Piękny poranek po mroźnej nocy, malownicze i przyjazne miejsce. Cisza i spokój. Byliśmy zachwyceni i oczekując dalszego ciągu cudów wyruszyliśmy w górę, chcąc troszkę okrężną trasą zbadać południową stronę doliny Maira.
Czym wyżej tym było zimniej. Nie spodziewając się (nie wiem czemu), że pod śniegiem może kryć się lód, wleźliśmy na bardzo stromy jęzor bez raków i Jose, który mnie akurat przed chwilką wyprzedził spadł ok. 30 metrów nabierając ogromnej prędkości. Wyhamował dopiero na dole gdzie płat się zgrabnie wypłaszczał. W zasadzie trudno to nazwać hamowaniem wyjechał na płaskie, zarył i nakrył się nogami. Przestraszyliśmy się i zawalone różnej jakości śniegiem podejście przestało nam się bardzo podobać. Na stromiźnie pod granią grzecznie założyliśmy raki, zeszliśmy też bardzo ostrożnie (i wolno).
Śnieg kończył się dopiero na progu. Niżej znaleźliśmy wygodną i oznakowaną ścieżkę.
Długo schodziliśmy na dno doliny. Minęliśmy kilka odchodzących w bok szlaków, a po drodze na stoku znaleźliśmy małe źródło, zgrabnie obudowane kamieniami. Przydało się, bo wyżej nie było ani odrobiny wody.
Pogoda psuła się, ale deszcz dopadł nas dopiero na kolejnym progu już poniżej 2000 m. Schowaliśmy się na chwilkę w jakimś opuszczonym domku. Na łączce obok chałupy rósł i szczypiorek i pokrzywy więc ten postój się bardzo opłacał. Wypchałam całą plastikową torbę. Poniżej zabudowań wyraźny i chyba popularny szlak zszedł aż do jezdnej drogi. Spotkaliśmy tam kilka osób. Podeszliśmy kawałek szutrówką, a potem zboczyliśmy na szlak prowadzący do Biwaku Due Valli. Było mnóstwo drogowskazów i ogromna ilość znakowanych ścieżek. Gęstość szlaków można porównać chyba tylko z Tatrami. Padało więc zależało nam na noclegu pod dachem. W tej okolicy jest kilka biwaków, ale przy śniegu wejścia do innych niż Due Valli wydawały nam się zbyt trudne i zbyt niebezpieczne. Prawdopodobnie na skutek porannego incydentu z lodem.
Lekko mżyło. Ścieżka wiła się po płytkich dolinkach, niemal nie było dalekich widoków. Minęliśmy kilka skrzyżowań, nie zawsze klarownie opisanych, udało nam się jednak pokonać labirynt. Doszliśmy do widocznych z daleka wojskowych baraków (Ric. Escalon- nie nadają się do nocowania, to ogromny budynek z częściowo uszkodzonym dachem), a potem wdrapalismy stromym śniegiem prosto w górę. Dalej nic nie zgadzało się z mapą, ale poradziliśmy sobie. Intuicyjna droga wspinała się na niską przełęcz- Coletta Vittorio. Wiedzieliśmy, że biwak jest gdzieś nad nami, na grani, ale nie udało nam się wypatrzeć najkrótszej drogi. Być może winny był zakrywający zbocza śnieg. Zamiast stromo do góry poszliśmy w kółko. Zeszliśmy z przełączki Vittorio do kolejnej dolinki, nie tak ciekawej jak się spodziewałam. Przecinały ją liczne wojskowe drogi, kaleczące skaliste zbocza. Naszą ścieżkę zasłaniał śnieg przysypany dość świeżą kamienną lawiną.
Omijając niepewnie oparte na podtopionym firnie wielkie bloki wyszliśmy się na ostrą grań, a potem w górę wprost po zboczu. Z przejęcia, że nie zdążymy przed nocą zapomnieliśmy nabrać wody.
Na szczęście było już niedaleko. Biwaczek, malutki ale przytulny i bardzo solidny stoi niemal na samej grani. Był stamtąd piękny widok, ale wichura niemal zwalała z nóg.
Nocą słyszeliśmy jak wiatr dzwoni w metalowym poszyciu dachu. Całe szczęście, że nie musieliśmy spać w namiocie. Nie utrzymałby się, chyba a było zimno.
W Due Valli są w zasadzie tylko dwie wąskie prycze. Jest półka, która umożliwiłaby wciśnięcie tam (w poprzek) pewnie i 4-5 osób, ale niestety uchwyt się urwał i nie da się jej zamocować. Brak wody nie jest chyba wielką wadą. To duża wysokość (2620) i pewnie przez całe lato w zacienionym kotle poniżej schronu leży jeszcze jakiś śnieg. W trawach rysuje się prowadząca tam ścieżka z pięknym widokiem na Dolinę Stura. Jest kilka kopczyków. Na początku lata nie musieliśmy tak daleko schodzić. Dobry, w miarę czysty śnieg leżał tuż obok schronu.
Trudność tego odcinka sięga czasami T3, być może latem jest łatwiej, na pewno prostsza jest orientacja, a stromizny bez śniegu są bezpieczniejsze.