Rondane 2014 cz4-Rondvassdalen

Po nierównej nocnej walce z wichurą zmordowani i niewyspani postanowiliśmy poddać się i zwinąć namiot. Padało, ale co tam. Mieliśmy dość.

Zanim się spakowaliśmy huragan odgryzł się nam się jeszcze raz. Nasz namiot nie ma sypialni tylko lekką moskitierę (zintegrowaną z podłogą), której zresztą zwykle nie bierzemy- sypiamy na ziemi. Tym razem wzieliśmy ze względu na komary, kleszcze i podmokły grunt. Wichura hulała wewnątrz na całego. Bladym świtem spod niedopiętej moskitiery wyssało płaszcz przeciwdeszczowy Jose. Moja wina, to ja zostawiłam pięciocentymetrową szczelinę i to ja w związku z tym wyskoczyłam w skarpetach na deszcz. Dogoniłam, odzyskałam, a chwilkę potem, kiedy się pakowaliśmy znów pobiegłam za toczonym przez wiatr (po płaskim!) plecakiem… Płaskie niestety nie było nieskończone, dalej wezbrana rzeka… Chwilka grozy, połapaliśmy plecaki, zdusiliśmy płachtę namiotu, ogarnęliśmy się i zamiast brnąć ambitnie na ośnieżony i wygłaskiwany przez wiatr szczyt zdecydowaliśmy się podejść doliną.

Było pięknie. Naprawdę. Chyba znacznie ciekawiej niż wśród pokruszonych głazowisk na górze. Na skrzyżowaniu dolin Langglupdalen i Rondvassdalen (bo nie można tego w żaden sposób nazwać przełęczą) minęliśmy dwie bardzo spieczone dziewczyny z ogromnymi plecakami. Nocowały w pięknym biwakowym miejscu nad jeziorem. Popularny latem szlak skończył się na przystani (w sezonie dalej płynie się statkiem), a my wdrapaliśmy się na zaśnieżone zbocze trawersując urwisty brzeg Rondvatnet.  Położone na drugim końcu wąskiego jak fiord jeziora schronisko Rondvassbu było zamknięte. Droga pusta, parking bezludny. W letniskowej miejscowości Mysuseter złapaliśmy stopa, a niedługo potem w Ota autobus do Lom. Wcześniej drugiego stopa od razu w Jotunheimen (tylko spytałam o autobus :)), ale z braku gazu i mapy nie mogliśmy niestety skorzystać. Bardzo nam był potrzebny outdoorowy sklep. Pewnie jest jakiś w Ota, ale było już na to za późno. Znaleźliśmy tylko czynny supermarket (Rema 1000 niedaleko stacji po drugiej stronie torów).

To tyle jeśli chodzi o Rondane. Piękne góry prawda? Bardzo szkoda mi było z nich schodzić…

Share

Rondane czerwiec 2014 cz3-Hogronden

Po pięknej białej nocy nastał szary świt. Wiało okrutnie, było lodowato. Na szczycie, z pozoru bardzo bliskim (w rzeczywistości odległym o prawie dwie godziny) wichura dosłownie zwalała z nóg. Wejście i zejście są strome, ale łatwe. Wielkie, w miarę stabilne głazy. Niezbyt urodziwe. Za to widoki, pomimo złej widoczności cudne, chociaż ich podziwianie niemal niemożliwe. Uciekaliśmy stamtąd lekkim kłusem, bojąc się nadchodzących chmur. Wiatr siekł po oczach lodem, wierzchołek, z którego już na szczęście zeszliśmy szybko zakryła mgła. Schowaliśmy się na chwilkę (tyle żeby ugotować) w zabytkowym kamiennym schronie z 1882 roku- przodku luksusowych schronisk DNT. Przypominał nasze pirenejskie cabany, z tym że chyba nikt już o niego nie dbał. Dach pełen dziur, urwane drzwi. Ściany ozdobione napisami wydrapanymi przez każde z pokoleń. Padało niegroźnie więc nie siedzieliśmy długo. Zeszliśmy słabo widoczną ścieżką na dno doliny Langlupdalen i zawróciliśmy na zachód, mając zamiar zdobyć też najwyższy w tym masywie Rondslottet. Doszliśmy tylko w pobliże i wichura z deszczem pokonały nas. Rozbiliśmy namiot w jakimś okrutnie wietrznym miejscu i przez całą noc trzymaliśmy- niestety nie kciuki tylko szpilki- żeby tropik nam nie odleciał.

Share
Translate »