Zanim zabiorę się za relację, tradycyjnie coś co najbardziej zwróciło moją uwagę. Nic niezwykłego- pirenejski las. Ponieważ dobrze znamy Hiszpanię uparliśmy się tym razem trzymać francuskiej strony- dzikiej i zalesionej. Pogoda była na tyle dobra, że prawie się udało. Staraliśmy się chodzić wysoko – z wielu powodów tak jest najłatwiej, jednak nie uniknęliśmy lasów i co najdziwniejsze chociaż zasypany śniegiem i bardzo stromy gąszcz jest niemal nieprzechodni i tym razem wyjątkowo mocno dał nam w kość, nie mogę o tym lesie zapomnieć. Był magiczny, bardzo żałuję, że nie wykorzystałam okazji i zrobiłam mało leśnych zdjęć. Z jednej strony korciło mnie żeby fotografować, z drugiej wydawało mi się, że wszystkie ujęcia są zwykłe, a za chwilkę, może za zakrętem pojawi się jakiś inny, ciekawszy widok, coś bardziej niezwykłego, widowiskowego. Trochę głupio… powinnam raczej docenić to co już „miałam”- a było tego przecież całe mnóstwo.
Pięknie pokazane, zawsze czekamy na to co, jest za zakrętem, całe życie ;-)
chyba tak, tylko jak to zrobić żeby nie przegapiać przy okazji tego co przed :)
Dość proste w teorii, należy nie czekać, ani na zakręt, ani na nic ;-)
zbyt proste :), czekanie też ma swój urok i byłoby mi go bardzo szkoda. Obawiam się, że receptą jest równowaga- w praktyce chyba ekstremalnie trudna…