Rano nadal czułam się troszkę nieswojo, jadłam ostrożnie. To miał być relaksujący dzień. Płasko, potem lekki zjazd. Na końcu wspaniałe schronisko. Część tej trasy przeszłam już w maju schodząc do Grovelsjon, ale nie było ryzyka, że zobaczę te same widoki. Widoczność się nie poprawiła, a nawet gdyby sceneria była bardzo zimowa. Nie przeszkadzało mi, że się powtarzam.
Wyszliśmy w mleko. Chmura drgnęła tylko na moment, podniosła się odrobinkę i pokazała nam daleki ciąg wzgórz. Potem definitywnie usiadła. Na nas. Nie była gruba, światłomierz pokazywał dużo światła, przez gogle (z filtrem polaryzacyjnym) czasem migał mi jakby czysty błękit. Po południu przebiło się też słońce. Mijaliśmy wtedy chatkę i nie skręciliśmy do niej żeby zjeść, chociaż tak planowałam. Usiedliśmy na pulkach we mgle i cieszyliśmy się tym dziwnym światem, perlistą bielą. Pomyślałam nawet, że to wynik wyjątkowego szczęścia Edka do pogody. Kolejne zjawisko, które Laponia mu pokazała- white out. Szliśmy szlakiem krzyże było nieźle widać, pomimo ośnieżenia i mgły. Czasem jeden czasem nawet 3 przed nami. Gorzej gdybyśmy musieli nawigować kompasem, tak było zupełnie bezstresowo.
Za chatką minęła nas para na nartach, mężczyzna z chłopcem. Mieli duże pulki, zastanawiałam się czy czasem nie idziemy w to samo miejsce. Bardzo chciałam mieć to schronisko tylko dla siebie. Był tam gaz i ogromny kominek. Marzyła mi się kąpiel, mycie głowy. Czułam się niezręcznie, ale przy którymś kolejnym spotkaniu zapytałam. Nie szli do Havlingsstugorna. Za schronem zaczął się zjazd z płaskowyżu. W maju na podejściu wydawał mi się bardziej stromy. Teren opadał powoli i my również bardzo powoli zagłębialiśmy się w niższe partie chmury. Mgła zgęstniała, padał drobny śnieg. Pojawiły się pierwsze drzewka, brzózki porośnięte szadzią. Niżej było ich coraz więcej, widoczność też się poprawiała, byliśmy pod chmurą.
Las przysypany, drzewka wygięte w tunele. Fotografując Edka zachwiałam się i wywróciłam, jedyny raz tej zimy. Wcześniej czekając aż dojdzie do lasu przeczytałam informacyjne tabliczki. Wspominały starą lapońską wieś. Wyczytałam, że porzuconej torfowej chatki już nigdy nie naprawiano. Nikt jej powtórnie nie używał, nie chcąc zakłócać spokoju duchom mieszkańców. Szkoda, że o tym nie wiedziałam, bo i ja i Agnieszka sypiałyśmy czasem w takich chatkach. Mam nadzieję, że duchom to nie przeszkadzało. Nic w każdym razie nie powiedziały…
Już przed schroniskiem czułam, że będzie tam tłok. I rzeczywiście jeden z domków zasiedlił mężczyzna w rakietach. Chatka wyglądała jakby tam mieszkał już dłuższy czas. Przy kuchni (o której tak ciepło myślałam idąc) kręciły się jeszcze 3 osoby, na brzegu jeziora leżały ich pulki i narty. Może tylko wypełniali termosy wrzątkiem idąc dalej?
