Do Lenkihaka prowadzi jezdna droga. Tak wynikało z naszych map. Na fotografii papierowej przerywana kreska czasem znikała, ale byliśmy pewni, że coś znajdziemy. Żeby tam dotrzeć musieliśmy zawrócić i przejść bród na rzeczce, która nas powstrzymała poprzedniego dnia. Już z daleka widzieliśmy jej słabe miejsce- rozlewisko wśród omszałych bagien. Wydawało nam się, że widzimy również most i rzeczywiście był… leżał wzdłuż rzeki. Przeprawa była łatwa, woda głęboka (tak nam się wtedy wydawało), grunt przyjemny, piaszczysty. Słaby nurt. Pogoda ładna, chociaż czasem się chmurzyło i wtedy bywało zimno. Kolejny bród wypadł nam w takim chłodnym momencie. Rzeka była szybka, kamienista, do kolan. Na brzegu wyłowiliśmy śpiwór. Aldek rozwiesił go żeby sechł. Może ktoś znajdzie, nie wyglądał jakby pływał od wieków. W bok zbaczała dróżka do chatki, którą widzieliśmy wieczorem. Nienaniesionej na nasze mapy (to Naltijarvi Kesapaikka -była zamknięta). Zatoczyliśmy łuk. Droga rozdzieliła się wybraliśmy odnogę prowadzącą na zachód i wdrapaliśmy się na rozległą górę. Łysą, tundrowo bagienną. Na północnym zboczu przecięliśmy płat śniegu. Omal tam nie oberwałam śnieżką, na szczęście koledzy nie byli celni. Było słonecznie, lekko wietrznie, trochę jak w niebie. Dalekie łatki gołego piachu w pierwszej chwili wydawały mi się dachami. Zwykle tak jest. W dolinach mieszkają ludzie… Nie tu. Na wschód wielki park narodowy Lemmenjoki na północ norweska Ovre Anarjohka na zachód tylko samotna lapońska wieś Naakala (odległa w linii prostej o 50 km) i jeszcze dalej szosa do Kautokeino. Najbliżej do cywilizacji było na południe skąd przyszliśmy- 25 km. 80 km do Kautokeino, 100 km do Karasjok… Nawet na mapie pieszych i skuterowych szlaków to miejsce wygląda jak biała plama.
Zeszliśmy, bo zbierało się na burzę. Dolina była równie piękna. Brzózki już rozwinęły listki, bagna zaczęły się lekko zielenić. Szliśmy wśród głazów, serią łagodnych uskoków, do rzeki, a potem na północ wzdłuż sporego jeziora. Po starym śladzie kładów. W upale.
Zdążyłam się wykąpać kiedy padły pierwsze krople deszczu. Wróciłam ubrałam się, a deszcz ucichł. Roman zdecydował się iść na ryby, wyszłam z nim. Otaczały nas chmury, wszędzie wokół ponuro i ciemno, nad nami błękitna dziura. Bajkowe strugi słonecznych promieni, ale woda mocno wzburzona, ryby nie brały. Ulewa zaczęła się kiedy wróciliśmy do chatki. Burza nadchodziła falami. Dotykała nas i cofała się. Po oknie lała się ściana wody. Liczyłam czas od błysku do grzmotu. Kilometr, pół kilometra i nagle bum! Chatka podskoczyła. Żadnemu z nas wcześniej nic takiego się nie zdarzyło. Musiało łupnąć kilka metrów od nas. Wstrząśnięci (i jednak nieco zmieszani) popatrzyliśmy na stalowy komin… Brr. Mimo woli wyobraziłam sobie jak by to wygadało w namiocie…