W miękkim, nawianym śniegu znów włożyliśmy rakiety. Przed nami piętrzyły się deszczowe (śniegowe) chmurska, ale prawie nie padało. Strome zbocze po prawej, którym latem można by dojść do schronu Taxeras w bocznej, wysokiej dolince nie wyglądało przyjaźnie. Nie widać było nawet którędy mógłby biec zaznaczony na mapie trawers, zresztą przecinałby całe potencjalnie lawiniaste zbocze, pełne płytkich skalistych półeczek. Wciąż padał śnieg… ta droga nie nadawała się na zimę.
Schronisko Foraton widać z przełęczy. Schodząc z góry nie widzieliśmy drzwi do cabany. Zimą często bywają zasypane zwłaszcza jeśli domek postawiono na środku hali, jak ten. Strasznie się zdziwiliśmy kiedy okazało się, że są otwarte na oścież, a wnętrze wypełnia nawiany kopny śnieg. Na podłodze mokra ziemia, okna bez szybek… kupa śniegu. Było jeszcze wcześnie, poszliśmy dalej. Zeszliśmy stromym zboczem do dolinki porysowanej w esy floresy przez zakola malowniczej rzeczki.
Mamy wodę, to też sukces. Ucieszyliśmy się. Niżej położona Cabana Plan d’ Aniz miała uchylone drzwi, ale szczęśliwie nie była ustawiona frontem do wiatru. W ciągu pół godziny wygarnęliśmy śnieg na zewnątrz i oczyściliśmy framugę z lodu. Drzwi zaczęły się normalnie zamykać. Podobnie jak poprzedni, schron miał nieszklone okienko w drzwiach, zatkane przez kogoś foliowym workiem. Pod ścianą stała długa drewniana ława, a w kącie prymitywna duża prycza złożona z luźnych desek. W uchylonych drzwiach pojawiła się na chwilę mysz. Zdziwiłam się, nie miałam pojęcia co myszy robią zimą. Myślałam, że może śpią. Jak zawsze w takich warunkach powiesiliśmy jedzenie najwyżej jak tylko mogliśmy. Nie mieliśmy zamiaru dzielić się niczym z myszą.
Rozpaliliśmy malutki ogień z odrobiny zostawionego w kącie drewna. Nie było mi zimno, chociaż we wnętrzu musiał być spory mróz. Zmoczone poprzedniego dnia buty jak zwykle zamarzły i rano z trudem udało mi się je zasznurować. Skórzane buty niestety zwykle mają z tym problem, zrobione z Cordury buty Jose Antonio nie łapały tak wody i w związku z tym rano były całkiem miękkie. Spałam w Misi, puchowej kurtce i puchowym śpiworze. Powerstretchową bluzę ściągnęłam dopóki jeszcze było mi ciepło. Wiem, że to brzmi zabawnie. Marznę okropnie, bardziej niż ktokolwiek kogo znam. J.A. spał tylko w powerstretchu, który dla niego jest zwykle zbyt ciepły do chodzenia. Chodzi w koszulce z Tactelu. Misia założył wieczorem. Wtedy, kiedy ja na highloftową kurtkę wciągałam swojego starego puchowego grzmota. Tym razem zabrałam grube skarpetki z 200-tki, ta noc była całkiem ciepła.
Wstaliśmy o świcie. Miękki wieczorem śnieg zamarzł. Ugotowaliśmy herbatę z przyniesionej wieczorem wody. Nie zamarzła, była przechłodzona. Kiedy przelałam ją do garnka natychmiast zaczęła krystalizować.
Świt ozłacał wierzchołki gór. Zrobiła się piękna pogoda. Wysmarowaliśmy się kremem i zaczęliśmy z żalem schodzić zerkając czasem na niemożliwe do przejścia zbocze. Niemal minęliśmy niewidoczne w nietkniętym ludzka stopą śniegu, strome zejście do dna doliny, kiedy z boku zobaczyliśmy kilku podchodzących z rakietami na plecach spoconych chłopaków.
-Hola! krzyknął Jose Antonio. Chłopaków zatkało.
-Co tu robicie o tej porze- spytali? -Wyszliście przed czwartą?
To zabawne jak niewielu osobom przychodzi do głowy możliwość nocowania w górach.
Była sobota i ze schroniska Gabardito wyszło w góry trochę ludzi. Na przeciwległym zboczu grupa narciarzy oznakowała biegnący dołem szlak do Taxeras. Ucieszyliśmy się. Szybciej się szło po śladzie nart, do tego uzbrojonym w chorągiewki.
Samo podejście do położonego na stromym zboczu schronu bywało trudne. Po południu śnieg bardzo zmiękł, a narciarze wytyczyli nam ścieżkę stromym eksponowanym uskokiem, po urwistych półeczkach, omijając duże podejrzane żleby. Nie wiem czy sami umielibyśmy ją znaleźć. Cieszyliśmy się, że mamy ślad. Rakiety wydawały nam się tam znacznie bardziej niebezpieczne niż uzbrojone w długie ostre krawędzie narty. Dopiero na górze zorientowaliśmy się, że prawdziwa ścieżka biegnie niżej, zaraz obok zasypanego teraz, pełnego skalistych progów koryta rzeczki. Schronisko Taxeras było kolejnym schronem z otwartymi drzwiami. Nie mogliśmy zrozumieć kto i po co zostawia ja otwarte, tak jakby sam starannie nie zmykał swojego domu, samochodu, ogrodu.
-Jakiś kretyn stwierdził J.A. czyszcząc kolejną framugę z lodu.
Nie mieliśmy zamiaru tu nocować, było jeszcze zbyt wcześnie, ale poświęciliśmy chwilę na doprowadzenie schronu do porządku. Wewnątrz tkwiła metrowa śniegowa bryła, ale schronisko było całkiem fajne, miało łóżko z materacem i działającą baterię słoneczną. Wkurzona beztroską jakiś jednodniowych debili wyskrobałam na drzwiach pokaźny napis „Close the door!”
Kiedy dopracowywałam zakręty literek znalezioną w schronie ostrzałką do noży, nadjechali narciarze. Oznakowali drogę na Collado de Secus- wysoką przełęcz w grani Bisaurina. W niedzielę tą przygotowaną drogą miał przebiec duży klubowy rajd. Narciarze uprzejme przyznali mi rację w kwestii zamykania drzwi, ale widzieliśmy, że niewiele ich to obchodzi. Nie sypiali w cabanach.
Zamknęliśmy starannie oczyszczone drzwi i poszliśmy dalej zamarzającym powoli ocienionym już śladem przez strome i zalodzone zbocze do Foya de Secus i z powrotem w dół nad korytem strumienia. Nie znależliśmy biegnącej dołem letniej ścieżki.
Schronisko Secus schowane w załomie dużego żlebu, ale w bezpiecznym od lawin miejscu, nie było tak fajne jak Taxeras. Drzwi oczywiście uchylone, okienko bez szybek, goła podłoga. Z luksusów trzy małe składane stołki. Cóż….
Do ukrytej w śnieżnym tunelu rzeczki prowadziła plątanina lisich śladów. W śnieżnobiałym korycie była niewielka czarna studnia- dziura do wody. Bez śladów chyba byśmy jej nie zauważyli. Ucieszyliśmy się, woda topiona ze śniegu nie jest smaczna, zawsze czuć w niej spaleniznę z garnka.
Tej nocy troszkę zmarzłam. Byliśmy już dość wysoko, nie było czym palić, karimata na folii NRC to jednak nie prycza, przez wystawione wprost na dolinę okienko lekko wiało.