Para, którą spotkaliśmy wcześniej nawet nie skręciła w stronę Havlingsstugorna i my też, po krótkim namyśle poszliśmy dalej. Czułam się dobrze, pandemia nie zachęca do tłoku, nie było późno, a przed nami stały jeszcze dwie chatki. Poszliśmy jeziorem inaczej niż kiedy byłam tu w maju. Tylko na tym szlaku poustawiano tyczki i chociaż widoczność była już trochę lepsza nie chciało nam się pchać w kopny śnieg. Szliśmy po śladzie pary z pulką, przejechanym już wcześniej skuterem. Pod koniec jeziora wszystko to było już zawiane, wiatr zmiatał ślady natychmiast. Nie zauważyliśmy gdzie znikli nasi poprzednicy, przegapiliśmy skręt do pierwszej chatki, ukrytej w lesie. Druga była widoczna z lodu. Stała na górce, ktoś niedawno odkopał drzwi, ale przejście do drewutni było nieudeptane, brnęliśmy tam po uda w miękkim puchu. Już zapadał zmierzch kiedy otwieraliśmy drzwi. Wiało, chmury na moment się rozerwały i pojawiły się resztki złota nad górami. To wszystko znikło już za moment. Nocą padał śnieg.
Od czasu, kiedy ruszyłam w góry zimą pierwszy raz (na długi trekking) minęło już 11 lat. 5 odkąd zaczęłam chodzić na nartach po Laponii. W sumie spędziłam w górach zimą kilkanaście miesięcy. Mój sprzęt jest w strzępkach i to chyba dobry moment na spisanie tego, czego się o nim nauczyłam.
1- namiot. Przede wszystkim wymagam odporności na wiatr, wystarczająco dużo miejsca wewnątrz żeby zmieścić osobę (osoby) w grubych puchach (śpiwory, kurtki spodnie- to wielka objętość), do tego grube materace- to też skraca wolne miejsce w namiocie. Wywietrznikami nie powinien wpadać do środka śnieg (często poziomy), pod tropikiem powinny się zmieścić wszystkie rzeczy.
Dobrze jak namiot ma fartuchy od śniegu (można je doszyć) to ułatwia szybkie, solidne zakotwiczenie i daje większą stabilność w wichurze.
Stawiam na śniegu ubitym nartami. Pod podłogę (lub na podłogę) wkładam posrebrzoną folię, sporo to daje. W przedsionkach wydeptuję lub wykopuję dziury- zmieści się pulka, spłynie zimne powietrze, na „łóżku” będzie można wygodnie usiąść.
Przydają się pętle z regulacją pozwalające zamiast śledzi używać nart. Namiot można też umocować kijkami i rakietami (trzeba zakopać), lub czymkolwiek np workami wypełnionymi śniegiem (też zakopać), jednak najszybsze i najmocniejsze są narty.
Jak dotąd wszystkim moim namiotom z zimna popękały taśmy uszczelniające szwy. To nie przeszkadza na mrozie, ale czasem nawet na północy pada mokry śnieg i wtedy to kłopot. To nie były specjalne zimowe namioty, więc trudno mi powiedzieć czy tak jest zawsze. Lubię tradycyjny kształt iglo, jest odporny na wiatr jednakowo z każdej strony, a wiatry lubią mocno kręcić.
2- materac, nawet dobry dmuchany materac to mało, jeśli chce się spać na śniegu tygodniami. Przydaje się dodatkowa karimata. Poza tym można na niej siadać czy stawać.
3- śpiwór. Lubię rozwiązania pozwalające na użycie w różnych temperaturach, tu też sprawdza się tradycyjna cebulka. Np puchowe kurtka i spodnie + śpiwór, lub dwa śpiwory. Ten zewnętrzny powinien być dużo większy, żeby nie zgniatał puchu w wewnętrznym (Roberts produkuje takie dopasowane zestawy). Dobrze jakby był cieńszy, bo to w nim zgromadzi się wilgoć z ciała (a cienki łatwiej wysuszyć). Samodzielnie przyda się w nagrzanej chatce. Śpiwór, w którym sypia się w puchówce i puchowych spodniach też musi być odpowiednio szeroki (ewentualnie do zwykłego można wpiąć specjalny puchowy klin, jak w moim).
W takim zestawie najbardziej namaka śpiwór, kurtka i spodnie zostają suche. Przyjemniej się w nich wychodzi ze śpiwora w wielki mróz, szok jest mniejszy. Z moich wyliczeń wynika, że 1,5 kg puchu wystarczy do mniej więcej -35 stopni. Mi, bo niektórzy są cieplejsi.
