Z Cabane Arizes można wyjść bezpośrednio w górę, bez szlaku. Można też pójść łagodniej trawersem, dołączając do biegnącej z dołu znakowanej ścieżki. Tak zrobiłam. Jose wdrapał się wprost do góry. Spotkaliśmy się przed Cabane de Pene Blanque- malutką, otwartą, ale zmasakrowaną przez owce- znów ktoś nie zamknął drzwi. Winowajczynie, nie wiem czemu pomalowane na niebiesko chłodziły się wyżej w zaśnieżonym żlebie. Skały nosiły składy ocierania się, strzępki błękitnej wełny, miejscami były całe niebieskie. Widać farba się wycierała. Wyżej dolinka była przykryta śniegiem, pod przełęczą Sencours zbyt stromym żeby go atakować. Obeszliśmy to po trawkach i skałach, po lewej. Za granią pojawia się cywilizacja (cały czas bliska -przeszliśmy pod kolejką linową). Ruiny jakiegoś budynku- w naprawie, zaśnieżona jeszcze, brutalnie wydarta zboczu droga, obserwatorium i hotel na Pic du Midi. Lac Oncet było jeszcze pod lodem. Latem jest tam prawdopodobnie piękniej, zimą trzeba się poruszać ostrożnie, szlak z przełęczy biegnie drogą wypełnioną śniegiem i na stromym bywa stresująco. Zeszliśmy, posiedzimy chwilkę przy strumyku (brakowało nam bardzo wody). Znienacka, jak codziennie po południu nadleciały chmury i widoki pożarła mgła. Zejście znad jeziora jest łatwe. Śnieg, potem ścieżka prowadząca na nasz parking. Rzeki, które kilka dni temu przekraczaliśmy wcześnie rano (w butach), teraz wymagały brodzenia. Pachniały jakieś niepozorne kwiaty. Słodko i intensywnie, niemal dusząco, może z powodu mgły, wypełnionej też dźwiękiem setek owczych dzwonków.
W tym rejonie nie było już nieznanych nam miejsc, więc zjechaliśmy do Luz Saint Savier.
Opisałam Lac Oncet, bo to nie najgorsza trasa krótkiej wycieczki w okolicach Col de Tourmelet. Można pójść i wrócić inną drogą (nawet tak jak my przez Cabana de Penes Blanques i potem la Mongie). Góry tam piękne, niewinne ekspansji cywilizacji, a ludzi mało.