Zastanawiałam się czy opisać ten dzień. Byliśmy zawiedzeni, że nie udało nam się zamknąć pętli i zejść pod Pic Hourgade do cabane Ourtiga. Powrót nad Lac Caillaouas oznaczał powtórzenie trasy do schroniska la Soula, którą podeszliśmy pierwszego dnia. A jednak postanowiłam napisać, ta nisko położona droga to piękna i łatwa pętelka łącząca dwa duże jeziora. Dobra jako jednodniowa wycieczka.
Zejście nad jezioro poszło nam sprawniej niż podejście. Poszliśmy wyżej i udało nam się nie wpakować w stromizny.
Przechodząc koło tamy z ciekawości zajrzeliśmy do Cabane Caillaouas, w której nocowałam kilka lat temu. Teraz była zamknięta.
Otwartą pozostawiono tylko zrujnowaną salę, pozbawioną stołu i łóżek. Trochę szkoda, bo ta zamknięta była dużo cieplejsza. W tej nie da się szczelnie zamknąć drzwi.
Postanowiliśmy od razu nie schodzić, ale pójść trochę w kółko wyższym wariantem HRP i popatrzeć jeszcze na Cyrk Clarabide od dołu. W tamtym rejonie jest kilka ciekawych dróg, i chcieliśmy je porównać z wydrukowaną mapką z Olliviera.
Ścieżka łączące jeziora została wykuta w skale przy budowie tam. Są na niej pozostałości torów kolejki, ruin i kilka (zamurowanych) tuneli. Jest też budynek na oko zagradzający drogą, ale po bliższym zbadaniu przechodni. W razie załamania pogody można się tam schować pod dachem.Warunki nie gorsze niż w cabanie. Dla pracowników firmy energetycznej urządzono tam wygodny pokój, ale był zamknięty na klucz ( … żeby nie było ponuro, klucz pozostawiono w zamku. Pireneje to przecież bezpieczne miejsce :))
Po zakręcie gdzie ścieżka mija współczesne rury, wychodzi się na trawers piarżystego zbocza z widokiem na Pic Bucheret i grań Bachimala.
W kilku miejscach szlak przebija się przez skały, a pod nogami straszy przepaść,
to nic trudnego- przy odrobinie uporu można by się tam poruszać rowerem i tylko w kilku miejscach trzeba by go było nieść.
Lac Pouchergues ma malutką tamę. Teraz był wypełniony tak, jakby go nie spiętrzono. Na mapie zaznaczono nad jeziorem schron. Nie znaleźliśmy go i dopiero na zdjęciu (wyżej) dopatrzyłam się czegoś co chyba wygląda jak cabana- jest znacznie wyżej niż staw.
Jezioro było piękne i dzikie. Na całej łatwej i popularnej trasie spotkaliśmy tylko dwie pary.
Zeszliśmy potem na dno doliny i żeby nie powtarzać trasy sprzed tygodnia, poszliśmy jakimś wariantem ścieżki schodzącej po przeciwległym zboczu. Też ładnie.
Przy figurce Matki Boskiej obejrzeliśmy jeszcze raz tabliczkę pokazującą Port Caillaouas i Port Enfer, ale niewiele z niej wynikało. Podczas robienia umieszczonego na tabliczce zdjęcia nasza ścieżka była w chmurach :) …Chociaż jeśli się dokładnie przyjrzeć widać grzbiet, który nas zawrócił… nie widać tylko gdzie trzeba było pójść w górę czy w dół? :)
Co potem? zeszliśmy na Pont de Prat, złapaliśmy stopa do samochodu zostawionego przy Pont de Chevres, zjechaliśmy do Loudenvielle, zrobiliśmy zakupy, a ja naładowałam telefon… Nic takiego, ale zeszło nam na to kilka godzin. Musiałam się jeszcze przepakować. Zostawiłam trochę niepotrzebnych rzeczy między innymi raki i kask, a zabrałam jeszcze mniej potrzebny stelaż do biwakowego worka w teorii mający z niego robić jednoosobowy namiocik. Dopchałam mapami i jedzeniem na kilka dni i zrobiło się bardzo ciężko :)