W warunkach namiotowych (czy w nieogrzewanych chatkach) śpiwór stopniowo coraz bardziej namaka (czy raczej wypełnia się lodem) i co kilka dni (4-5) wymaga porządnego suszenia (ogrzewanej chatki, ogniska lub słońca i wiatru w środku dnia). Staram się suszyć swój codziennie, choćby troszkę, spakowanie śpiwora jest moją ostatnią czynnością przed wyjściem.
4- palnik. Zimowy gaz na zimowym palniku daje się użyć nawet przy -30 stopniach. Palniki mają różną wydajność, MSR był powolny i zużywał mi więcej gazu. Optimus jak na razie działa mi szybciej, ale przy odwróceniu butli wylał się gaz i musieliśmy ugasić pożar. W każdym łatwo ukręcić gwint, jeśli wpadnie tam paproch, czy narośnie bardzo twardy lód. Zimą wszystko robi się w rękawicach, w ciemności, niezbyt precyzyjnie, stąd pewnie tyle zniszczeń. Ukręciłam już kilka gwintów, zapchałam dyszę…
Biorę dwa garnki, które da się postawić jeden na drugim, w górnym wstępnie podgrzewa się śnieg, to oszczędność czasu i być może też (trochę) energii.
Lubię wykopać dołek na kuchenkę, jest wtedy bezpieczna i osłonięta od wiatru, grzeje się szybciej. Pod palnik wstawiam podkładkę inaczej z czasem utonie w śniegu ( wystarcza mi stara pokrywka od garnka), przydaje się boczna osłona.
5-zapalniczki (kilka na wszelki wypadek) najlepiej żeby działały nawet jak nie ma gazu- silna iskra. Te gorsze trzeba przy wielkim mrozie ogrzać w kieszeni czy dłoni. Dobrze mieć zapałki na wszelki wypadek.
W chatkach przydaje się duża i mocna torba na śnieg (worek od namiotu czy reklamówka- lepsza łatwiej wytrząsnąć resztki). Topiąc w namiocie można pobierać skądkolwiek :)
6-Ostrym nożem można strugać wióry na rozpałkę, jeśli go nie mam pozostaje kora brzozowa (świeża, cieniutka jak pergamin- ta się zapala najłatwiej), lub papier- z tym, że w zimnie nie każdy papier okazuje się palny. Można sobie pomóc rozpałką do grilla lub benzyną, ale równie skuteczny, a łatwiejszy w transporcie i przyjemniejszy w zapachu jest żel do dezynfekcji rąk. Wystarczy lekko nasączyć papier. Trudniej rozpalić świerkowe czy sosnowe drewno, trzeba zdobyć kilka mniejszych szczapek lub zebrać suche patyki. Brzoza zapali się w każdych warunkach. Palne i użyteczne na rozpałkę są też czarne porosty zwisające z drzew, ogryzki świeczek i resztki stearyny- częste w chatkach. Używam ich też jako wosku do pulki (czym miększy i bardziej śliski w dotyku tym lepszy).
7-narty– moje Atomic Rainier były absolutnie wspaniałe, tylko odrobinę zbyt miękkie. W puchu tonęły. Po 2500 km straciły krawędzie pomimo tego nadal da się na nich jeździć. Są bardzo skrętne, na stoku zachowują się jak zjazdowe. Są taliowane i chętnie kupiłabym coś podobnego, lub odrobinę szerszego. Teraz mam ok 7 cm pod stopą i więcej z przodu i z tyłu. Długość 192 cm jak dla mnie (wzrost 175cm) jest ok. Łuska mogłaby być trochę głębsza.
8- Wiązania– Hagan X-trace. Po latach odłamał się kawałek szyny pod stopą. Regulacja długości buta jest bardzo luźna i przeskakuje, trudno cokolwiek zrobić na mrozie. Oblazły gąbki osłaniające but. Poza tym wiązanie jest niezawodne. Pozwala na marsz i odrobinę poślizgu, ale nie na silne biegowe odbicie. Nie jest wybredne jeśli chodzi o buty, można wpiąć prawie każde o ile nie są nazbyt obszerne. Muszą mieć miękką podeszwę, co też jest plusem, stopa pracuje, zgina się i jest cieplej.
