ale ubita, bo co jakiś czas ktoś jechał. Ładna. Nie przeszkadzało nam tych kilkanaście kilometrów po łatwym. Poszło szybko. Nesland okazało się piękną wioseczką, o tej porze roku bez ludzi. Był tam piknikowy stół, więc zjedliśmy. W międzyczasie chmurska znikły, wyszło słońce. Idąc wąską, depnietą tylko jednym śladem ścieżką mieliśmy za plecami wspaniały widok. Aż do końca Lofotów.

Przed nami też pięknie. Góry i morze. Początkowo ścieżka była łatwa, chociaż pokryta płatami twardego lodu. Szliśmy trawersem, dość wysoko nad wybrzeżem. To stara droga łącząca rybackie wioski. Nie spodziewamy się, że okaże się trudna. Lód, stromizna, na zmianę z kopnym śniegiem. Ekspozycja i na koniec najgorsze- oblodzone skalne bloki tuż nad morzem. Jose pokonał to miejsce z godnością- włożył raki. Ja wdrapywałam się na skały bez plecaka przerzucałam go kawałek dalej, spełzałam, wpełzałam… Okrutnie mnie to wymęczyło. Nie wiem czy poszliśmy dobrze, bo prowadzący nas ślad na chwilę znikł. Znikał nam wielokrotnie, błądził i wracał, my też sporo kluczyliśmy. Kiedy w końcu wyszliśmy na łatwe z radością rozbiliśmy namiot. Uff… Płasko (jak się okazało zamarznięta kałuża), obok szybka rzeczka, osłaniający nas od wiatru las. Wieczorem połaziliśmy troszkę po okolicznych skałach. Świecił księżyc i było bardzo pięknie.

Share
Translate »