Rano nic się nie zmieniło. Chyba tylko temperatura. Namiot kolejny raz obrósł lodem, a naszą łączkę obklejała mgła. Nie opuściła nas na podejściu, nie pozwoliła obejrzeć widoków z grani i dopiero kiedy zeszliśmy pod chmury zmieniła się w drobny deszcz. Po drodze, tuż pod Col de Stau minęliśmy kolejne wojskowe ruiny. Całą drugą stronę grani porastał drut kolczasty rozwleczony gęsto po stoku. Ścieżka była zalodzona i stroma. Na samym przejściu drut wycięto, ale jakiekolwiek pośliźnięcie się czy upadek skończyły by się bardzo źle. Nie widzieliśmy jak daleko to sięga. Zbocze ginęło we mgle, drutu musiało być mnóstwo. Szliśmy przez zasieki dobrych klika minut. Bardzo ostrożnie. Dalej wydostaliśmy się na łagodne łąki otoczone tumanami chmur. Ścieżka gubiła się nam co i rusz, i Jose, który poszedł szybciej (nie robił zdjęć) rozpędził się i myślał, że zabłądził. Padał deszcz, nie było gdzie się zatrzymać i zjeść. Na dnie doliny znaleźliśmy inny, lepiej oznakowany szlak i poszliśmy błotnistym trawersem do Ferrero. Wioska była wyludniona, schronisko nieczynne. Jose nadal szukał internetu. Trzech panów remontujących zabytkowy bruk zaproponowało nam podwiezienie (ale dopiero po pracy) do Vinadio gdzie znaleźlibyśmy wszystko co trzeba. Nie chciałam. Dla Jose to był ostatni dzień, mi zostały jeszcze niecałe dwa. Vinadio jest nisko i wolałam zostać gdzieś, skąd dałoby się interesująco wyjść. Zachęceni drogowskazem „Bersezio” zaczęliśmy schodzić jakąś dróżką, ale zginęła 500 m za wsią. Drogowskaz „Bersezio” (identyczny jak ten na początku) odsyłał znów w górę, z powrotem do wsi. Propozycja chodzenia w kółko?
Porzuciliśmy tę ścieżkę i kierując się tym razem mapą zeszliśmy trawersem do zgubionego przed południem szlaku schodzącego bezpośrednio w dół. Do szosy biegnącej doliną Stura. Padało. W dolinie pasły się setki krów, a ubity ich kopytami grunt zmienił się w bagno pełne świeżych kup i klejącego ciężkiego błota (w tym samym kolorze co kupy). Ubabrani po łydki, ociekający doszliśmy do asfaltu. Przy drodze stał jakiś hotel. Jose przez godzinę próbował się tam połączyć z internetem. Wypiliśmy przy tym kilka kaw, a mi robiło się coraz bardziej gorąco. Byłam w Polarnej, ponad 1000 metrów wyżej był przecież solidny mróz. W ponurym, pozbawionym Internetu hotelu prowadzonym przez parę staruszków, wręcz przeciwnie. Trzeba się było rozebrać, ale wpadliśmy tam przecież tylko na chwilkę…
Wypadliśmy równie nagle, kiedy Jose stwierdził, że się nie uda. Chwilkę biegliśmy mokrą szosą, szybko złapaliśmy stopa, a ja niestety złapałam katar. Upiorny. Lało mi się z nosa jak z kranu. Nie wiedziałam już co jest bardziej winne przegrzana hotelowa jadalnia, moja niechęć do rozbierania, czy może wypełniający wnętrze wilgotny kurz… Ludzie, którzy nas zabrali (Szwajcarzy) jechali do fajnego hotelu. Zabraliśmy się z nimi i zanim się obejrzałam Jose siedział przy kompaturze, a sympatyczny pan prowadził mnie do ślicznego pokoju. Hotelik był naprawdę piękny. Jedzenie doskonałe, bezglutenowe i podane jak w drogiej restauracji. Alberge de la Pace w Sambuco, otwarte przez cały rok. Nawet gorący prysznic nie przerwał mojego kataru. Pani z recepcji ratowała mnie tabletkami, zużyłam 3 rolki papieru i wypełniłam nimi cały kosz. Masakra. Jose wyszedł na autobus o 6-tej rano spędziwszy (jak mi się wydawało) cały poprzedzający wyjście czas pod prysznicem. Próbowałam się wygrzać w łóżku. Spałam jak długo umiałam. W przerwach podziwiałam padający na przeciwległe zbocze śnieg. Przerażająca prognoza o 50 cm na 1500 metrach jednak się w końcu sprawdziła. Las przecinała wyraźna linia- czarne i białe.
