zimowa Finlandia cz4

To był nasz najpiękniejszy dzień. Opisałam go już więc nie powtarzam. Szliśmy przez wzgórza porośnięte rzadko brzózkami, w południe przekroczyliśmy równie oszroniony płot- granicę reniferowych pastwisk- na wschód Sevettijarvi na zachód – Utsjoki. Dla nas płot był tylko ciekawą, pięknie obrośniętą lodem konstrukcją dla mijanych po drodze ludzi- wędkarza, panów z Sevettijarvi- granicą światów. -Tam dalej to już nie wiemy tam Utsjoki… Laponia jest podzielona na wielkie, nawet kilkuset kilometrowe obszary należące do kolektywów. Renifery wypasa się tam wspólnie, niby nie ma przy nich dużo roboty, ale hodowcy są zajęci przez cały rok. Teraz, zimą rozwozili po lasach baloty z sianem. Część zwierząt zostanie dzięki nim wyłapana, sprzedana, pewnie zjedzona. Wiosną, która tu zacznie się w maju urodzą się młode. Renifery nie wymagają przy tym ludzkiej pomocy. Młode dostają tylko szczepionkę- jeden raz. Zwierzęta żyją w zasadzie dziko. Nie chorują. Jedyne co im czasem dokucza to mucha składające jaja w gardłach- powodująca, że kaszlą i komary równie przykre dla ludzi. W Laponii jest oczywiście trochę drapieżników i część zwierząt regularnie pada ich łupem. -Tak już jest- jak to określił opowiadający nam o swojej pracy hodowca. Jesienią zwierzęta schodzą z gór do bardziej zacisznych lasów, wiosną znów wychodzą wyżej w poszukiwaniu ulubionych mchów. Pokrywa śniegowa w Laponii nie jest zwykle bardzo gruba. Sięga ok 30-50 cm więc uzbrojony w kopyto zwierzak może się szybko dostać do dna. Widzieliśmy mnóstwo takich dołków dziwiąc się cóż to udało się w takim czymś zjeść. Renifery chodziły po wzgórzach, zebrane po kilka, kilkanaście sztuk i na nasz widok oddalały się bez paniki.

Wieczorem, już długo po zmroku, ale jeszcze w resztkach błękitnego światła dotarliśmy do najlepszej znanej nam fińskiej chatki- Tsuomasjarvi. Miała gigantyczny przedsionek z toaletą- czyli nie trzeba było wychodzić na dwór. Fantastycznie, bo nadal było lodowato. Jako, że była to ostatnia chatka na szlaku stało tu też sporo przydatnych rzeczy w tym butle z resztkami gazu.

 

 

Share

Zimowa Finlandia cz3

Próbowaliśmy wstać wcześnie, ale nie udało się nam wyjść przed świtem. W kempingowym domku było wygodnie i ciepło, i jak zwykle świat na zewnątrz wydawał mi się lodowatym piekłem. To uczucie jest bardzo chwilowe znika zaraz po wyjściu, a pojawia się tylko w kontakcie z cywilizacją. Kiedy wlekliśmy pulki przez kemping minęliśmy francuskich psiarzy (w drodze do Rosji) czekających aż podadzą śniadanie i grupę Finów na skuterach grzejących motory. Pierwsi chuchali i tupali dla rozgrzewki, drudzy wyprodukowali chmurę dymu. Oblodzone gałęzie zaczynało właśnie oświetlać słońce, zapowiadał się piękny dzień.

Na pierwszym odcinku szlaki skuterowy i narciarski biegną razem. Śnieg był ubity, szlak widać popularny, ale byliśmy sami. Tylko raz minęli nas panowie rozwożący reniferom siano (zwierzęta gromadzą się przy nim i można je złapać), a pod wieczór spotkaliśmy wędkarza. Pokazał nam gdzie jest Opukasjarvi, porozmawialiśmy chwilkę i zdecydowaliśmy się zostać na noc chociaż znów było bardzo wcześnie. Opukasjarvi to piękna chatka. Jak inne na tej trasie otoczona brzozowym laskiem. Sosny trafiały się tam jeszcze co jakiś czas, ale dalej na północ i wyżej zanikały, i zostawały już tylko same brzózki.

Noc była gwiaździsta i zimna, świeciła zorza. Kiedy wychodziliśmy rano las na drugim brzegu jeziora był już oświetlony, ale nasz brzeg, naszą trasę długo zakrywał cień. Dalsza część szlaku, chociaż narciarska, też była przejechana (bo używali jej hodowcy reniferów). Szło nam się wygodnie, lekko pod górę. W ostrym słońcu. Czym wyżej tym więcej oblodzonych brzózek, tym piękniej. Pierwszą chatkę minęliśmy na drugie śniadanie, drugą chwilkę po lunchu (nie wiedzieliśmy, że pójdzie aż tak szybko). Pogoda była niezła, widoki piękne więc postanowiliśmy iść dalej, skoro się da. Trochę na wyrost, bo tuż za Roussajarvi szlak skuterowy skręcił w las, a nam został tylko odcisk pulki poprzedników, głęboko wryty w sypki śnieg. Ścieżka wspina się tam na wysoką górę z dalekim widokiem, ale powolnym podejściem i trudnym zjazdem. Musieliśmy (pierwszy raz) założyć foki. Do Tsarajärvi dobiegliśmy już po zmroku. Para Holendrów zajadała tam właśnie kolację. Na patelni łosoś, sałatka, serwetki, świece. Wszystko to widoczne z daleka prze okno. Poczuliśmy się trochę niezręcznie, jak intruzi. Bardzo rzadko spotykamy kogokolwiek w schronach. To oczywiście miejsca publiczne, ale człowiek chyba chciałby tam być sam. Okazało się, że ślad, który nas przyprowadził nie był ich. Dwa dni temu przeszła tędy dwójka Szwajcarów, Holendrzy przyszli z Pulmanki i wracali tę sama trasą. Przed nimi w chatkowych książkach nie było już żadnych wpisów z tego roku.

Share
Translate »