W samochodzie było tak ciepło, tak spokojnie, że szybko straciłam kontakt z rzeczywistością. Do tego wjechaliśmy na gruntowy odcinek i widok przez moje okno się ujednolicił. Błoto. Drzemałam, budziłam się na wybojach, raz wysiadłam na jakiejś stacji kupić jogurt. Para, która mnie zabrała nie powiedziała dokąd jadą, ale kierunek był słuszny więc się nie martwiłam. Wysiadłam przy hotelu na końcu błotnistego odcinka. Byłam tak rozespana, że przycięłam sobie palec drzwiami do łazienki- masakra. Musiałam wypić dwie kawy żeby stanąć na nogach. Teraz szczęście już mnie nie opuszczało. Wegańska para z Kanady podrzuciła mnie na jakieś rozstaje. Skręcili w błoto podpuszczeni niepotrzebną mi już rowerową mapą, którą im przed chwilką oddałam. Jeszcze nie znikli kiedy zatrzymała się ciężarówka jadąca w przeciwnym kierunku. Kierowca powiedział, że będzie wracał i że jak chcę mogę się z nim zabrać już teraz. Chciałam oczywiście i przez godzinę zwiedzałam gruntową drogę przecinającą łąki pełne jaskrawych balotów z sianem i koni. Znów lało. W międzyczasie autobus (chyba tylko w Islandii można spotkać autobusy poza asfaltem) urwał mojej ciężarówce lusterko… Kierowca opowiadał o swojej pracy i o poprzednich pracach- ciekawie, bo były ciekawe. Wracał po odwiezieniu ładunków wybuchowych do kopalni (zresztą w Zachodnich Fiordach), wcześniej był wielorybnikiem, dodatkowo współwłaścicielem rodzinnej farmy. Zobaczyłam ją później, kilometry żywo zielonych pól. Po odstawieniu ciężarówki do miasta pomyślałam, że mam dużo czasu i że mogę zboczyć i obejrzeć jeszcze zachodnią stronę Langsjokull. Tak też zrobiłam. Chłopak podrzucił mnie własnym samochodem do Reykholt, stamtąd podjechałam zobaczyć Hraunafossar i dalej na zaznaczony na mapie kemping.
Hraunafossar był niezwykły. Spod pola lawy wyciekała cała duża rzeka. Przez tyle dni szłam przez lawowe pola zastanawiając się gdzie znika woda i teraz to widziałam. Robiło wielkie wrażenie.
Kemping był straszny. Zatłoczony, huczący muzyką, falujący od alkoholu- podobno za chwilkę miał się tam odbyć wielki koncert. Uciekłam, pomimo wycieczki do lodowych jaskiń na, którą chyba mogłabym się rano załapać. Jaskinie były sztuczne (raczej jak kopalnie) więc bardzo nie żałowałam.
Długo szłam szosą, potem zgarnęła mnie para starszych ludzi nie mówiąca w żadnym języku poza islandzkim, chciałam wysiąść przy Hraunafossar, ale z niedogadania pojechałam dalej aż do rozstajów dróg. Przenocowałam na łące, nieco zbyt na widoku, ale bez kłopotów.
Rano znów kawał pieszo, krótkie, sympatyczne podwózki, na koniec chłopak, który do malutkiego auta zgarnął wcześniej dwójkę Amerykanów i teraz dopakował i mnie. Dojechałam tak do Reykjaviku, znacznie szybciej niż się spodziewałam.
Połaziłam po ulicach, poszłam do muzeum fotografii na wystawę o opuszczonych farmach Zachodnich Fiordów- po tym co widziałam na własne oczy bardzo ciekawą. Po południu zgarnął mnie Dariusz wracający niespodziewanie wcześniej z ryb- jakoś tej niedzieli nie brały. Kiedy zadzwonił, że jedzie byłam w kościele na mszy (o dziwo!) odprawianej po polsku. Obok stała para Islandczyków najwyraźniej już przyzwyczajonych, cały kościół tłumnie wypełniali Polacy.
Dariusz i Dorotka nakarmili mnie, odwieźli na lotnisko. Było mi miło się z nimi spotkać. Są tacy spokojni i gościnni. Mieszkają pięknie nad oceanem. Żyją jak chcą.
Już oddałam bagaż kiedy zawołał mnie ktoś z tłumu. Chłopak, który wiózł nas rano autostopem taszczył duży tkaninowy bukłak- Twój?- spytał i rozczarował się kiedy zaprzeczyłam-Musiał być tych Amerykanów-ustaliliśmy wspólnie. Byłam pod wielkim wrażeniem, jadąc rozmawialiśmy o tym, że lecę wieczorem, więc w niedzielne popołudnie przejechał 40 km do Keflaviku żeby poszukać mnie, obcej kobiety…
-Znam tylu fajnych Polaków-powiedział, chyba żeby mnie jeszcze bardziej zdziwić -Kiedyś sporo jeździłem autostopem. W Szkocji jeden Polak zaprosił mnie na obiad do domu. Jesteście takim miłym narodem…
Powinnam się wtedy ucieszyć, ale się przeraziłam… czyżby ci wszyscy mili, gościnni… wyjechali?
Ciekawe i miłe, że ktoś nas postrzega jako sympatycznych i miłych jako naród. Może z perspektywy lepiej to widać? Bo z tego naszego sosu niebardzo. Marudzimy, narzekamy na wszystko nawet na to nasze narzekanie i marudzenie. :D
no właśnie… Bardzo słuszna uwaga:)
Piękne zdjęcia!
Dzięki, to są bardzo piękne miejsca, mniej dziko, więcej zieleni i farm, ale cieszę się, że to zobaczyłam chociaż z samochodu. Teraz strasznie mnie kusi niewidziana wschodnia Islandia:)
..szybko przeczytałem Twe ciekawe relacje zdjęcia oglądnę jutro..
Jest już późno, a ja po czwartej wstaję.
Pozdrawiam M
jazda autostopem to nie góry, ale też ją bardzo lubię- stąd opisy. Cieszą mnie te wszystkie spotkania z ciekawymi ludźmi (nieciekawi się z reguły nie zatrzymują), zawsze się dużo uczę o zwyczajach, o kraju. Sama też oczywiście zabieram jak gdzieś jadę, ale w proporcjach to wypada nędznie, bo rzadko jeżdżę samochodem. Ostatnio miałam straszną ochotę opisać doświadczenie ze Szwecji. Podwieźliśmy Francuzkę. Młodą, miłą dziewczynę jadącą z Tuluzy na Nordkapp. Była zdołowana, bo zabierali ją tylko uchodźcy. Gościli, radzili, pomagali. Inni mijali i my byliśmy pierwszymi białymi. Dziewczyna była kolorowa (azjatycka z urody) i odebrała to jako objaw niechęci czy obaw. Martwiliśmy się potem czy dojechała.
Mam nadzieję, że autostopowe zdjęcia też Ci się spodobają.
pozdrawiam!