Przy każdym rozkręcaniu wiązania trzeba posmarować gwinty blokującym smarem, inaczej śrubki lubią się same odkręcać i bywa, że giną.
9-Buty– śniegowce z dolną częścią z wulkanizowanej gumy parcieją po kilku latach i w miejscu częstych zgięć pojawia się dziura. To zależy i od przebiegu (Kamiki padły mi po 800 km, moje Sorele po 2000, Sorele Jose po 800 km) i od wieku buta. Data produkcji może być gdzieś zakodowana, ale zwykle nic o niej nie wiemy, także moje dane mogą być przypadkowe.
Jedyne co można zrobić jeśli dziura pojawia się w trasie to zakleić ją zanim się powiększy i do środka zacznie wpadać śnieg. Taśma klejąca daje niewiele, odkleja się. Być może gdyby but wcześniej odtłuścić, ale w praktyce raczej nic z tego nie wyjdzie. Lepszy jest klej, używałam RubberFix i załączonych do niego łatek z siatki. Producent każe zaczekać 48 godzin i rzeczywiście po takim czasie but uzyskał trwałość na kolejne 400 km (jak na razie, bo jeszcze mi nie pękł). Jeśli zacznie się w nim chodzić wcześniej łatka odkleja się już po kilku dniach. Lepiej trzyma się duża łatka przyklejona małą ilością kleju. Klejenie jest łatwe, ale czasochłonne, powierzchnię trzeba zmatowić papierem, klej wiąże powoli, temperatura musi być dodatnia.
Przy okazji przesmarowałam klejem całą powierzchnię gdzie na gumie pojawiły się drobniutkie pęknięcia, jakby łuszczyła się farba. Ta warstwa utrzymała mi się od pierwszego smarowania w zeszłym roku i korozja gumy dalej się nie pogłębia.
Buty wykonane z innych syntetycznych materiałów np termokauczuku sztywnieją na mrozie i (co wiem od polskiego producenta takich butów- Demaru) pękają jeszcze szybciej niż guma. Musiałyby być bardzo nowe, tegoroczne. Pewną nadzieją są buty z pianki Eva, ale te które mierzyłam były zbyt pękate do nart, paski wiązania były za krótkie żeby je objąć.
Buty dla mnie powinny mieć wyciągany wewnętrzny botek. Inaczej nie da się ich dobrze wysuszyć i pozostaje noszenie worków foliowych na stopach, a że bywają zawodne wilgoć i tak może się dostać do izolacji.
Spośród skórzanych wysokogórskich butów model z wyciąganym botkiem ma tylko Bestard. Suszenie innych zajmowało mi mnóstwo czasu i było mało skuteczne. Takie twarde buty sprawdzają się tylko w bardzo wysokich górach, w trudnych trawersach, czy na gołym lodzie w warunkach, które określiłabym jako alpinistyczne. Tam gdzie używa się raków i czekanów.
10-Botki bywają różne, jak dotąd miałam filcowe, ale nigdy nie trafiłam na filc z prawdziwej wełny. Na syntetycznym botku wilgoć ze stopy zbiera się na powierzchni i na dużym mrozie przymarza do zewnętrznego buta. Czasem trudno wyszarpać botek. Tak się nie dzieje jeśli zamiast filcowego kapcia użyć kombinacji grubych skarpetek. Sprawdził mi się zestaw 2x skarpety Walonki plus 100% wełniane robione na drutach i również wełniana filcowa wkładka (do kupienie w Szwecji, w Polsce filc niestety tylko syntetyczny).
W takiej sytuacji wilgoć jak zawsze zgromadzi się w zewnętrznej skarpecie, a że wełna wciąga ją do wnętrza włókien skarpeta i wkładka wydają się suche i nie przymarzają do gumy. I tak trzeba je suszyć, ale nawet zawilgocone są ciepłe i nie sztywnieją jak botek. Do botków również wkładam skarpetki Walonki, ale nie mieści mi się już filcowa wkładka (ją wkładam do pustego śniegowca, pod botek czy wszystkie skarpety. Dla rozmiaru buta 42 pasowała wkładka 46). Jose wycinał sobie wkładki z pianki Eva, trzeba to powtarzać, bo Eva lubi się płaszczyć. Taka wkładka ma kilka funkcji, poza izolacją termiczną, odcina stopę (i botek, czy skarpetę) od wody zbierającej się w podeszwie buta.. Wszystkie śniegowce, jakie dotąd widziałam mają w podeszwie cylindryczne dziurki. Pewnie ich zadaniem jest większa izolacja… W Kamikach jest do nich dostęp i zebraną tam wodę (lód) można wytrząsnąć czy wylać. Sorele niestety mają wewnątrz warstwę bawełny (wszytą na stałe), która zasłania dziurki, namaka i w zasadzie nigdy nie wysycha, stąd taka ważna jest dodatkowa wkładka.
Botki są niezłymi kapciami do chatki, chociaż ze względu na wilgoć dobrze je osłonić czymś nienasiąkliwym, ja uszyłam sobie w tym celu kapcie ze spadochronowego nylonu.
11-Kijki– biegowe koszyczki są szybsze i bardziej sprężyste na twardym, ale wpadają w miękki śnieg bardziej niż turystyczne rozety. Kijek narciarski jest bardziej sprężysty od kijka trekkingowego. Pozwala się skuteczniej odbijać. Dobrze jakby miał korkowe rączki, twardy plastik bardzo chłodzi dłonie na mrozie. Turystyczne rozetki lubią się gubić. Moje biegowe koszyczki jak na razie utrzymały się przez 2500 km.
Uchwyt na dłoń powinien być wystarczająco szeroki żeby grube rękawice weszły bez rozpinania pętli (musiałam swój przedłużać), fajnie jak jest tam rzep lub inna szybka regulacja. Lubię pasek pod dłonią (jak w kijkach do typowych biegówek).
Kijek do chodzenia na nartach musi być długi, więc nie każdy trekkingowy się nadaje.
12-rakiety– w górskim, stromym terenie powinny mieć dużo bocznych zębów (można dokręcić), wtedy lepiej się trzymają na trawersach i mocowaną na sztywno piętę- wtedy ich czubem można wybijać stopnie. Rakiety bez mocowania pięty nie pozwalają iść bardzo stromo pod górę w miękkim śniegu, są za to lepsze na stromym miękkim zejściu (o ile pięta da się przełożyć obcasem poniżej skrzydła rakiety- jest w moich TSL 438). Podnoszony podpiętek jest wygodny na stromych podejściach.
W płaskim terenie to nie ma znaczenia. Ważne żeby rakieta była odpowiednio nośna (duża). Do wagi użytkownika trzeba dodać masę ubrania (z 5-7 kg, bo są też rzeczy w kieszeniach i buty) plus wagę wypełnionego plecaka, a to może być ponad 20 kg. Na trekking nie warto kupować rakiet dla użytkownika ważącego 60 kg (sporo takich w sieciowych sklepach) wpadną w puch. Czym większe tym lepsze.
Rakiety są wolniejsze i zwykle mniej wygodne od nart, przydają się w górach, gdzie nie wszędzie jest narciarski śnieg, bywają stromizny i skały. Są łatwiejsze w transporcie.
13-pulki– w nie bardzo stromym terenie są mniej obciążające niż plecak. Mogę tam wepchnąć ze 25 kg i nie jest to wielki ciężar.
Przy ciągnięciu pulek w rakietach lub butach przydałaby się elastyczna taśma czy lina, bo człowiek idący pieszo szarpie i to się czuje. Narciarskie ruchy są bardziej płynne i prawie się nie odczuwa szarpania. Lepiej jak linki do holowania są skrzyżowane wtedy pulka nie porusza się jak wąż. Dynamiczna (alpinistyczna) linka jest lepsza niż statyczna (amortyzuje bardziej) śliska, wygodniejsza od tępej w dotyku. Powinna mieć kształt „u”.
