Nie chcę opisywać po kolei wszystkich dni. Wiele z nich było do siebie podobnych, niewiele się działo. Tego- kiedy uciekaliśmy z Nordkinn w zasadzie nie działo się nic. Rano padał mokry śnieg, nawet deszcz, namiot ociekał, byliśmy mokrzy. Do tego Jose strząsnął mi na głowę całą tę wodę zwijając tropik akurat wtedy kiedy raz (naprawdę jedyny) porozkładałam wszystko żeby to popakować w szczelne worki. Chwilę po tym jak wyruszyliśmy, jak wyszliśmy z bezpiecznego grajdołka dorwał nas wiatr i niósł, szarpał, oślepiał śniegiem aż do wieczora, kiedy udało nam się bezpiecznie rozbić namiot za zasypanym domkiem. Te kadry to wszystko, co wtedy widziałam. Wiatr darł czasem chmury i przez tumany niesionego śniegu przebijały się jakieś widoki. Wtedy wydawały mi się piękne, ale może tylko dlatego, że ulotne, że nic poza nimi nie miałam.
a to nasz biwak, sfotografowany następnego dnia, już po nawałnicy.