Pies czekał na mnie na polnej drodze. Zeszłam tam krzakami, we mgle, wzdłuż czegoś co mogło być ludzką ścieżką lub śladem krów. Duży, pręgowany, podbiegł i skoczył mi na pierś, że omal się nie przewróciłam. Wiedziałam oczywiście, że to radość. Ogon wachlował jak śmigło helikoptera, jęzor próbował wymyć mi cały bród. Pies tańczył wokół i skakał. Na mnie, na plecak. Musiał być młody, musiałam być do kogoś podobna. Próbowałam mu wytłumaczyć, że to nie ja. Nie znam go, nie znam okolicy, nie mam jedzenia i w niczym mu nie pomogę. Wracaj do domu- radziłam. Nic z tego. Suka (z bliska widziałam, że to ona) szła kilka metrów za mną udając, że to czysty przypadek. Odganiałam, tupałam, wydawało mi się, że zbiegła od jakiegoś stada i wlokąc się za mną zgubi powrotną drogę. Była uparta jak osioł więc w końcu, koło południa usiadłam i podzieliłam się z nią jedzeniem. Musiała być głodna. Sardynka w oleju z oliwek znikła jak wciągnięta przez odkurzacz. Papierek po pleśniowym serku przewędrował pół łąki, nie dając się dokładnie wylizać. To było wszystko co miałam, resztki wcale nie najlepsze dla psa. Tłumaczyłam, suka kiwała głową, że rozumie. Przeszłyśmy z 10 km kiedy zaczęła przystawać. Kładła się widziałam, że jest zmęczona. I zupełnie nie wiedziałam co robić. Mijałyśmy akurat wieś, w zasadzie kilka domków. Wydawała się bezludna, ale usłyszałam głosy. Babcia tłumaczyła wnukowi coś o psie. Pomyślałam, że chodzi o to, że bez smyczy. -Nie jest mój- spróbowałam się wytłumaczyć. Starsza kobieta i chłopczyk wyszli na ulicę. Za nimi szpakowaty mężczyzna może ojciec. Pies dostał wodę i miskę chrupków. Ja wodę. Chłopiec dał się doszczętnie wylizać. Próbowałam wyjaśnić co się stało. -Zadzwonimy na policję- zdecydował mężczyzna, jeśli ma chipa przyjedzie po nią właściciel. Czekaliśmy, siedziałam w cieniu, piłam schłodzoną wodę. Chłopczyk nie odchodził od psa. Kiedy w końcu ruszyłam suka nawet na mnie nie spojrzała. Chciała zostać tu, gdzie chrupki i gdzie tyle głaskania. Zawróciłam zresztą za moment. Policja była naprawdę szybka. -I co teraz? spytałam kiedy czujnik nie wykrył chipa.-Umieścimy zdjęcie w bazie odnalezionych psów, jeśli nikt się nie zgłosi za 8 dni pójdzie do adopcji. Bardzo młody policjant pomagał sobie google translatorem, wszystko przebiegło bardzo spokojnie. Podałam współrzędne miejsca gdzie przybłąkała się suka, opisałam, że się tak dziwnie szybko zmęczyła (może jednak nie była pasterskim psem?) i że rozpoznała mnie jako swego (turystę, wędrowca z plecakiem?). Odchodząc usłyszałam jeszcze, że rodzina zgadza się przetrzymać psa przez 8 dni (policjant sprawdził, że schronisko zapchane) i miałam nadzieję, że może jeśli nikt się nie zgłosi, psina już sobie u nich zostanie. Chłopiec na pewno bardzo by chciał.
Schodziłam GR109 nie żółtym (bo wyszedł na szosę), więc zanim dotarłam do La Pola Laviana trafiłam na mniejszą miejscowość. Troszkę mnie to zmyliło, stanęłam, pokręciłam się szukając znaków. Z okna wyjrzała siwa kobieta, z młodym zadziornym uśmiechem. Zanim wyjaśniłam o co chodzi spytała czy może nie chcę prysznica lub prania. Chciałam! Oczywiście jedno i drugie. Byłam brudna, spocona jak mops, porządne pranie robiłam ostatnio w Kraju Basków.
To rzecz jasna zajęło trochę czasu. Siedziałam boso, w spodenkach do pływania i kostiumie. Wietrzyłam namiot i śpiwór i przysiadła się do mnie starsza pani. Sąsiadka. Nina miała narysowane kredką brwi i fartuch w kratkę, jaki noszą w Asturii wiejskie gospodynie. Na migi, przy pomocy Chelo wyjaśniłam, że idę aż z Katalonii, że do Galicji. -Zejdź ze słońca- zarządziła Nina.- Wypij wodę. Chelo zaprowadziła mnie do źródła. -Nie chodź boso, w betonie są szkiełka!-Wszystko było tu bardzo blisko siebie, ulica i jednocześnie miejsce spotkań, kościółek, spichrz, spłachetki wypielęgnowanych warzywnych ogrodów. -Byłem w Polsce- powiedział mąż Chelo przy obiedzie.-Jak jeszcze pracowałem, w Gdańsku. Jedzenie było pyszne, świeże ryby, owoce, sery. Dostałam tortilla de patatas na drogę. Piliśmy wino. Moje ubrania zmiękły i pachniały czystością, jak nowe, śpiwór urósł. Namiot już nie zalatywał stęchlizną.
