Wstaliśmy wcześnie i udało nam się wyjść jeszcze przed świtem.
Słońce pięknie rozświetlało wierzchołki gór. Pierwszy ozłocił się Pic du Midi d’Ossau- najwyższy w tej okolicy. Kilkanaście minut później, kiedy słońce zeszło niżej- na wszystkie okoliczne szczyty, nie umiałam go już łatwo odróżnić. Z tej strony chyba najmniej go widać- najokazalej prezentuje się z daleka.
Orientacja pośród niskich, podobnych do siebie pagórków wcale nie była łatwa. Podeszliśmy na kolejny próg, a potem obeszliśmy kotlinkę łukiem sugerując się dość wyraźnym śladem rakiet, pewnie pochodzącym sprzed kilku dni.
Za nami pojawił się piękny widok na wschodnią ścianę doliny Ossau.
Przed nami wznosił się dumnie Pic Peygeret, który początkowo wzięłam za Pic du Midi- schowany za swoim znacznie niższym sąsiadem.
Ślady urwały się na końcu kotlinki. Spróbowaliśmy podejść na przełączkę, tuż powyżej nich, ale było tam bardzo stromo. Obsuwaliśmy się. Zeszliśmy kawałek i podeszliśmy śladem narciarza na właściwą- przechodnią przełęcz.
Zejście było strome, ale łatwe. Przetrawersowaliśmy kawałek w prawo i dość daleko udało nam się zejść wygodnie po odsłoniętych już trawkach. To miejsce na mapie oznaczono jako trudne. Być może bywa takie kiedy na trawkach jest lód, chociaż można też stamtąd zejść bezpośrednio w dół- zwykle tak jest prościej. Kropkowane oznakowanie jest chyba mocno na wyrost.
Szliśmy potem długim trawersem u stóp Pic du Midi. Pomyślałam, że z tej strony góra wygląda niezbyt urodziwie, a chwilkę potem, że może niesłusznie tak ją skrytykowałam… Kiedy tylko minęłam urwisko, z rozgrzanych skał poleciała pierwsza lawinka- nieduża, ale zabrzmiało to jak ostrzeżenie… albo pogróżka. Ja ci pokażę nieurodziwie!
W schronisku Pombie spotkaliśmy parę Hiszpanów z psem, później kilku narciarzy. To popularne miejsce, bez szans na samotność nawet zimą.
Wokół było mnóstwo śladów. Większość prowadziła w dół. Na Col de Portalet.
Wybraliśmy jedną z wyraźnych ścieżek i też poszliśmy w kierunku szosy.
Śnieg miękł i na stromiznach robiło się coraz trudniej, musiało już być koło południa.
Przez tydzień naszej nieobecności niewiele się tu zmieniło. Śnieg nadal przykrywał cyrk Aneou grubą lśniąco-białą warstwą. Samochody na parkingu ginęły w labiryncie dwumetrowych tuneli. Obok nas obozowało kilka kempingowców.
Zrobiliśmy zakupy w dwóch absurdalnie zaśnieżonych supermarketach (francuski jest lepszy niż hiszpański), wyciągnęliśmy z naszego vana stolik i dwa leżaki, i przez chwilkę poczuliśmy się jak zwykli turyści… Ciepło, leniwie… fajnie :)