Jesienna Korsyka-Vizzavona

Las ociekał, asfalt błyszczał, nie było żadnych samochodów. Zeszliśmy ze dwie serpentyny, minęliśmy jakieś roboty drogowe, obojętnie przejechało kilka aut, w zasadzie mogliśmy łapać w każdą stronę…

AA012Na zakręcie niespodziewania zabrał nas do rozklekotanej furgonetki Katalończyk z Girony. Jechał do jakiegoś urzędu w Calvi skarżyć mafijnych Korsykan (to cytat), którzy nie zapłacili mu ubezpieczenia za pracę w polu. Usiadłam na pudle z tyłu samochodu. Furgonetka miała tylko dwa siedzenia, a panowie od pierwszego wejrzenia tak się rozgadali, że nie miałam serca im przeszkadzać. Zamiast do najbliższego sklepu w Vivario zjechaliśmy aż do supermarketu w Corte. Starałam się przeżyć niekończące się serpentyny na klęczkach, wpatrzona w maleńkie okienko z tyłu pojazdu zasłonięte płachtą jakiegoś dywanu. Opadała na mnie co chwilkę,  trudno ją było utrzymać, a ręce przydawały się bardziej do zachowania równowagi…

AA011Poszliśmy potem na piwo do „mafijnego baru” (faktycznie niektórzy faceci wyglądali mocno podejrzanie), zrobiliśmy zakupy i wsiedliśmy w pociąg na Col de Vizzavona. Fajnie się nim jedzie. Na każdej stacji konduktor wysiada, gada z panem czy panią z okienka, wymienia pocztę i jakieś paczki.  Czasem pali, czasem pije kawę. Nie ma pośpiechu. Stacje to jedyne miejsca gdzie mogą się minąć składy jadące z przeciwka. Pochodząca z połowy 19-tego wieku lina kolejowa (Chemin de Fer de la Corse- czyli chyba ścieżka żelazna Korsyki) jest pojedyncza. Nie zmodernizowano pięknych ażurowych wiaduktów i obudowanych kamieniami tuneli.

W miarę współczesny wagonik rzęził wdrapując się na zawrotną wysokość 1000 metrów nad poziomem morza, ale było w nim ciepło, był prąd i mogliśmy naładować telefony. Przysnęliśmy trochę, a potem w pośpiechu wyskoczyliśmy na przerażająco lodowaty i upiornie wietrzny peron w Vizavonnie. Oświetlony był tylko wylot tunelu. Znów noc.

Nie było cienia wątpliwości, że to nie sezon. Ciemne okna, pozamykane okiennice. Wiatr wlókł po mokrym asfalcie jakieś liście, czy może śmieci. Połaziliśmy w kółko, ale wszędzie było mniej więcej tak samo. Dopiero rano odkryliśmy że dziewiętnastowieczna świetność Vizzavony odeszła. Stylowe hotele spłonęły, dachy pozapadały się, z wielu budowli  zostały już tylko fasady. Nie zauważyliśmy tego wieczorem. Zniechęceni i zmarznięci wróciliśmy na stację. Poczekalnię zawalały jakieś graty, dziecinne wózki, wezgłowia rzeźbionych łóżek. W okienku siedział jeszcze zawiadowca.  W pomieszczeniu było zaskakująco ciepło.

AA007Zapytałam gdzie się tu można przespać. Kolejarz- młody chłopak z Ajaccio, pokazał nam polną drogę – rozbijcie sobie gdziekolwiek namiot, toaleta jest na peronie, nie zamykam… kolejny pociąg dopiero o świcie. Nikt was tu nie będzie zaczepiał.

Na odchodnym dostaliśmy jeszcze trochę słodyczy.

AA008Kawałek dalej wzdłuż torów były jakieś zabudowania. Schowaliśmy się pod daszek z tyłu budynku. Tu mniej wiało, a nocą nie zalał nas deszcz. Pogoda poprawiła się dopiero o rano. Słyszeliśmy pierwszy pociąg, ale z miejsca gdzie spaliśmy nie było go widać. Koło 8-mej (długo się zbieraliśmy) nadjechali jacyś robotnicy leśni. Wichura zwaliła trochę drzew i chyba mieli zamiar to pousuwać.

AA010Nadal mocno wiało, ale zapowiadał się piękny dzień. Słońce rozświetliło pominięty poprzedniego dnia Monte d’Oro.  Złoty Szczyt w pełni zasługiwał na swoją nazwę.

 

Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »