Poranny widok z Mongioia był równie piękny jak ten, który podziwialiśmy wieczorem. To niezwykłe miejsce. Chmury trzymały się włoskiej strony. Nocny mróz utwardził śnieg. Niemal nie robiliśmy śladów. Jeziorko pokrył świeży lód i trudno nam się było dostać do wody, ale udało się. Ugotowaliśmy owsiankę i wyszliśmy nawet dość wcześnie.
Początek zejścia jest stromy i musieliśmy założyć raki. Dalej zrobiło się nietrudno i raczej płasko.
Szlak przeszedł na prawą stroną rzeki, a firn z minuty na minutę miękł. Coraz częściej wpadaliśmy w ukryte pod śniegiem dziury i zejście szło nam powolutku.
Niewielki problem pojawił się w miejscu gdzie już niemal kończył się śnieg. Ścieżka schodziła bardzo stromym, czasem jeszcze zaśnieżonym urwiskiem i przechodziła przez wezbraną rzekę. Spotkaliśmy tam wdrapującego się pod górę Francuza, który uprzedził, że trudno się przedostać na drugi brzeg. Naiwnie spytał czy na Mongioia jest śnieg, a potem zmartwił się, bo nie miał raków. Kiedy zeszliśmy niżej wypatrzyliśmy pod cabaną całą wielką grupę, która najwyraźniej utknęła nie pokonawszy rzeki.
Nie chciało nam się zakładać sandałów i moczyć nóg, więc uważniej przyjrzeliśmy się mapie. Z miejsca gdzie dotarliśmy schodziła ścieżka trawersująca dalej urwiste zbocze i ostatecznie prowadząca do Maljasset. Poszliśmy nią. Jest ładna i nieskomplikowana chociaż czasem gubi się w skalistych żlebach. Zaznaczono ją jako zimową, ale ja bym się jej chyba zimą bała. Zbocze, którym schodzi jest strome, a idzie się tuż ponad skalnym urwiskiem. Taki mały balkonik. Byłam zadowolona, że nie muszę powtarzać drogi na dnie doliny, którą przeszłam już kiedyś schodząc z Col de Longet, trzymaliśmy się więc trawersu tak długo jak tylko się dało.
Ścieżka znika na łąkach już za kanionem rzeki Ubaye, mniej więcej na wysokości mostu. Ponieważ wiedziałam gdzie jest most, zeszliśmy wprost w dół przez trawki (poprzerastane pięknym szczypiorkiem).
Jacyś ludzie na dole intensywnie nam się przyglądali. Czyżby to ci spod cabany, którzy nie odważyli się na sforsowanie rzeki? Być może nie wiedzieli skąd się wzięliśmy. Nie jestem pewna czy „zimowy” skrót pokazują też inne mapy. Miałam bardzo starą mapę Queyras Didier Robertsa. Bywa dziwna.
W okolicach wsi był niemal tłok. Francuzi chodzą po górach znacznie częściej niż Włosi, w weekendy doliny są popularnym miejscem spacerów i pikników. W schronisku też kręciło się kilka osób. W tym roku zmieniła się tam obsługa i jest znacznie bardziej przyjaźnie. Zjedliśmy omlet z ziemniakami- coś co można dostać we Francji o każdej porze i dokupiliśmy jeszcze kilogram sera i trochę czekoladek. Gdyby było później zostalibyśmy na noc. To schronisko CAF, dla nas (klubowiczów) niedrogie. Miło, że sprzedali nam dobre jedzenie. Ser okazał się naprawdę pyszny. Taki gest zawsze zostawia miłe wspomnienia. Na pewno tam kiedyś wrócę.
Koło piątej spakowaliśmy się i wyszliśmy szlakiem prowadzącym do doliny Mary w kierunku schronu nad jeziorkiem Marinet.
Aiquille de Chambeyron fascynował mnie już od dawna i bardzo chciałam zobaczyć ten masyw z bliska.
Ścieżka początkowo idzie dnem doliny, a przy dużej nowej cabanie rozwidla się. Zajrzeliśmy na chwilkę do domku- to już nawyk, a potem poszliśmy w górę do wysokiej dolinki ze stawami.
Przepiękne miejsce, najciekawsze chyba właśnie wieczorem.
Niestety górna cabana okazała się nie tylko zasypana, ale też wilgotna i mocno dziurawa. Zajrzenie tam jednak opłacało się. Ktoś zostawił całe pudełko ryżu zawieszone na sznurku, żeby zabezpieczyć je przed myszami. Najprawdopodobniej wisiało tak już od zeszłego lata. Odsypałam trochę. Ryż zawsze pomagał mi na żołądek.
Obejrzeliśmy jeszcze wejście na Col Marinet (jest proste) i pobiegliśmy z powrotem w dół.
Robił się wieczór i zdecydowanie woleliśmy spać w suchym. Prognoza pogody była nieciekawa. Przez kilka kolejnych dni deszcz, a piękny nowy domek, ozdobiony dziesiątkami dziecięcych rysunków i pomalowany tak, że przypominał Tybet wydawał się kusząco wygodny. Do tego ktoś hojnie zostawił otwarte drzwi… Podejrzewaliśmy nowych gospodarzy schroniska. Mieli dzieci, u nich też wisiały himalajskie dekoracje. Tym bardziej nam się spodobali. Tacy ludzie w schroniskach to już niestety rzadkość.
Trudność zejścia z Paso Mongioia do Francji to mniej więcej T3, z naciskiem na mniej. Nie ma niebezpiecznych miejsc. Latem jest najprawdopodobniej jeszcze łatwiej. Trasa w Dolinie Mary i Marinet jest jeszcze prostsza.