Kiedy odchodziłam przez stalowy zabytkowy most Chelo i Nina machały i było mi żal, że już nigdy ich nie zobaczę.
Zakupy zajęły mi chyba ze dwie godziny. Kiedy ruszyłam szlakiem w górę stoku upał już przybladł. Szłam aż do nocy, niepewna gdzie się schować z namiotem. Droga była wąska bez pobocza, wszystko wokół pozarastane orlicami. Skręciłam w stronę zamkniętego domku przekonana, że nikt mnie nie widzi i nadjechał samochód. Mężczyzna zmienił buty na kalosze, pewnie do krów. -Mogę tu rozbić namiot?- wskazałam na trawkę na wzgórzu. -Pewnie- wzruszył ramionami, jakby wcale nie trzeba było pytać.
Na kolację zjadłam pół wspaniałej tortilli. Pasowała do ognistego zachodu słońca i też do pięknego wschodu rano. Chmury rwały się na parku Ponga, żałowałam że ominęłam te góry, ale jednocześnie cieszyłam się z wędrówki wśród ludzi. Nie wiedziałam, że też bywają wspaniali.
GR109 poprowadził mnie przez skaliste łączki. Minął zamknięte miejsce biwakowe (ze stolikami i czystą wodą). Zgubiłam go na moment przed przełęczą i znów odnalazłam na zejściu. Na skałach siedziało stado rudych sępów, dwóch mężczyzn wspinało się na piękną górę (spotkałam ich znów wieczorem po drugiej stronie), jeżyny były wyjątkowo soczyste, trawa zielona, wsie spokojne i sielskie. Kartofle w barze na stacji kolejowej w Levinco chrupiące, dokładnie takie jakie powinny być.
Nocowałam na Coto Bello, wielkim parkingu z widokiem zatopionym akurat w gęstej mgle. Niedaleko stał kempingowiec, chłopak i dziewczyna zrobili mi pyszną herbatę. Kiedy rano czekaliśmy aż chmura się rozwieje kobieta w dalszym samochodzie zaproponowała kawę. Staliśmy chwilę, ale widok się nie pojawiał. Zobaczyłam go z godzinę później, już z grani. Mam nadzieję, że oni też widzieli.
Nie podziwiałam długo, bo wypłoszył mnie pies. Ogromny jak podhalański owczarek, wystraszona zbiegłam jakąś krowią ścieżką, we mgłę i w widmo brokenu. Pogubiłam się, podrapałam, po przełaziłam przez druciane płoty. Niepotrzebnie porzuciłam GR109, biegł drogą, bo widocznie tak musiał.
W Santibanes de Muria zapomniałam zatankować wodę. Na mapie miałam kilka rzeczek, nie sądziłam że do żadnej nie będzie dojścia. A szlak podchodził. Las rzedł wraz z wysokością, upał mdlił. Pierwsze co zobaczyłam to basen, kąpielowy, z plastiku, z marketu. Przeszłam przez płot gotowa ukraść wodę, ale wystraszył mnie pies. Wróciłam na drogę, podeszłam jeszcze kilkaset metrów, przy kolejnym domku mężczyzna spalał śmieci. – Mogę trochę wody?-zawołałam. Skończyło się na kawie, prysznicu i owocach. Pomogły, naprawdę czułam się źle. Potem nie byłam już pewna czy z odwodnienia, czy może od zapachu dymu. Śmieci kopciły, na przeciwległym stoku helikoptery gasiły płonący las. Ale i tak to było miłe spotkanie. Domek był śliczny, z zewnątrz nie zdradzał, że nie jest pasterskim szałasem. Ludzie, którzy wpuścili obcego wydawali mi się bardzo mili.
Szlak rozdzielił się na kolejnej grani. Wybrałam ten, który biegł wyżej i długo szłam wśród wspaniałych widoków. Na wprost mnie pojawiły się wysokie góry. Piękne, strzeliste. GR109 je obchodził, nie widziałam żadnych szlaków na swojej mapie, ale im dłużej patrzyłam, tym bardziej chciałam tam wejść.
-Jutro pójdę bez szlaku- wystukałam wiadomość do Agnieszki. -Jeśli nie odezwę się za 3 dni, coś jest nie tak. -Świetnie!- odpisała. Dźwięk wiadomości dotarł do mnie już na zejściu, nie przeczytałam jej od razu. Kilkaset metrów przede mną stanął samochód. Dziadek i wnuczka karmili chrupkami krowy. Nie wszystkie, tylko te ciężarne. Nie chciałam przeszkadzać, bałam się żeby nie spłoszyć zwierząt. Dziewczynka miała włosy w loki złote i bujne, przycięte równo na linii ramion i okrągłe błękitne oczy jak Infantka Małgorzata u Velazqueza. Zamiast krynoliny pulchne nóżki w przyciasnych krótkich spodenkach i powagę godną prawdziwej księżniczki. Nie odważyłam się jej sfotografować.
Rozbiłam namiot na skraju lasku, już prawie na dnie doliny. O 6.20 obudził mnie stukot pociągu.
Piękny świat…🤩 Albo może to ty na niego pięknie patrzysz.
Był piękny :) To są wspaniałe góry i kiedyś tam wrócę.
Macie oboje rację – piękny świat i piękne spojrzenie Kasi :)
dzięki, że czytacie. Świat jest piękny, mam wielkie szczęście, że mogę go oglądać bez pośpiechu, i że udało mi się dotrzeć w tyle nieznanych miejsc.