Szwecja na nartach cz2

9 marca. Błękitny przedświt. Dokopuję się do toalety. Najpierw myślę, że ją też pomalowano na biało, ale to śnieg, przyklejony do ścian jak tapeta. Wracam po swoich śladach- dziurach do kolan. Wstaje dzień, pochmurny, mętny. Wychodzimy prawie bez widoczności. Pada. Ale szybko pod chmurą pojawia się linia światła, pomarańczowa. Rośnie, odsłaniają się dalekie widoki. Jest pięknie. Wędrujemy wysokim płaskowyżem. Na krawędzi tuż przed zjazdem stajemy. Wiatr zdmuchuje z grani tumany śniegu. Góry dymią, światło z pomarańczowego robi się złote, bieleje, przez dziury w chmurach sączą się pojedyncze promienie, wiatr przesuwa je oświetlając kolejne pagóry, jakby chciał nam wszystko pokazać. Daleko na horyzoncie najwyższe szwedzkie szczyty. Na stromiznach odarte ze śniegu. W cieniu błękitne. Nie możemy się od tego widoku oderwać, w końcu zjeżdżamy. Stromo, długo w miękkim. Teraz widzimy też dolinę, w niej pasterską wieś. Zimą pustą i aż nierealną na tle oświetlonych gór. Domki zasypane po dach. Szlak omija je bokiem, my też mijamy, chociaż Jose kusi żeby tam zajrzeć. Jedziemy szybko, śnieg jest nieubity. Jose się wywraca. Mi przewraca się pulka. Za wsią znów stromy zjazd, przed nami grań, na którą planowałam wejść. Nie da się. Nie przedrzemy się przez te tumany, przez wiatr. Stajemy w jakimś osłoniętym grajdołku, przyglądam się mapie. Znajduję obejście. Nadłożymy 18 kilometrów. Trudno. Na dnie doliny dopada nas wichura. Schronisko, do którego mieliśmy zamiar zajrzeć (Allagasstugorna) jest z boku, ledwo je widać, to mogą być nawet 2 kilometry, nie chce nam się nadkładać drogi więc skręcamy. Wracamy, więc teraz wieje w plecy. Słońce grzeje, nadtapia się śnieg. Zaczyna mi się kleić do fok, ściągam, ale do nart klei się jeszcze bardziej. Staję, smaruję. Spowalniam. Dolina poszerza się, przechodzimy przez niezamarznięta rzeczkę, mostkiem, a w każdym razie po śniegu. Ale stajemy, bo bardzo chce nam się pić. Jose brnie nie wiedzieć czemu bez nart, wpada, woła żeby mu pomóc, a ja- beztrosko robię najpierw zdjęcie. Jest wściekły. Śnieżna skarpa pękła, osunęła się. -O mało nie wpadłem do wody! – Jest płytka, to tylko strumyk- dziwię się i tym jeszcze bardziej go złoszczę. Pod wieczór dochodzimy do wsi. Wygląda na nieodwiedzaną od miesięcy. Na wszystkim nawet na toaletach i saunach kłódki. Jose sprawdza je kolejno, chociaż żeby się zbliżyć trzeba brnąć przez nieubity śnieg. Marznę, czekam aż wróci i wciąż przywiązany do cywilizacji zechce rozbić namiot za ścianą chatki. Wybierze jedną, osłoniętą od wiatru, odludną. Mnie to krępuje. -Jeśli nocujesz w lesie jesteś arktycznym bohaterem, a tu zwykłym włóczęgą -targuję się. Wpinam narty,  szukam osłoniętego miejsca, ale wieje wszędzie. Upieram się i śpimy w brzózkach. Gotujemy wodę z potoku, do którego, pewnie niedawno wpadł skuter i zarwał lód. Potok w śnieżnym tunelu, trudno tam zejść. Jose gubi przy tym rozetkę kijka. Jest na mnie zły.

Share

2 komentarze do “Szwecja na nartach cz2”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »