Paradoksalnie tego dnia, kiedy nie czekało nas nic trudnego- tylko spokojne zejście, pogoda postanowiła być piękna. Był weekend, zeszłyśmy dość nisko wiec już po godzinie spotkałyśmy pierwszych podchodzących ludzi. Później minęła nas grupka jeźdźców, jeszcze niżej rodziny z wiaderkami- nie miałyśmy pojęcia po co. Przyroda miała ponad miesiąc opóźnienia. Jagody dopiero kwitły, nie było ani grzybów ani malin. Dopiero znacznie dalej, w lesie znalazłyśmy pierwsze poziomki i kilka kępek maślaków. Czym niżej tym było cieplej. Zabawnie było mijać ubranych tylko w T-shirty ludzi, nieświadomych co ich spotka wyżej. My nadal miałyśmy na sobie czapki i kurtki, nie wierząc tej zaskakującej łaskawości pogody.
Na parkingu, który okazał się całkiem malutki zastałyśmy pakującą się do wody międzynarodową grupkę kajakarzy. Marne szanse, że ktoś będzie jechał w dół. Z gapiostwa poszłyśmy dalej drogą gubiąc pozostawiony na drugim brzegu szlak. Szło nam się całkiem przyjemnie. Las szumiał, pachniały sosny, a w łanach rozbuchanych (wszystko na raz!) kwiatów pojawiły się łączki dojrzałych poziomek. Zbierałyśmy ile się dało. Jedzenie już nam się prawie skończyło więc zabrałyśmy się i za maślaki. Miałyśmy już uzbierany spory worek, kiedy minął nas jadący pod górę samochód. Ledwo zdążył opaść kurz auto pojawiło się znów, tym razem jadąc w naszym kierunku. Machnęłam, starszy pan zatrzymał się uprzejmie. My oczywiście wsiadłyśmy. Miałyśmy szczęście. Niewinnie wyglądająca na mapie polna droga prowadząca do szosy (płatna, dlatego taka pusta) musiała mieć z kilkanaście kilometrów. Z pewnością zajęłaby nam kilka godzin.
Początkowo miałyśmy zamiar jechać do Lom. Na naszej przeogromnej mapie wszystko wyglądało na bardzo bliskie. W rzeczywistości było jednak znacznie gorzej. Po krótkiej rozmowie z naszym kierowcą zdecydowałyśmy się pojechać do Bismo- najbliższej, położonej u wylotu doliny miejscowości. Pan Kierowca zapewnił, że jest tam informacja i sklep, a tego najbardziej nam brakowało. Nasza decyzja chyba go ucieszyła. Podwiózł nas uprzejmie pod tani sklep. Z ciekawości i bez wielkiej nadziei zapytałam czy może jest tu też jakiś kemping. To ucieszyło go jeszcze bardziej. Powiedział, że tak, na końcu ulicy ma tu przyjemny kemping, nie dla namiotów, ale na pewno znajdzie dla nas jakieś miejsce. Nie wyglądał na właściciela niczego dużego. Wyobraziłyśmy sobie jakąś łączkę za stodołą, ale w sumie było nam wszystko jedno. Byle dało się jakoś umyć.
Wyobraźcie sobie nasze zdziwienie, kiedy objuczone zakupami, dźwigając dodatkowo naszą torbę pełną maślaków wyszłyśmy wprost na ogromny i nowoczesny kemping pełen wielgachnych kempingowców. Cały teren był w suchym sosnowym lesie zarośniętym gęsto maślakami… Hmm..
Jeszcze ciekawsza była cena za namiot (Lidka sprawdziła potem w internecie takiej pozycji wcale tam nie nie ma). Otóż zapłaciłyśmy tylko 75 koron (czyli około 30-tu złotych) za namiot i dwie osoby. Kemping Bispen w Bismo- gdybyście tam byli jest wygodny, spokojny i o połowę tańszy niż w Lom. Podobnie dużo tańszy jest też pobliski sklep. Przesiedziałyśmy potem sporo czasu w kuchni. Fajnie było tak sobie bez żadnych oporów podgrzewać i gotować… Woda pod prysznicem była płatna. 10 koron za jakieś 5 minut. Lidka zabrała całą garść monet…
Do rana naładowały mi się wszystkie baterie. Maślaki wyrzuciłyśmy.
Dobrze się te teksty czyta, zwłaszcza jeśli do własnego urlopu jeszcze 3 tygodnie :)
PS
Uśmiałam się ze zdjęcia z owcami ;)
szukały cienia, też je zaskoczyła taka dziwnie dobra pogoda:)