Kiedy rano zeszłam do Otal nie było tam żywego ducha. Ani śladu. Komin z którego dymiło wieczorem niczym się teraz nie różnił od innych.
Dość długo chodziłam po opuszczonych uliczkach.
Zajrzałam do kościoła i na cmentarz.
Na starych murach przymocowano kilka pamiątkowych tabliczek- nazwiska ludzi pochowanych już w miastach. Najmłodsze groby pochodzą z lat 60-tych. Ludzie o nazwiskach Ainsa i Bielsa być może ich rodziny przeniosły się własnie do tych miast. Nie wiedziałam, że te nazwy pchodzą od nazwisk… lub może odwrotnie.
W Otal wciąż jeszcze rosną bujnie irysy, miejscami podeptane przez krowy. Kwitną śliwki i czereśnie. Ktoś tu na pewno bywa w kościele. Przy obrazie, do złudzenia przypominającym Matkę Boską Częstochowską stały kwiaty- sztuczne, ale chyba dość nowe.
Dach zapadł się, być może niedawno ale nadal trzymały się drzwi.
GR15 wspinajacy się na grań Yesero (można do niej dojść z Pepolina nie schodzac do wsi), jest zarośnięty i słabo oznakowany. Pod granią ginie i pojawia się kawałek dalej na kamienistej, chyba niedokończonej drodze.
Na grani leżały jeszcze kilkumetrowe nawisy, a Sierra de Tendenara była cała w chmurach.
Droga rozwidla się, ale są drogowskazy. Zejście GR15 to ledwo widoczna ścieżynka. Idzie dalej granią na zachód, a potem schodzi prosto w dół na trawiaste- teraz zarośnięte narcyzami siodełko. To ładne łąki, latem zakwitną tam łany asfodeli. Już wyłaziły. Na przełączce jest znak. GR 15 schodzi na północną stronę do lasu i dalej do sennego, kamiennego miasteczka Yesero.
Innym szlakiem można iść dalej na zachód- chyba ciekawiej. Przynajmniej sądząc z tego co widać z góry.
Za Yesero GR15 „się psuje”- schodzi na asfaltową szosę, potem zmieniającą się w szutrową drogę. Nieużywaną, ale dość nudną. Dogonił mnie tam deszcz.
Z jakiegoś leśnego zakrętu dość nieoczekiwanie (jest tylko kopczyk) schodzi stroma ścieżka nad rzekę i przez most prowadzi do Gavin. Tam oznakowanie znika. Idąc w drugą stronę z centrum Gavin trzeba iść lekko w dół, na wschód w kierunku nowo wybudowanych domków- estetycznych, poprawnych, ale paskudnych. To domki, w których nikt nie mieszka. Wybudowane jako lokaty kapitału, letnie mieszkania na kilka dni w roku… sama nie wiem po co. Identyczne. Z niepasującymi do okolicy „miejskimi”ogródkami. Zbyt kanciaste, zbyt wystylizowane i zbyt gęste. Pełno ich w pod pirenejskich wsiach. Niektóre miejscowości całkiem zatraciły swój charakter i idąc przez nie widzi się tylko pozbawione historii i wieku, idealnie oczyszczone z porostów i mchów szare mury i solidne, zamknięte żaluzje. Wiem, że to gwarantuje przetrwanie wsi, ale wiem też, że tego nie lubię.
Zeszłam do Biescas trochę okrężną drogą. W Gavin GR 15 ginie, a strzałka wysyła wszystkie szlaki w górę na zakurzoną szutrówkę. Kiedy mnie już bardzo znudziła, skręciłam według znaków do caseta Bruyers nie wiedząc co to jest.
Po zapylonej i o dziwo bardzo gorącej drodze, to zaskakujący zakątek. Całe wzgórze umocniono budując na mim rzędy równiutkich tarasów. Schodząc rano do Biescas widziałam, że ciągną się aż do samego dołu. Na tarasach rośnie dziko las i śpiewają setki ptaków. Środkiem łagodnie wyprofilowanego żlebu, po idealnych kamiennych schodkach płynie sobie czyściutka rzeczka, tworząc serie małych jeziorek. Światło przesącza się przez ażurowe gałęzie. Naprawdę bardzo piękny ogród. Przy schronie niespodziewane pojawia się GR15.
Miałam już dość łażenia po wsiach i zostałam na noc.
Niesamowicie jest słuchać jak jeszcze przed świtem budzi się las. Zeszłam do Biescas przed siódmą. Złapałam stopa do Sabinanigo (bo nie udało mi się znaleźć w Biescas przystanku autobusowego, ulica na której się znajduej ma kilka kilometrów…) i pojechałam do Saragossy odpuszczając ostatni kawałek GR15 do Acumuer. Nie wydawało mi się, żeby był szczególnie ciekawy, a na przejście wyżej pod Punta Gabacha zabrakło mi już czasu. Niestety :)