Z tamtego wieczoru zapamiętałam czarne oczy. W tle jarmark sztucznej żywności, bezładny jazgot kolorów, na nim czarne oczy. Skupione na mnie. Na stacji musiało być więcej osób, stała kolejka, do kasy czy do hot dogów- jedynego dostępnego w Alcie jedzenia. Tych ludzi nie zapamiętałam. Nie patrzyli na mnie, chociaż mogli. Wkurzona i zbita z tropu, nie zważając na to jak mały ma to sens, wyłuszczyłam Jose wszystko co myślę o hotelach, pijanych recepcjonistach, świętach Wielkanocy, konserwantach, jajkach niespodziankach i o hot dogach…
-ale co się dokładnie stało?- spytał mnie w końcu właściciel czarnych oczu. Jose milczał wiedząc, że mój słowotok lepiej przeczekać. Opowiedziałam jeszcze raz o recepcjoniście i o tym, że przeszliśmy kilkaset km i potrzebujemy hotelu i jedzenia.
-chodźcie za mną- usłyszałam, a ponieważ i tak nie miałam nic do roboty, odwróciłam się od lady i poszłam. Jose pośpiesznie zgarnął hot doga i wyszedł za nami. Nasze narty i pulki nie zmieściłyby się do osobowego samochodu, ale w ciągu kilku sekund nasz wybawca zagadnął kogoś w furgonetce. Wsiadłam tam z nartami i swoim plecakiem, a Jose wcisnął się do małej osobówki z resztą naszych klamotów.
-Skąd jesteście?
-ja z Polski, a on to Hiszpan…
O kur…! usłyszałam i tak poznaliśmy Pawła.
Ponieważ jechałam z nieznajomym Azjatą nie miałam pojęcia dokąd… Pojechaliśmy do Pawła. Jak się szybko dowiedzieliśmy miał zamiar właśnie przykleić tapetę więc jeden pokój był akurat wolny i mogliśmy tam zostać na noc. Najlepiej jedną, bo rano wraca dziewczyna, no i bo ta tapeta… Jedna nam zupełnie wystarczała więc bardzo się ucieszyliśmy.
U Pawła poznaliśmy Jurka (Jurku miałeś do mnie napisać, Jose Cię nieustannie pozdrawia!), wypiliśmy flaszkę żubrówki i ostatecznie porzuciliśmy plany związane z tapetą.
Wieczór minął nam bardzo przyjemnie w typowo polskiej (i dla Jose wybitnie egzotycznej) atmosferze. W międzyczasie nastawiliśmy pranie, w którym utknęła większość moich rzeczy. Pralka je skutecznie zmoczyła po czym odmówiła dalszej współpracy. Okazało się, że zamarzł odpływ. Panowie wywlekli mokre ciuchy i odwieźli je do wyprania do Jurka. My po prostu padliśmy.
Rano okazało się, że Jurek je wprawdzie rozwiesił (wielkie dzięki!), ale zupełnie u niego nie schły. Paweł znalazł otwarty sklep (na stacji nas okłamano, niektóre markety były otwarte jeszcze rano, przez kilka godzin), zrobiliśmy zakupy, odwiedziliśmy informację turystyczną (na północ nie było już żadnych autobusów, jedyny jaki stamtąd odjeżdżał- następnego dnia rano- był do Tromso).
Nie wiem czy z powodu nadal mokrych ciuchów, czy też brakującego autobusu Paweł zadzwonił do swojej dziewczyny uprzedzając ją, że w domu jest dwójka odmarzających narciarzy, w tym jeden prawdziwy Hiszpan. Dziewczyna nie uwierzyła i po chwili zobaczyłam jak Jose rozpływa się słysząc w słuchawce hiszpański. Buenos dias… muchos gracias…sami wiecie jak ten język pięknie brzmi.
W efekcie zostaliśmy na kolejną noc, a rano jeden z mieszkających z Jurkiem Polaków (Krystian wielkie dzięki!) i dziewczyna Pawła (Norweżka, której pięknego elfickiego imienia nie zapamiętałam, boję się przekręcić) odwieźli nas kawałek za Altę, w miejsce skąd można było wyruszyć dalej.
Nadal było bardzo zimno, pożyczony duży samochód zdechł zawracając. Popchnęliśmy go, pomachaliśmy i znów staliśmy sami wśród gołych, białych wzgórz.
Poprzedniego wieczoru nasi gospodarze kupili sobie bilety na pociąg transyberyjski do Władywostoku. Dużo podróżowali i obiecali, że kiedyś zajrzą też do nas. Nie zapomnijcie. Była nam bardzo miło, dzięki Wam stanęliśmy na nogi. Dziękujemy i zapraszamy!
PS: Hotel Scandic był czynny, a w recepcji siedziałam miła dziewczyna z Murmańska (zostawiłam tam mapy Jensa, dotarły). Otwarty przez chwilę sklep i informacja turystyczna były tuż obok. Od końca szlaku dzieli to miejsce ok 2km (w kierunku na Nordkapp). Wyjście z Alty na nartach (na północ) byłoby bardzo trudne. Przez ok 30 km ciągną się niewysokie, ale poszarpane i skaliste pagóry porośnięte karłowatymi laskami, bez szlaków czy skuterowych dróg. Alta jest ładna, malutka, spokojna i jak twierdzą jej mieszkańcy wcale nie tak daleka. Tylko 2 godziny lotu do Oslo :)
Kapitalna wyprawa. Jakbyście byli w Oslo to zapraszam na kawę lub herbatę. Pozdrawiam serdecznie.
Dzięki wielkie. Może kiedyś rzeczywiście się uda spotkać. Myślę, że jeszcze nie raz przesiądę się w Oslo :)
Czym chata bogata, jakby trzeba było przenocować miejsce też się znajdzie. Od siebie tylko napiszę, że w trakcie Twojego pobytu w Laponii, udało mi się wygospodarować 6 dni na podróż po Lofotach i już tam -w połowie wyrypy- wpadłem na pomysł, że najpóźniej we wrześniu muszę zwiedzić Islandię :)
Lofoty musiałby być piękne, zazdroszczę. A o Islandii napiszę Ci w połowie lipca, też jestem jej bardzo ciekawa :)
Znalazłeś na Lofotach jakieś piesze trasy? Zimą tam chyba było trudno chodzić, bo bardzo stromo?
Lofoty to jedno z miejsc gdzie się nieustannie wybieram i nie wyrabiam.
Archipelag kapitalny, warto zwiedzić, ale nie uświadczysz tam tych długich szlaków obfitujących w pustkę, jak w Jotunheimen czy Rondane. Niemniej jest to bardzo ciekawy krajobraz. Z niecierpliwością wyczekuję relacji z Islandii :)
właśnie napisałam jaki mam plan. Muszę bardzo odchudzić plecak, siebie pewnie też przy okazji odchodzę, bo nijak nie wiem jak spakować tak dużo jedzenia :)
Lofoty- na pewno kiedyś. Całe to północne norweskie wybrzeże jest piękne. Dalej na północ jest też kilka wysp z parkami narodowymi więc może się to jakoś da połączyć, ale chyba jednak łatwiej byłoby latem niż zimą. Fajnie masz, że możesz sobie to wszystko pozwiedzać.