Hotelowe łóżko było wygodne i ciepłe. Czajnik. Czyściutka pościel. Mogłam tam zostać na ten ostatni dzień. Katar, śnieg, marna widoczność. O 11-tej spakowałam się i wyszłam w deszcz. Katar minął mi po kilkuset metrach. Jeszcze przed podejściem. Śnieg dopadł mnie godzinę wyżej. Potem męczyła mnie mgła.
Nie zdążę Wam już o tym napisać. Lecę rano do Barcelony i wracam za dwa tygodnie. Zabieram ze sobą nową grubą wełnę do przetestowania. Cudownie miękka, bardzo mięsista, dość niestety ciężka (350g/m2).
Prognoza jest świetna. Pireneje pewnie piękne jak zawsze… nie mogę się już ich doczekać :)
Jeśli nie teraz to może po powrocie uda ci się skończyć tą opowieść? Przyznam, że śledzę ją cały czas i jestem ciekawy zakończenia.
OK, w takim razie od tego zacznę, postaram się trochę ogarnąć do jutra i opisać to zanim zacznę następną historię.
Cierpię na tę samą przypadłość ;)
miło mi, że czytacie :)
Uwielbiam te fotorelacje z wypraw, ale tym razem dodatkowo zainteresowały mnie skarpety ze zdjęcia ;)
Ciekawi mnie jak one wypadają zapachowo… w porównaniu do skarpet wełnianych? Moje zaczynają masakrycznie śmierdzieć po 2 dniach =/ 3-go trzeba albo uprać albo zakładać poza namiotem i plecami do wiatru >) (przepraszam co wrażliwszych czytelników)
Przy okazji jeszcze zapytam który to kolor PSP tak fajnie się prezentuje na pierwszym zdjęciu? Ocean Blue? Cinder? Oraz jaka jest ich waga dla rozmiaru M?
pozdrawiam serdecznie! :)
Hej. Te skarpety są spoza oferty. Resztki z zamówienia dla dużego klienta (w jego kolorze). Jest jeszcze kilka sztuk i kilka par legginsów, ale już tylko małych, gdyby Cię interesowały. To spokojniejszy odcień morskiego niż nasz ocean blue. Nie ważyłam, ale ten materiał był troszkę grubszy niż inne więc waga też pewnie jest większa. Są bardzo fajne. Bardzo odporne na zdzieranie. Ogólnie ja jestem zadowolona z powerstretchowych skarpet w każdym możliwym wydaniu. Co do zapachu- to bardzo osobista sprawa. Nie wiem, czy mogę w pełni doradzić. Moje stopy szczęśliwie mało śmierdzą. Możliwe, że to dlatego, że noszę bardzo duże buty, w zimowych mam aż 2 numery luzu. Piorę powerstretchowe skarpety co kilka dni, bo sztywnieją, ale zapachowo są raczej nieszkodliwe. Wyjątkiem są przemoczone buty. Jeśli mam mokro zaczynam pachnieć pleśnią :)
Na szczęście powerstretch szybko schnie i tu wydaje mi się znacznie lepszy od wełny. Jose miał kiedyś sporo pięknych, grubych wełnianych skarpet, które nocami nie wysychały i w związku z tym śmierdziały upiornie. Teraz nosi powerstretche i jest bardzo zadowolony. Moim zdaniem nawet po tygodniu noszenia śmierdzą mniej niż tamte wełniane po kilku dniach.
Tytuł się nie zmienił i nie zauważyłam odpowiedzi ! ;)
Hhmmm może faktycznie moim problemem jest to, że te skarpety nie wysychają. Nie mam butów na GTXowej membranie, to tylko zwykła impregnowana skóra, więc pewnie słabo oddychają. Myślę, że najpierw wypróbuję jednak te cieńsze skarpety z PSP ale to przy większym zamówieniu ;)
No właśnie… apropos takiego niestandardowego zamówienia … można pytać?? Czy dziewczyny w zakładzie z widłami wyskoczą??
;)
pytać zawsze można. Dajemy radę z bardzo dziwnymi rzeczami :)
Dałoby się wasze damskie rybaczki przerobić na długie spodnie dresowe (takie z lekko rozszerzaną nogawką, coś w stylu bootcut)?
Czy to jednak za dużo pracy?
przed moim wyjazdem zrobiliśmy taki właśnie dresowy model. Był testowany i już zaraz go pokażemy. Jest z takiego samego materiału co sukienka Genowefa. Fajnie się to nosi.
Noga słonia to to nie jest ;) ale okres przedświąteczny zazwyczaj dla każdego zakładu jest ciężki…
Super!
W takim razie czekam na premierę w sklepie. Fantastycznie, że ktoś już o takim modelu pomyślał :)
mam nadzieję, że to podobny model. Jeśli nie, będziemy rzeźbić:)
Myślę, że ogarniemy się z pokazaniem tego co zdziałaliśmy w ciągu kilku dni.