Nie ma znaczenia czy zamocuje się ją na sztywno do pulki i pozwoli przesuwać się luźno na mocowaniu do pasa (lub plecaka) czy odwrotnie zamocuje do pasa na sztywno, a zostawi możliwość ruchu na uchwytach pulki, ważne żeby całość mogła się w miarę swobodnie przesuwać, inaczej byłby kłopot na zakrętach i przy pokonywaniu przeszkód. Ogólnie – jeśli pulka nie idzie płynnie i prosto prawdopodobnie skręciła się linka na którymś z karabinków, lub linki pociągowe krzyżują się dwukrotnie (tak bywa po wywrotce pulki). Wbrew pozorom tu każdy drobiazg ma znaczenie.
Linka powinna mieć taką długość żeby pulka nie najeżdżała na narty. Mi pasuje ok 185 cm.
Pulki są różne. Szersze są mniej wywrotne. Dobre dno ma płozy jak w tej z tyłu na zdjęciu. Płaskie dno, takie jak ma Paris Pulka (i pierwsza pulka na zdjęciu) jest nietrwałe, szybko się przeciera i pęka. Zwłaszcza, że Paris pulka jest cienka. Trwalsze i wygodniejsze są czarne sanki wędkarskie. Występują w różnych rodzajach i kształtach. Te cięższe, o wadze ponad 2 kg wytrzymują lata, cieńsze (ok 1kg) przecierają się po ok 1000 km. Paris pulka rzadko kiedy wytrzyma dłużej niż 500 km. Od sprzedawców wiem, że zwykle jest traktowana jako jednorazowa.
Sanki wędkarskie są szersze, ale krótsze od tradycyjnych pulek. Niemal o połowę. To powoduje, że część ładunku z konieczności ląduje w plecaku (zwykle lekkie, ale objętościowe puchowe rzeczy), krótka pulka daje za to większą swobodę na zjazdach i w transporcie.
Pulce można dodać sztywny hol (świetne są drogowe tyczki z Norwegii czy Szwecji- czerwone i sprężyste nawleczone na linkę holowniczą, po zakończeniu marszu można je oddać w dowolnym miejscu na szosie). Rury z PCV, czy inne np do ogrzewania gną się, rurki metalowe gną się i łamią. Rurki powinny być skrzyżowane.
Hol powoduje, że pulka nie najeżdża na nogi na zjazdach, ale ma swoje wady- uniemożliwia podejście do pulki bez wypinania się. W terenie gdzie pulka się często wywraca to kłopot.
Ciągnięcie na linkach wymaga troszkę praktyki, zawsze trzeba być szybszym od pulki (a pulki bywają bardzo szybkie).
Na mocno nachylonych stokach pomagają pętle hamujące, które wjeżdżają pod pulkę. Na stromym lodzie powinny mieć węzły, pod pulkę wędkarską zwykle wystarczy jedna pętla pod Paris pulkę warto mieć dwie, krótsza ułoży się na przodzie pulki dłuższa wejdzie pod tył. Pętle wiesza się przypięte u pasa karabinkiem, nawleczone na hol, wtedy wystarczy je spuścić (wypiąć ) i same zjadą na właściwe miejsce. Żeby je wyciągnąć przy sztywnym holu wystarczy cofnąć pulkę i sięgnąć po linkę kijkiem. Do pulki bez sztywnego holu trzeba podejść.
Pętle nie są potrzebne na szerokim zboczu gdzie można jechać zakosami, siła odśrodkowa spowoduje, że droga pulki będzie dłuższa niż narciarza więc nie trzeba się aż tak bardzo rozpędzać. Ruch musi być płynny, zawsze w dół, na zbyt poziomym trawersie pulka ucieknie. Nie można się zatrzymywać ani zwalniać, bo pulka tego na pewno nie zrobi. Pulka lubi się też zaczepić o drzewo (wtedy hamowanie jest bardzo twarde, bywa że urwie ucho plecaka, czy pasa) lub zeskoczyć z mostu- jeśli jest wysoki i bez barierek, a jedzie się szybko człowiek na nartach leci za pulką na plecy i ląduje w rzece, pieszy ma pewnie większe szanse, ale i tak nie jest to nic przyjemnego.
Schodząc w rakietach można prowadzić pulkę na boku jak pieska, puścić przodem, lub usiąść na niej i zjechać (wtedy trzeba zdjąć rakiety).
Paris pulki są gotowe do użycia, nowa pulka wędkarska wymaga wywiercenia dziurek na obwodzie i przeciągnięcia sznurka, przez który potem przeplata się gumę mocującą ładunek do pulki. Wystarczy guma jak do ściągów do mocowania roweru do bagażnika, ale lepsza jest cieńsza i dłuższa. Haczyki jak do ściągów są ok (byle nie ostre na końcu, bo potną namiot), łatwiej ich używać niż karabinka.
Oczywiście można też użyć profesjonalnych pulek z gotowym metalowym holem. Jak dla mnie są zbyt drogie, wielkie i ciężkie. Lubię swobodę wędrowania z małym bagażem i proste rozwiązania.
Pas do pulek wydaje się wygodniejszy niż plecak, ale zwykle cały ciężar ciągnie się wtedy z krzyża, w przypadku plecaka częściowo z piersi, więc trzeba sobie samemu sprawdzić jak jest wygodniej. Mi z piersi. Są również pasy z szelkami i paskiem na piersi, ale takiego nie używałam.
Jako torba do pulki wędkarskiej sprawdza mi się worek wodoszczelny o pojemności 80l, najlepiej z uchwytem lub z szelkami. Wtedy da się nosić cały bagaż wraz z pulką na plecach (a drugi plecak z przodu), bo pulkę niestety trzeba co jakiś czas przenosić. Przez odśnieżone drogi np, i w transporcie, w autobusach pociągach czy na lotniskach. Jeszcze lepszy byłby szerszy worek szyty na miarę jak u Agnieszki.
Pakując worek czy torbę do pulki trzeba równo rozłożyć ciężar po bokach i pilnować żeby całość była raczej płaska (można usiąść i spłaszczyć). Najcięższe rzeczy (ja tam pakuję termos) powinny być na przodzie, dzięki temu pulkę mniej zarzuca na zakrętach. Sanki wędkarskie wygodnie stawia się w pionie mają płaski tył i można sięgnąć do wnętrza worka nie wypinając go.
Wodoszczelny worek przydaje się szczególnie w ciepłe dni, kiedy śnieg topi się i w pulce robi się kałuża. Przy dużym mrozie torba może być mniej impregnowana, byle się tam nie wsypywał śnieg.
Sanki z czasem rysują się od spodu i trzeba je co jakiś czas wygładzać (nożem) i woskować jak narty.
Pulka to też ławeczka, dach do kuchenki (przykryty dołek nagrzewa się znacznie szybciej), miska do mycia i prania i zbiornik na wodę. W awaryjnych sytuacjach zdarzyło się jej też być toaletą (kiedy wiatr uniemożliwił nam wyjście z chatki przez dobę) wielokrotnie była kotwą mocującą namiot w czasie huraganu ( zakopana na co najmniej pół metra ani drgnie).
Miejsce gdzie pulka się nie sprawdza to strome góry, skały i inne bardzo nierówne podłoża. Pokryty gałęziami las, zbyt mało śniegu itp. Posypane piachem drogi.
Łopatka- wystarcza mi składana plastikowa. Kiedyś (na Lofotach) wystarczyła nawet szufelka dla dzieci dostępna w Skandynawii w sklepach z zabawkami – jak poniżej (koszt to kilkanaście zł), jest jeszcze lżejsza.
Termos- dobrze jak ma uchwyt. Można go zawiesić na lince i łapać wodę ze strumieni czy wyciągać z przerębli. Zamarznięty gwint wystarczy lekko postukać drewnem. Jeśli nabiera się wody z jeziora czy rzeki przy dużym mrozie do termosu dobrze wlać troszkę ciepłej inaczej zamarznie wewnątrz. Przy silnym mrozie staram się zakręcać kubeczek dopiero jak resztka wody na nim zamarznie. Mój ulubiony termos ma 1,5 l objętości. W trudnych warunkach mieliśmy z Jose po dwa takie. W dobrych wystarczy po jednym.
