Mróz nocą i o poranku zdarza się w górach przez cały rok, jednak najwięcej zdjęć oszronionych gór udało mi się zrobić jesienią. Teraz, kiedy patrzę na nie siedząc wygodnie w ogrzanym mieszkaniu, trudno mi przypomnieć sobie to szczególne uczucie z jakim otwiera się rano pokryty szadzią namiot. Jesienią noc jest bardzo długa. Znacznie dłuższa niż trzeba, żeby się wyspać. Wieczorem, już chwilę po zachodzie słońca robi się lodowato zimno i chcąc nie chcąc spędza się mnóstwo czasu w śpiworze.
Człowiek budzi się przed świtem. Karimata nie jest wygodnym posłaniem, po długiej nocy ma się obolały każdy bok… fajnie byłoby już wstać, zwłaszcza, że dzień jest strasznie krótki…, ale rano niemal zawsze jest mróz.
Pobielony świat, wciąż jeszcze ukryty w mroku jest bardzo piękny. Trawy pokrywa gruba warstwa szronu i tak samo wygląda też i namiot. Niestety.
Najszybszym sposobem pozbycia się lodu jest oskrobanie. Zawsze zastanawiam się czy nie wolałabym tego robić dużą skrobaczką do samochodowych szyb. Łyżką czy garnkiem skrobie się bardzo powoli. Może następnym razem nie zapomnę i zabiorę coś płaskiego i lekkiego, najlepiej z poręcznym uchwytem. Oskrobanie nawet bardzo małego namiotu to kilkanaście minut. Można by oczywiście poczekać na słońce, ale namiot nie osuszy się przed dziesiątą, a koło szóstej znowu zrobi się noc. Więc…szkoda czasu.
W Pirenejach słońce grzeje nawet w zimie i szron bardzo szybko znika. Dłużej utrzymuje się tylko w cieniu. Na tym październikowym zdjęciu odrobinę wystaje z cienia. Widać, że Ziemia kręci się trochę szybciej niż się rozgrzewa :)
PS: teraz nie suszę i nie skrobię namiotu tylko zabieram mokry, a potem rozkładam na chwilkę w środku dnia, kiedy jest suszej i cieplej. Zwykle wystarcza 20 minut.