Na początku było mleko…
potem, kiedy już weszłam wyżej zaczęły się w nim pojawiać dziury, a czasem nawet przemknął skrawek błękitu. Na podejściu spotkałam przemoczonego chłopaka.
-Gdzie spałaś?- zapytał
– w cabanie- machnęłam reką w dół
– niektórzy to mają szczęście- skwitował i poszedł dalej, a ja spróbowałam zwalczyć w sobie niestosowne (niekoleżeńskie) uczucie, że chyba istotnie miałam szczęście skoro nie dotarł do Estaube podczas mojego prysznica… chociaż było już dość późno, rano padało więc nie śpieszyłam się… może udało mu się już tu dojść z Refuge Espuguetts?
Czym wyżej wychodzilam tym częściej pojawiał się widok. Mocno wiało i w końcu nad cyrkiem przewalały się tylko strzepy gęstych chmur zasłaniając i odsłaniając ociekające po deszczu szczyty. Nad churami świeciło przepięknie błękitne niebo.
Przez chwilę zastanawialam się gdzie najlepiej byłoby pójść i w końcu zrezygnowałam z Horquete d’Alans, która tak bardzo dała nam w kość w marcu i postanowiłam zobaczyć nieznany mi Port Neuf de Pinede. Wymagało to obejścia cyrku wysokim balkonem. Zimą wydawało mi się, że tam się w ogóle nie da przejść Teraz widzialam, że to wygodna, szeroka i bezpieczna półka. Nawet przy śniegu jak najbardziej do przejścia ( a przynajmniej taką mam nadzieję:))
Przy odejściu do Tuccaroya zastanowiłam się z znów przez chwilę gdzie iść. Z jednej strony kusił mnie Balcon Pineta, z drugiej… hmm trochę sie tego balkonu bałam. Z nieznanych mi przyczyn Pireneje regularnie (w odstępach dziewięciomiesięcznych) dawały mi solidnie w kość. Już raz na balkonie mocno oberwałam, postanowiłam wiec nie kusić losu i tym razem pójść na Port Neuf.
Piękna przełęcz i piękna wysokogórska trasa urozmaicona przez gościnne występy chmur.
Aż do granicy nieeksponowana i łatwa, wymagajaca co najwyżej gimnastyki w wielkich blokach. Na horyzoncie ujawnił się Pic Pimene pięknie sfotografowany przez Edka i pomyślałam sobie, że być może dałoby się przejść całą grań od Horquette d’Alans do Pic Pimene. Chcialabym to kiedyś zrobić ze względu na widoki. Z Pimene jest jeden z najpiękniejszych widoków na Cyrk Gavarnie.
Zejscie na hiszpańską stronę jest kruche i strome. Nie bardzo przerażające, ale wymagające uwagi. Sprawę komplikowały kozice, które uciakały po zboczu zasypując ścieżkę świeżymi kamieniami. Powyżej w skałkach jest woda, więc widziałam ich tam całkiem sporo. Udało mi się przesliznąć, ale pociski przelatywały tuż tuż. Co zabawne po bombardowaniu kozice powystawiały zza skał łby i wyglądało to jakby sprawdzały celność :)
Im niżej tym piękniejszy widok pojawiał się po prawej. Teraz we wrześniu jeszcze ciekawszy niż latem bo wierzchołki gór przysypał już świeży śnieg.
w dziurze w chmurach na chwilę pojawił się nawet cały Monte Perdido
a potem cyrk Pineta. Zejście slabo widoczne i strome, miejscami wymagające wyszukiwania drogi ( kopczyki stawiało kilka osób o wykluczających się wizjach trasy), wyprowadza na szeroką ścieżkę schodzacą z Balcon Pineta. Kiedy doszłam na dno doliny szlak schował się już w cieniu i zrobiło mi się zimno. Zeszłam aż do drogi prowadzącej do schroniska ( bezobsługowego) Larri, a potem ugotowałam obiad nad jakimś (nawet ciekawym- ale małym) kanionem w ostatnim skraweczku słońca. Kiedy skończyłam zmywanie, zaraz pod znakiem „zakaz kąpieli” minął mnie samochód oznakowany Gobierno de Aragon. Dwaj sympatyvczni panowie wwieźli mnie na Llanos de Larri.
Miałam zamiar pójsc troche dalej i spać w namiocie bo schron Larri wydwał mi się na zawsze zamknięty (tak podaje przewodnik, sama widziałam tam kiedyś pasterzy więc sądziłam że Larri nie jest już schronem). Panowie jednak przekonywali z dumą, że to piękny i bezpłatny schron, więc zdecydowałam się zajrzeć. Rzeczywiście- w Larri da się spać. Nie ma nigdzie pitnej wody ale za to jest chrust- to blisko lasu. Fajne miejsce. Z granicy uskoku jest przepiękny widok na Dolinę Pineta i Balcon, a czasem nawet przylatuje tam telefoniczna sieć. „Po południu deszcz” napisał Edek, a ja pomyslałam, że do popołudnia to ja mam jeszcze mnóstwo czasu… miałam oczywiście nadzieję, że chodzi o to kolejne :)