Przydaje się kilka metrów linki.
Raki i czekan- potrzebne tylko w bardzo wysokich górach (raków używaliśmy na Lofotach). Foki -przydatne kiedy pulki są ciężkie, a podejścia strome i oblodzone. Warto mieć wosk, szczególnie do wysokich temperatur- wtedy śnieg najbardziej się klei do nart i pulki, i chyba jeszcze lepiej do fok. Przydaje się ściereczka do rozprowadzania wosku lub korek.
Okulary słoneczne są mniej praktyczne niż gogle, które zasłaniają szczelnie i pędzony zamiecią śnieg nie trafia w oczy. Poza tym w goglach jest cieplej, chronią połowę twarzy. Przydają się takie, które zwiększają kontrast i pozwalają cokolwiek widzieć przy whte out. Dobrze mieć na nie transportowy woreczek czy pudełko, inaczej prędzej czy później się zniszczą.
z gadżetów- lubię plastikowe pudełko z przykrywką (o,5 l), Jest moją miseczką na owsiankę (stygnie wolniej niż w garnku), i pojemnikiem do przechowywania rzeczy na drogę- porąbanego na mniejsze kawałki sera np. Rozrabiam w tym pudełku desery- zupę jagodową czy z róży, lub kisiel czy galaretkę.
Poza łyżką i scyzorykiem ze śrubokrętem (108g) mam jeszcze kilka drobiazgów w kosmetyczce, krem od zimna, pastę do zębów i szczotkę, dezodorant, igłę i nici (dentystyczne, są mocne :), ołówek z nawiniętą srebrną taśmą. Skarpeta z neoprenu – na drugi obiektyw. Mam latarkę i miałam duży zapas baterii. Powerbank, ładowarkę i zapasowe baterie do aparatu. Spisałam to teraz przy rozpakowywaniu żeby niczego nie przegapić.
O ubraniu pisałam już kiedyś, wiele się nie zmieniło, tyle że poza własnymi i Jose mam teraz też doświadczenia Leśnej i Edka więc może je kiedyś opiszę. W skrócie: wiatrówki (Costabony i Laponia), Bluzy Polarne, Bluzy z Powerstretch, koszulki wełniane Brzydkie Kaczątko lub Abeile, legginsy Polarne lub z Powerstrech, skarpety i rękawice na zmianę (wilgotnieją), dwie czapki. Ciepła spódnica, spodnie zewnętrzne (od lat noszę model, którego nie wprowadziliśmy do sklepu, a chyba warto- z pertexu jak nasze wiatrówki). Plus na biwak kurtka i spodnie puchowe. Kurtka nieprzemakalna i takież spodnie o ile może być mokra pogoda. Czasem biorę płaszcz z garbem wysrebrzony wewnątrz i narzucam go na wietrznych postojach.
PS: spisałam to między innymi jako podsumowanie dla Edka z nadzieją, że mu się przyda, bo przecież (chyba?) wróci do naszej pięknej zimowej Laponii :)
To wiedza, którą zdobywaliśmy z Jose latami częściowo doświadczalnie, ale w dużej mierze od innych. Pima, Wojtka, Romana, Leśnej… nieznajomych spotykanych po drodze. Przez lata wymienialiśmy się doświadczeniami i wędrując często wracam myślami do tamtych rad. Po dwie szczapki drewna do piecyka- to Leśna, pętla która się sama układa (Wojtek czy Pim?), puchowa piżamka i wazelina na twarz (Roman), opukiwanie drewnem zamarzniętego termosu- Jose, podkładka pod palnik na śniegu, drugi garnek- Pim. Ognisko-Roger z Jakvikku. Wosk do fok i dołek w przedsionku- Ben z Hammerfest, smar pod śrubki- Kajetan z Kwarka. Fajnie ciągać ze sobą też te wspomnienia.
Wiele rzeczy jest oczywistych, to nie jest wiedza absolutna, na pewno istnieją inne rozwiązania równie dobre, albo i lepsze. I to też jest fajne, że można stale się uczyć.